Artykuły

Teatr potrzebny

- Jako widz i reżyser nie przepadam za tego typu teatrem, jakim jest farsa, ale jako dyrektor muszę zdawać sobie sprawę, że publiczność na farsę czeka, a aktorzy lubią w niej grać - mówi ZBIGNIEW NAJMOŁA, dyrektor Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie.

Rozmowa ze Zbigniewem Najmołą [na zdjęciu], nowym dyrektorem artystycznym Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie:

Z jakimi myślami jechał pan do Koszalina? Zna pan wiele scen w kraju, choć nie był pan z nimi ściślej związany, a tu - co? Okazja? Teatralna prowincja?

- Wspominałem w tej podróży, że reżyserowałem tu w 1997 roku "Boga" Woody'ego Allena. A były to dobre wspomnienia: zespół sympatyczny, miłe miasto, spacer po plaży. Niemniej jednak nie obyło się bez wewnętrznych napięć: adrenalinie towarzyszył lęk wynikły z rangi sprawy. Dotychczas ponosiłem odpowiedzialność za to, co robiłem na scenie niejako sam. A tu los, czy raczej magiczne, nie waham się rzec, spotkanie z dyrektorem Radziwonowiczem, który mnie zaprosił do Koszalina do współpracy, sprawiło, że miałem wziąć odpowiedzialność za teatr, zespół ludzi. Dyrektor nie krył, że wiele jest do zrobienia... Stąd pewna doza lęku, czy sprostam, ale i świadomość, że to dobra sytuacja i wyzwanie. Trzeba stworzyć warunki do dziania się sztuki. A więc uczucia ambiwalentne, ale napędzające, mobilizujące.

Ale w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym działo się ostatnio dość... dramatycznie. Kolejne zmiany dyrekcji, roszady zespołu. Nowy dyrektor artystyczny zazwyczaj z dużym wyprzedzeniem przygotowuje nowy sezon, a pan w ten sezon wchodził niejako z marszu. A to nie jest dobre ani dla dyrektora, ani dla teatru.

- Toteż poczułem się wręcz wywołany do tablicy. Przecież repertuar teatru to żywy proces, który musi trwać. To spotkania, rozmowy, lektury, czas na poznawanie realiów, wsłuchiwanie się w oczekiwania, marzenia, ale i na przetworzenie realiów... No cóż - wyrwany do tablicy, nie miałem tego komfortu. Musiałem od razu z siebie wycisnąć to, co w moim przekonaniu najlepsze. Nie ukrywam, że ten repertuar to wypadkowa realnej wiedzy, jaką uzyskałem od dyrektora naczelnego, wspomnienia sprzed ośmiu lat, rozmowy z zespołem i pracownikami teatru, obserwacje z miasta, a z drugiej strony -ekspresja mojego światopoglądu artystycznego. I tak to sobie wyobrażam: to nie może być z mojej strony sprawa arbitralna, trzeba to także przełożyć na innych. Proponując repertuar na cały sezon, musiałem pozyskać artystów - reżyserów, scenografów, aktorów...

A mają już oni na ogół swe terminy i zobowiązania.

- Dlatego sytuacja, kiedy to na dzień dzisiejszy - po trzech miesiącach oficjalnej tu pracy - mamy za sobą trzy premiery, wydaje mi się dobrą odpowiedzią; jakąś skutecznością się wykazałem. Natomiast nie mnie jej efekty weryfikować: od tego jest widz, są krytycy, społeczność Koszalina...

Jako reżyser specjalizował się pan w kameralnych, psychologicznych spektaklach. Ale BTD będzie nie tylko pana sceną. Jak reżyser Najmoła dogada się z dyrektorem Najmołą?

- Reżyser Najmowa musi się dogadywać z dyrektorem, ale i dyrektor Najmoła musi się uczyć od reżysera nowych zupełnie rzeczy. To dla mnie oczywiste, że w mieście, gdzie jest jeden teatr - i nie jest to banał - musi być bajka dla dzieci, spektakl muzyczny, polska prapremiera i zagraniczna czy nawet farsa. Dla mnie cudowne jest właśnie to, że teatr jest taki, siaki i owaki. Mieliśmy spotkanie z radą artystyczną i tam mówiłem wprost: jako widz i reżyser nie przepadam za tego typu teatrem, jakim jest farsa, ale jako dyrektor muszę zdawać sobie sprawę, że publiczność na farsę czeka, a aktorzy lubią w niej grać. I tak próbuję o wszystkim myśleć. Bynajmniej nie na takiej jednak zasadzie, że musimy schlebiać najtańszym gustom. Wierzę w to, że w tych niesłychanie trudnych czasach, pełnych napięć - a mam na uwadze najbliższy nam kontekst, czyli wymiar ekonomiczny -uda się wypracować formułę, która będzie godzić komercję z ambicjami artystycznymi. Cała sztuka polega na tym, by znaleźć właściwe promocje.

- Jakie są właściwe?

- O tym się dopiero przekonamy, ale chodzi mi o to, żeby się nie silić na rekordy świata czy nawet kraju; będziemy za to pracować na rekordy życiowe. Podnosić sami sobie poprzeczkę w takim rytmie, na jaki nas stać. Ale również będziemy oczekiwać coraz więcej od naszej publiczności. Bo w tym najprostszym skojarzeniu to jest tak, że teatr proponuje, zaprasza widzów, a ja myślę o sytuacji, którą nazywam spotkaniem, dialogiem. Tak, aby repertuarem stawiać pewne zadania widzowi. I po pierwszych premierach, niełatwych przecież, widzę, że na taką rozmowę z publicznością mogę liczyć.

Z dalszych zapowiedzi repertuarowych wynika, że zadania będziecie panowie stawiać - sobie i widzom - naprawdę różne. Jest w planie sporo adaptacji, rzeczy w teatrze nowych:. "Lalka" Prusa, Marquez...

- Tak, to ma być taki teatr poszukujący. Ale gdybym sam miał znaleźć rozpoznawalne hasło dla tych projektów, to rzekłbym, że to ma być "teatr potrzebny", który może zaprosić każdego gościa, tak jak dawne gospody, karczmy przydrożne. Bo teatr powinien być miejscem spotkań - w drodze, dla różnych ludzi, dać zabawę, ale i okazję do rozmowy. Tak więc: teatr potrzebny, działający ze świadomością, że widownia jest jego niezbędną częścią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji