Artykuły

Kantor, Białoszewski, Herling: kilka rzeczy, które o nich wiem

"Lordy: Lord Kantor/ Lord Milord/ Lord Herling" Mateusza Pakuły w reż. autora i Evy Rysovej w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Piotr Morawski, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Kantor był złodziejem pamięci. Pasożytował na wspomnieniach, a jego spektakle były seansami, w czasie których, niczym podczas seansów spirytystycznych wywoływano duchy przeszłości. Dlatego u Mateusza Pakuły Lord Kantor (Dawid Żłobiński) jest Lordem Vaderem, szwarccharakterem, który kradnie pamięć z pendrive'ów i twardych dysków. Walczyć z nim mają pilot John 102 (Edward Janaszek) i komputer pokładowy Miszel Komodore (Andrzej Plata), który organizuje Johnowi codzienne seanse pamięci: "Ładuję. John 102. Sesja dziesiąta. Pamiętasz że oglądasz po raz dziesiąty Strzał w dziesiątkę na zjechanej kasecie vhs a potem po raz jedenasty Kosmicznych odkrywców i marzysz żeby wynaleźć pole siłowe tak jak oni i zbudować rakietę kosmiczną i dzięki temu mieć dziewczynę z którą będziesz się całować" Pamięta, więc jadą dalej: imieniny u babci, obejrzane horrory, Pan Maluśkiewicz, Sigma i Pi - w seansie pamięci wracają wspomnienia całego dzieciństwa, ładowane przez komputer.

W spektaklu Ewy Rysovej na scenie pojawiają się postacie z kosmosu (Wojciech Niemczyk) i dziwaczne zmutowane pająki. Wrażenie robi zwłaszcza gigantyczna waginalna czarna wdowa, która z czasem rozrasta się do rozmiarów całego basenu, w którym toczy się akcja. Są stworzenia wymyślone trochę na kształt kantorowskich bio-obiektów i ambalaży. Załoga statku siedzi na proscenium.

"Lordy" Pakuły miały być tetralogią. Z czterech opowieści o tytułowych lordach, na scenie Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach zostały tylko trzy. Jest więc "Lord Kantor", "Lord Milord", czyli rzecz o Białoszewskim, i "Lord Herling" - sztuka o Gustawie Herlingu-Grudzińskim. Prapremiera radiowa "Lorda Kantora" odbyła się kilka miesięcy wcześniej z okazji otwarcia Cricoteki; jako całość "Lordy" zaistniały dopiero teraz. Każdy z trzech kawałków stanowi osobną całość, a łączy je chyba tylko jedna intencja, by wszystkich trzech - lordów kultury wysokiej - przerobić na lordy. Niezgrabną, dziecięcą i niegramatyczną formę. Lordy to już przecież nie to samo co lordowie, nie brzmią już tak koturnowo.

Kantor to tylko przygrywka; później idzie wideo z prawdziwego basenu, gdzie - półprywatnie - nagrani zostali aktorzy ze swoimi dziećmi. "Będę śpiewać o Lordzie Milordzie / czyli o nieruchawym Mironie", zaczyna się i idzie w rytm wykoślawionego Białoszewskiego: "Wyszedł przed blok / jak zbok. / Postał pod blokiem / z jakimś innym zbokiem". Nie ma tu postaci, nie ma Lorda Milorda; w basenie wszystko się rozmywa. Bohater jest zbiorowy. Został tylko język. Aktorzy w strojach basenowych opowiadają więc dziecięce wierszyki, w których brzmienie jest ważniejsze od sensów. I choć mówią je wprost do kamery, to tak naprawdę opowiadają je swoim dzieciom.

Do tej pory było z dystansem i ironią, teraz jest już bardziej osobiście. Jesteśmy bowiem w Denttown. Denttown to Kielce, miasto kłów, miasto, w którym urodzili się i Herling-Grudziński, i Mateusz Pakuła. Miasto, w którym jest Kadzielnia, i Psie Górki. Andrzej Plata w roli Lorda w brawurowym monologu opowiada więc i o ulubionej drużynie koszykówki, i o wyprawach z dzieciństwa. Jakby sam Pakuła mówił!

Kanonicznej pamięci kulturowej o wielkim kielczaninie Pakuła przeciwstawia bowiem własną - kieleckiego dzieciaka, który w czasie, gdy Herling-Grudziński zajadał się pizzą w Neapolu, pizzę znał głównie z kreskówki o żółwiach nindża. A Herlinga-Grudzińskiego raczej z tablicy pamiątkowej na szkolnym korytarzu niż z kanonicznych lektur.

Cała historia to właściwie żywoty równoległe jednego i drugiego: pomnikowego Lorda Herlinga i dzieciaka, który chodzi tymi samymi ulicami. Dla jednego imaginarium projektuje Ucello, dla drugiego żółwie nindża. Łączy ich właściwie tylko topografia.

Ale to dość, by zacząć fantazjować. Wystarczy kilka szczegółów z życia (tu żony są aż cztery, grane przez Zuzannę Skolias, Dagnę Dywicką, Ewelinę Gronowską i Joannę Kasperek), by zrekonfigurować kanon i w miejsce wbijanych w szkole do głów historii zacząć pisać własne. Ta strategia pozwala Kantora wysłać w kosmos i uczynić z niego Lorda Vadera, Białoszewskiego umieścić w szumiącym basenie, a z kilku biograficznych szczegółów z życia Herlinga utkać historię o własnym dzieciństwie w Kielcach. No i która jest lepsza? Która bardziej prawdziwa? Spektakl kończy się zresztą jeszcze innymi historiami - mikroautobiografiami rymowanymi przez aktorów ze sceny.

Pakuła jest kinderystą, jak o nim kiedyś w "Dialogu" pisała Justyna Jaworska, a jego kinderyzm jest konsekwentnie realizowaną strategią pisania. Najsilniej jednak wybrzmiewa chyba właśnie w "Lordach", bo tu wyraźnie widać jak zaczynają zgrzytać tradycyjne strategie narracyjne dotyczące pamięci o luminarzach kultury polskiej. Być może w ten sposób Pakuła bezczelnie odsłonił powody dla których w ogóle mówimy o pomnikach: głównie by mówić o sobie. By załatwiać w ten sposób własne interesy, budować kanon, który nas samych będzie podnosił. Pakuła zaś bez skrupułów mówi o własnych wspomnieniach budując z nich całkiem inną opowieść o trzech wielkich polskiej kultury.

Może więc być to spektakl o dyktatorze pamięci, Lordzie Kantorze i o terrorze pamiętania. Jednak z równym powodzeniem można mówić o przedstawieniu, które jest swoistym remiksem, twórczości wielkiej trójki. Która teraz jest jakby mniej pomnikowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji