Mrożek w lalkach
Białostocki Teatr Lalek uważany jest dość powszechnie za najważniejszą scenę lalkową w Polsce. Ba, Białystok jest niekoronowaną stolicą naszego lalkarstwa, co wyraża się także w pewnych spektakularnych zachowaniach i wyborach aktorów-lalkarzy, którzy mając na przykład mieszkania w Warszawie czy szansę "zaczepienia się" w innym wielkim mieście, mimo to decydują się na Białystok. Tu, w przeciwieństwie do teatrów dramatycznych nie wszystko co pozastołeczne uznawane jest za tzw prowincję; kierunki prowadzące do "awansu" aktorskiego są zaskakująco odwrócone. Wymiernym tego dowodem jest to, że Białostocki Teatr Lalek dysponuje 35 etatami aktorskimi, a tego nie ma wiele dużych wojewódzkich teatrów dramatycznych! Ewenementem jest też, że siedziba białostockiego teatru mieści się w przestronnym i nowoczesnym, jak na nasze warunki, budynku, od podstaw w tym właśnie celu wybudowanym, i drugiego takiego przypadku w Polsce nie znajdziemy. Wreszcie - właśnie w Białymstoku organizowany jest tradycyjny przegląd najlepszych widowisk lalkowych, tu też dochodzi do konfrontacji wydziałów i szkół lalkarskich, nie tylko zresztą polskich.
Wszystko (lub prawie wszystko) to zasługa Krzysztofa Raua, który jest, chciałoby się powiedzieć, tu od "zawsze". To on stworzył prestiż tego teatru, to on przed laty założył w Białymstoku skromną szkółkę aktorską, która teraz jest samodzielnym wydziałem, kształcącym aktorów-lalkarzy i reżyserów (w perspektywie - także scenografów). Poza funkcją dyrektora i kierownika artystycznego teatru Krzysztof Rau dostąpił godności prorektora Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie i rządzi jej białostockim wydziałem. Jasne, że ma "pod ręką" to, co najlepsze, a z młodymi, jak się zdaje, potrafi pracować, dając im pełne możliwości wypełniania ambicji i aspiracji artystycznych.
Piotr Tomaszuk to jeden z młodych uczniów Raua, zdobywający w teatrze pierwsze reżyserskie szlify. W Białostockim Teatrze Lalek przygotował "Polowanie na lisa" Sławomira Mrożka, a ściślej - dołączył do tej jednoaktówki "Serenadę" i "Lisa filozofa", czyniąc z tego spójną całość o jednolitej wymowie, co na pewno jest zaletą tego przedstawienia. W ogóle - oglądając tak zainscenizowanego Mrożka można by pomyśleć, że ten tryptyk (reżyser zrezygnował z "Lisa aspiranta") napisany został dla sceny lalkowej!
O urodzie tego przedstawienia decyduje scenografia Mikołaja Maleszy i pomoc Izabelli Jerleckiej (technologia lalek), która dla mimicznych pacynek znalazła wdzięczny materiał - barwioną jutę. "Workowatość" pacynek (i kostiumów, które w "Serenadzie" kryją aktorów) ujawniła wiele walorów ekspresyjnych i, by tak powiedzieć, zapracowała na sarkastyczny, ironiczny wydźwięk spektaklu.
Spektakl zaczyna się od "Serenady". Znakomite są kury: Blond, Bruna i Ruda. Roztrzepotane, krzykliwe, głupie. Siedzą na grzędach, pilnowane przez zazdrosnego Koguta. Lis (ta pacynka, w sensie plastycznym, jest akurat najmniej ciekawa) toczy swoją grę, dzierżąc gitarę, na której pobrzękuje... zębem. Jego przebiegłość jest dwuznaczna i już nie wiemy, czy on naprawdę nie jest biednym naiwniakiem. Ostatecznie w sidła wpadnie Kogut. Ta beztroska zabawa w scenie z Biskupem, olbrzymią lalką, która - jak się okazuje - wcale lalką nie jest, a aktorem ukrytym za wielką nieruchomą i milczącą maską, zmienia kierunek uwagi widza. W "Lisie filozofie" sytuacja egzystencjalna Lisa nabiera zgoła nieoczekiwanych treści. Za chwilę będziemy wiedzieli, że "kat" może być "ofiarą" i vice versa. Skarga Lisa nie zmieni tej prawdy.
"Polowanie na lisa" w ujęciu białostockich realizatorów to kpina z postaw konformistycznych, ale i groźna diagnoza, która każe w tej paraboli scenicznej widzieć rzeczywistość totalitarną: tylko Paralityk cicho buntuje się na swym inwalidzkim wózku i nie chce brać udziału w tym bezsensownym polowaniu, skoro nie ma już na kogo polować, bo zwierzyna została wytrzebiona. Scena, gdy myśliwi, psy i w ogóle całe polujące towarzystwo upijają się i intonują patriotyczne pieśni, drastycznie przypomina o naszych nie najlepszych narodowych cechach.
Pysznym pomysłem było uczynienie z Ex-króla i Ex-hrabiego bezwolnych manekinów, trzymających pod pachami swe głowy. Absurdalność sytuacji potęguje świadomość, że wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że polowanie jest mistyfikacją. Ejże czy na pewno? Przecież Lis ginie i to z rąk właśnie Paralityka. Cynizm historii, cynizm pokracznej ideologii, która niesie dla wszystkich szczęście, nawet wbrew życzeniom najbardziej zainteresowanych.
Zastrzeżenia budziło ustawienie głosów niektórych aktorów, jakby nieadekwatnych do ruchów pacynek, nie wykorzystujących umownej, "bajkowej" konwencji. Nie zmienia to ogólnego obrazu - przedstawienie to udane, choć nie zdołało Mrożkowym sarkazmem nas "postraszyć". Nie wiem, czy nie jest to wynik "oporu" lalkowej materii, która każe każdą parabolę czytać z dystansem i przymrużeniem oka.