Artykuły

Kto winien?

W powietrzu unosi się atmo­sfera duszna, przygniata­jąca, płynąca gdzieś z dna ludzkiej natury. Na scenie, nad głowami, rozwieszona ponura pajęczyna sukna - brudna, po­strzępiona, jakby motająca ludzi i bohaterów. Z ogrodu do­chodzi łoskot rozszalałego, to znowu oratoryjnego ruskiego hopaka. Potężnieje wraz ze zmianą sytuacji, przewalającej i się filmowo, w sekwencjach krótkich, narastających z minuty na minutę, gdy w ogrodzie odbywa się jakiś zwariowany galop miłosnych zapędów, pa­rada kobiecych charakterów. Jest ich cztery, każda na swój sposób ulega jednemu mężczyźnie, o niego walczy, następnie wikła życie i życiowe sytuacje.

Wszystko tu na razie odbywa się na serio, według najlepszych zasad psychologicznego drama­tu Czechowa, według uznanych reguł gry aktorskiej typowej dla jego teatru (takie wrażenie odnosi przynajmniej widz). Pła­tonow - bohater i zarazem po­stać tytułowa sztuki Czechowa, którą wystawia Teatr Drama­tyczny w Warszawie - boha­ter bałamucący serca białogło­wom jest czymś więcej niż Don Juanem z rosyjskiej dziewiętnastowiecznej prowincji. To raczej trochę molierowski Mizan­trop, weredyk rąbiący prawdą i na lewo, na prawo, trochę obsesjonista i filozof, może nazbyt współczesny, jakby zatrzymany wpół drogi między przybyszewszczyzną a egzystencjalizmem. Jest wnikliwym obserwatorem życia i ludzi a chciałby być lekarzem ludzkich istot. Jest w tym tyle gwałtowny, co lekkomyślny, poważny, co zabawny. Więc też Płatonow - Holoubek leczy otoczenie na swój sposób, opacznie, metodą "demaskatorską". Wywołuje sytuacje, w których ludziska sami negliżują swoją naturę. W ten sposób zrzucają po kolei fałszywą ma­skę wszystkie bohaterki sztuki. I oto wtedy,na warszawskiej scenie, dzieją się rzeczy dziwne. Publiczność zamiast oburzenia wybucha śmiechem, zamiast dramatycznych następstw przeży­wa wesołość, w bohaterze za­miast filozofa odnajduje niespo­dziewanie kpiarza i licho bie­rze ów sztucznie wytworzony na początku przedstawienia tło­czący klimat czechowowskiej melancholii. Spektakl rozpołowił się nieoczekiwanie na dwie odrębne jednoaktówki oddzie­lone salwami śmiechu zamiast teatralnej przerwy.

Kto temu winien?

Po trosze sam Czechow, którego młodzieńczy utwór, rozdę­ty w oryginale do pięciu godzin jest kopalnią wątków i spraw zakłócających czysty obraz idei i sylwetki bohaterów. Po trosze sam Płatonow, zbyt wszechstronny u Czechowa, a nie na zbyt szczęśliwą miarę przykrojony przez reżysera. Ale przede wszystkim - reżyser i scenograf.

W Paryżu zagrano Płatonowa pod znamiennym tytułem - "Ten wariat Platonów". Już sam tytuł niejako "załatwił" sprawę, sugerował jednoznaczną linię spektaklu w pracy reżyse­ra i aktorów. Istotnie są prze­cież tylko dwie drogi insceni­zacji "Płatonowa" - na serio lub groteska. Ale nie ma trze­ciej - bo nie da się pogodzić czechowowski klimat z groteską w jednym spektaklu, jak chcia­ła Warszawa. Pół spektaklu w oparach tragicznych, pół utrzy­mane w grotesce a przy koń­cu doklejony melodramat, gdy Sonia pali z dubeltówki do Pła­tonowa (zresztą nie z miłości lecz z wymyślonej egzaltacji po­zwalającej i jej zagrać choć przez chwilę rolę bohaterki...)

Szkoda mi Płatonowa, mćgł zrobić "niezłą" robotę, ale nie pozwolili!

U progu sezonu padł więc strzał na scenie. Pechowy wi­dać, bo na drugim krańcu mia­sta odpowiedziały mu detonacje żałobnych posągów walących się w czasie bratobójczej walki pod murami starożytnych Teb. Ale o tym już później.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji