Artykuły

Kryzys w teatrze świata

Norwidowski spektakl Michała Zadary to obraz kryzysu, który jest nieodłączną częścią kapitalizmu. W świecie jego bohaterów wszystko ulega transformacji, a jedyną pewną wartością jest zmiana.

(pamięci Roberta Paluchowskiego)

Cyprian Kamil Norwid był bacznym obser­watorem rzeczywistości społecznej. Wprowadził do polskiej literatury temat finansowo-obyczajowy charakterystyczny dla dziewiętnasto­wiecznych komedii francuskich. Choć pierw­sza wersja dramatu "Aktor", wystawionego do­tychczas tylko dwukrotnie, powstała dokład­nie sto pięćdziesiąt lat temu, tekst zadziwia aktualnością. Traktuje o kryzysie finansowym i jego skutkach dla arystokratycznej rodziny Hrabiego Jerzego (Oskar Hamerski), jego mat­ki (Ewa Wiśniewska) i siostry Elizy (refleksyj­na Patrycja Soliman). Akcję sceniczną uru­chamia powracające jak mantra wykrzyknienie: "Gluckschnell runął!". Ten refren wy­powiedziany po raz pierwszy przez birbanta Księcia Filemona (zjawiskowo-komiczny Woj­ciech Solarz), podejmowany przez coraz to no­we postaci, za każdym razem wzbudza równie silne, choć różne emocje. Stopniowo zalewa scenę. Wyznacza "być albo nie być" poszczegól­nych bohaterów.

W tekście dramatu, jak i w spektaklu cho­dzi nie tylko o przedstawienie obrazu kryzysu i bezwzględnych praw rynku, ale także o uka­zanie doświadczeń ludzi w "teatrze życia co­dziennego", gdzie wszystko ulega transforma­cji, a jedyną pewną wartością jest zmiana. Po­staci, które jak Hrabina poszukują spokoju i harmonii, z góry skazane są na klęskę. W tej rzeczywistości o pozycji człowieka decyduje pieniądz, choć i on nie jest gwarantem speł­nienia. Baron Erazm Potocki (zdystansowany Mateusz Rusin) to zapobiegliwy i skrupulat­ny biznesmen, który dowiedziawszy się o ban­kructwie rodziny Jerzego, w porę zrywa zarę­czyny z Elizą. Jednocześnie zauroczony przed­siębiorczością Felci (Wiktoria Gorodeckaja) opłaca drogimi drobiazgami kolejne upoko­rzenia, na które ta go naraża. Jest rozważny w interesach i głupi w miłości. W tym świecie cierpią nie tylko wysadzeni z siodła, ale także ci siłą w nim posadzeni. "Los mój jest pozor­ny [...] los mój jest na loterii losem" - powiada nie bez żalu były guwerner Elizy. Werner (cie­kawa rola Marka Barbasiewicza), który dzię­ki wysokiej wygranej awansował społecznie, w nowej sytuacji nie odnajduje jednak dawnej radości. Potrafi wygrażać fortunie, za którą inni tak uporczywie gonią.

Tylko Bizoński (Waldemar Kownacki), wła­ściciel nędznego podmiejskiego zajazdu, domo­rosły filozof i żołnierz samochwał, jego wdzięcz­na córka, nieco kiczowata Felcia, prowadząca ekskluzywną kawiarnię w centrum miasta, oraz figlarna modystka Nicka (Anna Choda­kowska) zachowują się tak, jakby kryzys i zwią­zane z nim przemiany zupełnie ich nie do­tyczyły. Żyją we własnych światach. Ich wy­powiedzi i niektóre działania noszą wyraźne znamiona teatru absurdu, co dodaje spektaklowi lekkości.

W rzeczywistości nieustannej transforma­cji tylko dystans do zmieniających się ról, po­rzucenie w porę jednych, by podjąć inne, gwa­rantuje sukces. Mistrzem takiego działania jest Gotard Pszonk-kin (Arkadiusz Janiczek), aktor i szkolny kolega Jerzego. Wynika ono z uprawianego zawodu, ale także z wewnętrz­nych przymiotów: empatii i rozwiniętej świa­domości. Jako jedyny w tym świecie jest on zarazem wykonawcą i widzem sztuki swego ży­cia oraz obserwatorem ról odgrywanych przez innych. "Na innych grę patrzę i kształcę się" - zwierza się w kawiarni, przestawiając krzesło, jak gdyby aranżował własną widownię. Po­trafi odróżnić grę teatralną od gry społecznej i życiowej, dlatego też błyskawicznie demasku­je pozę Jerzego, którą ten przybrał, by chronić bliskie mu kobiety przed złymi nowinami.

Janiczek w roli Pszonk-kina charakteryzuje się ogromną swobodą. Pojawia się nagle, wpro­wadza potrzebne rekwizyty (książka, sygnet rodowy Jerzego, pieniądze), zmienia przestrzeń, z łatwością i wdziękiem podejmuje kolejne ro­le (finansisty w rozmowie z Elizą, dyrektora zespołu), dyskretnie reżyseruje, w porę się wy­cofuje. Znika, by powrócić w bardziej odpo­wiednim momencie. Ratuje życie Jerzemu, gdy ten po monologu duńskiego księcia gotów jest zacisnąć sobie pętlę na szyi. Rezygnuje z roli Hamleta, oddając ją przyjacielowi. Jest nie tylko dobrym aktorem (zabawne epizody ko­lejnych przeistoczeń), ale i porządnym czło­wiekiem.

Jerzy (świetnie obsadzony Hamerski) uro­dził się, by być hrabią. Widać to w postawie jego ciała, głosie i intonacji. Nawet gdy prze­komarza się z siostrą lub rubasznym ruchem puentuje własny monolog, czyni to z klasą. Jerzy też ma świadomość własnej gry i życio­wej reżyserii, nie potrafi jednak się uwolnić od roli hrabiego-bankruta. Nową rolę - akto­ra w swoim zespole - obmyślił dla niego Gotard, który, by zrealizować swój pomysł, nie cofa się nawet przed szantażem. Finał spekta­klu jest niejednoznaczny. Gromkie brawa zza sceny, stolik zasłany banknotami i wyznanie Jerzego, bawiące zwłaszcza widzów znających ekonomiczne realia teatrów: "Długi spłacać roz­począłem", łatwo potraktować jak satyrę (choć to w ostatnich latach w Buenos Aires bezro­botni rodzice odkryli, że w czasie kryzysu ich dzieci zdolne są zarabiać na chleb jako aktorzy). Jeśli jednak spojrzeć na aktorski angaż Jerzego jak na metaforę nowego, skutecznego działania dotychczas nieznanego bohaterowi, takie rozwiązanie można odczytać jako happy end. Wybitny badacz teatru Norwida Sławomir Świontek zwrócił uwagę, że w konflikcie indywidualności ze społeczeństwem poeta upa­trywał możliwość rodzenia się nowych war­tości. Aktywne przekroczenie kryzysu może wzbogacić i nadać nowy sens ludzkim dzia­łaniom.

W przedstawienie wpisany został także dru­gi finał. Gdy wszyscy aktorzy opuszczają sce­nę, pozostaje na niej, przycupnięta na nie­wielkim kartonie, Hrabina (rewelacyjna Ewa Wiśniewska). Trwa w ciszy, tak ważnej dla teatru Norwida, w tym opustoszałym świecie - niczym relikt dawnej epoki, zapomniany przez wszystkich, niepotrzebny i piękny, jak First z "Wiśniowego sadu". W tej matce siedzącej na pudle można też dostrzec zapowiedź starców z "Końcówki" Becketta.

Michał Zadara dla tekstu Norwida odna­lazł wdzięczną, pełną lekkości współczesną formę. Zwraca uwagę aranżacja przestrzeni: kawiarni, wzorowanej na rzeczywistej kawiar­ni Antrakt położonej nieopodal sceny przy Wierzbowej, willi i podrzędnego hoteliku o światowych ambicjach. Niejednorodna, wprowa­dzająca nośny rytm muzyka łączy elementy jazzu z obsesyjnie powracającymi motywami i legendarnym norwidowskim nagraniem Czesława Niemena. Innym ważnym elementem są współczesne kostiumy oraz iPady i telefony komórkowe, dzięki którym wykonawcy od­czytują fragmenty tekstu z wiadomości SMS. Klucz do spektaklu stanowi jednak wymaga­jący język Norwida, podawany przez aktorów w komunikatywny sposób, w którym "rytm się trafnie łamie". To słowa i wynikający z nich wewnętrzny nerw oraz organiczne pulsowa­nie nadają spektaklowi płynność i podkreślają jego bogactwo (momentami przypomina on język Gombrowicza). Bywa, że i język wyma­ga odpowiedniej motywacji: wizyjność dialo­gu między Jerzym i Gotardem została uza­sadniona palonym jointem.

Szczególną rolę w "Aktorze" (podobnie jak w "Wielkim Gatsbym") odgrywa odkrywcza sce­nografia Roberta Rumasa. Widzowie umiesz­czeni na scenie obrotowej wprawiani są w ruch przez obsługę techniczną. W ten sposób pu­bliczność przenoszona jest płynnie między kawiarnią, willą i hotelem, zgodnie z przeko­naniem, że dostrzeżenie pewnych spraw wy­maga zmiany punktu widzenia. Jednocześnie obroty mechanizmu przypominają o cyklicz­nych następstwach kryzysów i prosperity. W ostatnim obrazie wszyscy aktorzy, jako członkowie zespołu Pszonk-kina, w historycz­nych kostiumach z "Hamleta", przystają, by oglądać wirującą widownię. Na moment na­stępuje zamiana ról. Ta scena najpełniej obra­zuje Norwidowskie przekonanie o dramatycz­nej naturze rzeczywistości. Skoro świat jest teatrem, człowiek powinien przejść od postawy uczestnika dramatu do postawy jego obser­watora, by głębiej zrozumieć swoją rolę.

Teatr - tak sztukę, jak życie - warto postrze­gać jako "atrium spraw niebieskich". W prze­konaniu Norwida istnieje bowiem inna prze­strzeń, wobec której trwa sztuka teatru, ale i świat, który jest teatrem. W przedstawieniu Zadary ten trop został jakby pominięty, zapewne zgodnie z przekonaniem, że w czasach płynnej ponowoczesności nie potrzebujemy już takiej perspektywy. Jest jednak tajemni­cza scena, kiedy widzowie przez chwilę trwa­ją nieporuszeni w ciemności, podczas gdy zza ich pleców dochodzą słowa z V aktu "Hamleta": "Lichy nawet wróbel nie padnie bez szczególne­go dopuszczenia Opatrzności". Scena ta może być dyskretnym sygnałem istnienia innego wymiaru. Podobnie jak gwoździe w ścianach po wyprzedanych płótnach stają się dla Hrabiny śladem Chrystusa zmartwychwstałego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji