Artykuły

Latająca improwizacja

Jakiż irytujący i dziwaczny spektakl przygoto­wali studenci Akademii Teatralnej. A jaki przy tym fascynujący! Ich "Latający Holender" to mieszanka nieobliczalna: wrażenie sennego koszmaru łączy się tu z absurdalnym dowcipem,szaleńczy rejwach z ciszą.

Pięć tygodni temu w Akademii zjawili się: Michael Vogel i Charlotte Wilde z Figurentheater Wilde-Vogel Stuttgart. Mieli pomysł na spektakl i fragmenty opery Wa­gnera. Spotkali się z grupką studentów IV roku AT, rozmawiali o micie Latającego Holendra, wymieniali się pomysłami. I oto po miesiącu spektakl powstał. A właściwie nie spektakl, a przedstawienie - improwi­zacja, ciąg obrazów, malowana światłem i gestem wariacja na temat mitycznego statku-widma i jego szalonego kapitana. I mo­że właśnie ów na pozór nieskoordynowa­ny ciąg obrazów, poszarpana fabuła, a wła­ściwie jej brak - momentami drażni.

I powaga, i wygłup

Przyznać jednak trzeba, że więcej w spek­taklu porywających momentów, hipnoty­zujących urodą gestów niż dłużyzn. Scen, które kontemplować można długie minu­ty, jest tu całe mnóstwo. Mnóstwo też naj­różniejszych technik: mamy tu i teatr cie­ni, coś na kształt niemego kina, operowe wstawki, świetnie opracowaną grę rekwi­zytem (lalką, maską, a nawet zwykłym sznurem).

Historia o Holendrze, który uparł się, że opłynie pewną diabelską górę, nawet jeśli zmuszony będzie żeglować po dzień Sądu Ostatecznego, jest prosta: diabeł postano­wił spełnić życzenie kapitana, dlatego Ho­lender musi żeglować wiecznie, chyba że ocali go wierność kobiety. I tak się staje, tyle że Holender wzgardził miłością uko­chanej, co sprawi, że i tak będzie potępio­ny...

Studenci tę po wielekroć przetwarzaną przez artystów historię potraktowali po swo­jemu. Niewiele tu słów (choć dobrego śpiewu sporo), więcej indywidualnych popi­sów pantomimicznych, wyrazistych ukła­dów choreograficznych, zarówno tych zrobionych ,,na poważnie", jak i tych w kon­wencji wygłupu.

Taniec z truchłem

Każdy z aktorów w tym spektaklu to jak­by oddzielny świat. Patrzą nieobecnym wzrokiem, skupieni na sobie wykonują mnóstwo nieskoordynowanych czynności: wpatrują się w światło, bawią kroplami wo­dy, chodzą na kolanach. Wydają się być za­nurzeni w innej czasoprzestrzeni - jak ma­rynarze właśnie, błądzący przez wieki po morzach na statku-widmie. A widzowie mogą odnieść wrażenie, że czas stanął w miejscu: na scenie zamienionej we wnę­trze statku w strudze światła wolno wiruje kurz, sznurowa drabinka się kołysze, akto­rzy poruszają się apatycznie...

Nie wiadomo już, czy to jawa, czy sen, widzowie wolno ulegają sile owych suge­stywnych obrazów, gdy nagle... dostajemy prztyczka w nos. W jednej chwili spektakl bowiem zmienia nastrój, wrażenie kosz­marnej maligny pryska, a my dostajemy in­ny, już nie ponury, wariant historii Latają­cego Holendra - np. w krzywym zwiercia­dle. Takich skoków, zmian tempa widzo­wie przeżyją jeszcze wiele.

Jedna z najpiękniejszych scen w spekta­klu to moment, w którym z kątów wypeł­zają... wodne maszkary. Aktorzy sugestyw­nie animują maski - trupie twarze topiel­ców, owinięte w rozpadające się sieci. Za chwilę z truchłem, jak w transie, zaczyna tańczyć piękna dziewczyna. A widzowie nieruchomieją z wrażenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji