Wagner z głośnika
Po pierwsze należy przypomnieć, że w Hali Ludowej zarówno orkiestra, jak śpiewacy zostali nagłośnieni. Nagłośnienie orkiestry pozostawia niestety sporo do życzenia, dźwięk brzmi jak z pudełka (dominacja środka pasma na niekorzyść sopranów i basów), powstają nieoczekiwane zaburzenia proporcji. Odczuwanie dynamiki, zwłaszcza w kontekście makroformy, jest nieprawidłowe, co rzutuje na odbiór interpretacji. Wprawdzie po pewnym czasie słuch się przyzwyczaja, jednak porównując z innymi amplifikowanymi spektaklami trzeba stwierdzić, że orkiestrę można nagłośnić o wiele lepiej. Orkiestra Opery Dolnośląskiej nie zachwyca precyzją (w akcentach tutti, staccatach), ale jest dosyć zwarta. Najważniejszą zaletą wykonania partii orkiestrowej jest to, że Ewa Michnik potrafi tak obszerny utwór poprowadzić wartko, bez dłużyzn.
Przestrzeń nie wypełnia się dźwiękiem tak, jak to się dzieje bez nagłośnienia, ponadto głosy śpiewaków nie stapiają się z dźwiękiem orkiestry, brzmią osobno. Ocena solistów -e lektronicznie mocno wyeksponowanych, śpiewających jakby wprost do mikrofonu - jest więc problematyczna. Podczas drugiego z kolei spektaklu, 22 września, wspaniałe wrażenie wywarła Ewa Vesin, elektryzująca jako Zyglinda (były to zresztą omalże jedyne elektryzujące chwile), przełamująca konwencję rozwibrowanego śpiewu wagnerowskiego (mniejsze wibrato, "prostszy" głos), dodająca liryzmu i odrobiny pieśniowości rodem z innych epok. Nienaganna technicznie, bardzo ciekawa interpretacyjnie, nieliczne miała momenty "puszczone" czy bez pomysłu. Dziękując Brunhildzie pod koniec I sceny III aktu ("O hehrstes Wunder!") w stylu Straussowskim wypadła przejmująco. Ale czy osiągnęłaby to wszystko bez amplifikacji?
Bogusław Szynalski mężnie radził sobie z partiami stanowczego Wotana, jego głos bardzo sugestywnie brzmiał w głośnikach, ale artysta miał trudności w drugim akcie, zarówno techniczne (intonacja, rytmika, pomyłki), jak interpretacyjne. Mniej szczęśliwie wypadły partie interpretowane lirycznie (pożegnanie z Brunhildą: "Leb'wohl, du kuhnes, herrliches Kind!"), ale zapewniając publiczność w finale ("Wer meines Speeres Spitze furchtet") potrafił wywołać doznanie misterium sztuki.
Obsadzenie Petera Svenssona w roli Zygmunda okazało się zaś nieporozumieniem: wykonawcę cechowała niepewność intonacyjna, a zwłaszcza kłopot z podparciem dłuższych dźwięków, nadużycie glissanda przechodzące w "zawodzenie" oraz toporna interpretacja zarówno śpiewacza, jak aktorska. Wiktor Gorelikow (Hunding) nie pozostawił wspomnień, zaś Ursula Prem (Brunhilda) i Beata Libera-Orkowska (Fryka) okazały się zbyt szkolne, mało wyraziste, staromodne.
Inscenizacja Hansa-Petera Lehmanna jest oszczędna; prawdę powiedziawszy trudno mówić o interpretacji. Stroje banalne, scenografia z posmakiem kiczu (moje pokolenie zapewne przytaknie skojarzeniu z rekwizytami zespołów heavy-metalowych), a potencjał architektoniczno-stylistyczny Hali Ludowej nie został wykorzystany. Aktorstwo śpiewaków drażni niestety staromodnością, czerpiącą jeszcze z ekspresji charakterystycznej dla początków kinematografii (dotyczy to także Ewy Vesin), statycznością, a powiększają to wszystko ekrany.
Ale może należy spojrzeć inaczej? Uznać, że cele Ewy Michnik są w mniejszym stopniu artystyczne, bardziej zaś popularyzatorskie, że pragnęła stworzyć spektakl konkurujący z - dajmy na to - Miss Saigon? Wprawdzie - jak już pisałem w ubiegłym roku - w tym "superwidowisku" brakuje w takim razie efektów specjalnych (w "Romie" jest ponoć lądujący helikopter), bo Walkirie zjeżdżające na linach, parę wybuchów i projekcje na wielkim ekranie-tle to za mało. Niemniej zgodzić się chyba można z Józefem Kańskim, że Lehmann starał się przedstawić dzieje bohaterów jak najczytelniej - efekt został osiągnięty i za to należą się gratulacje: cztery spektakle miały pełne widownie. A jest to przecież repertuar niełatwy i raczej zgodnie uważany za "wysoki". Można ufać, że kto na "superwidowisku" złapie bakcyla opery, ten następnym razem pójdzie na regularne przedstawienie, a może i na operę współczesną.
Tymczasem "Pierścień" czeka na interpretatorów wizjonerskich, świadomych osiągnięć współczesnej opery i teatru, obiecując ogromne możliwości i wymagające wyzwania interpretacyjne. Czekam na takie przedstawienie w Polsce.