Artykuły

Wszystko dzięki filmowi

JANUSZ GRZYWACZ uznany jazzman, kompozytor muzyki teatralnej i filmowej, wykładowca PWST dość przypadkowo nagrał piosenkę do filmu, która przez pół roku była na liście przebojów radiowej "Trójki", a teraz nadała tytuł płycie.

JANUSZ GRZYWACZ o płycie "Młynek Kawowy".

No i mamy płytę "Młynek Kawowy" z Panem jako wokalistą...

- ... "Pekin. Złota 83", w którym ów Młynek zaistniał.

Wyjaśnijmy, że Młynek Kawowy to...

- Ja go nazywam "podmiotem lirycznym" mojej płyty. To ktoś zupełnie "osobny", istniejący poza rzeczywistością, a jednocześnie z niej wyjęty.

To powiedzmy, skąd się wziął.

- Dostałem tekst od Ewy Borzęckiej, reżyserki wspomnianego filmu, z prośbą, aby może coś z nim zrobić. Skomponowałem więc taką mruczankę, po czym nagrałem demo, naśladując głos głównego bohatera, tzw. marginesa... A pani reżyser stwierdziła, że to świetna wersja i umieściła ją w filmie. I tak piosenka najpierw stała się przebojem na festiwalu filmowym w Kazimierzu, a następnie trafiła na listę przebojów radiowej Trójki, gdzie umieścił ją, pod naporem słuchaczy, Marek Niedźwiecki. Przez pół roku bycia na liście "Młynek" doszedł nawet do siódmego miejsca.

A Pan zażywał sławy...

- Ależ nie! Ja się nie ujawniłem.

Niemniej został Pan namówiony na nagranie płyty.

- W końcu się wydało. No i posypały się propozycje. To paradoks, inni na nie czekają, a ja blisko rok się opierałem, nie wyobrażałem sobie nagrania całej płyty z tym moim "śpiewaniem". Nie miałem również gwarancji, że uda mi się do tego "Młynka" dopisać piosenki w tym samym klimacie, tworzące spójną opowieść. I w końcu ktoś mi przypomniał recital "Człowiek ogromny", który w PWST przygotowała pod moją opieką Dominika Buczek. Śpiewała w nim moje piosenki do tekstów Dymnego, opisujących podobne zjawiska i operujących podobnym poziomem abstrakcji i tą samą głębią ukrytą pod maską pozornych bzdur. Nawet okazało się, że w nagraniach, które dałem Dominice, mruczę te piosenki podobnie, jak opowieść o "Młynku". Zatem zacząłem nieśmiało krążyć koło mikrofonu, potem próbowałem je nagrywać, starając się złapać ten menelski wokal, który z piosenki na piosenkę coraz bardziej stawał się moim...

Na płycie zapisał Pan: "Janusz Grzywacz - głos męski". Czemu nie śpiew?

- To chyba słychać. Wiem, co mówię, bo z wokalistami mam do czynienia od lat.

I to jest Pana głos, nie modyfikowany przy użyciu tzw. wokodera?

- W najmniejszym stopniu. Nawet chciałem umieścić na płycie adnotację: "produkt ekologiczny, niemasteringowany"... Sama forma piosenek niejako naturalnie wymusza taką barwę. Zresztą wszyscy, którym te próbki prezentowałem, byli za, z wyjątkiem mojej żony...

Skoro wspomniał Pan rodzinę; płytę dedykuje Pan śp. Tacie, "który w czasach szczytu kariery Laboratorium mawiał: Synu, jak ma coś z Ciebie być - pisz piosenki...". Czyli to było jakieś 30 lat temu...

- Tata cenił melodykę i pociągało go to, co robię, bo ja w gruncie rzeczy jestem melodykiem; układam "ładne" tematy w teatrze, w filmie... I napisałem w sumie sporo piosenek - niby jako produkt uboczny, ale one funkcjonują, śpiewają je aktorzy, studenci, ale i tzw. topowi wykonawcy, jak Przemyk, Rynkowski czy nieodżałowany Andrzej Zaucha. Zresztą rozmawiamy w Cieplarni na Brackiej 15, w miejscu, gdzie kiedyś był Teatr STU, a ja w 1969 roku napisałem tu jedną z pierwszych piosenek, śpiewał ją Krzysztof Jasiński! O, tu stało moje pianino... A potem już tylko jazz i Laboratorium.

I pewnie ani Panu przez myśl nie przeszło, że kiedyś Pan nagra taką płytę; w Laboratorium to jednak Marek Stryszowski nagrywał wokale...

- Powiem od razu - nie mam nic na swoje usprawiedliwienie! I pewnie nikt mojej "wokalistyki" nie potraktuje poważnie. Choć z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że to tylko żart, bo bym zdeprecjonował swoją pracę i "zbrudził" klimat płyty.

A klimat jest jednym z jej walorów...

- To w dużym stopniu zasługa Janka Wołka. Zaraziłem go pomysłem przedłużenia życia Młynkowi, a on idealnie utrafił w te klimaty, wymyślając podobne postaci i sprzęty - jak w piosence "Rondelek", już samo to słowo ma jakąś czułość w sobie. Tak więc "podmioty liryczne" Dymnego i Wołka zalęgły się na tej płycie... To są wszystko postaci z jednego kręgu - nierzeczywiści, przegrani, zwariowani, a zarazem mający niezmierzone pokłady liryzmu i chęci życia. Zresztą na licznych stronach internetowych, które Młynkowi pozakładali młodzi fani, często właśnie tę lirykę wskazują, jak i to, że jest to opowieść o miłości...

Miłości kogoś, kto przegrany i odrzucony, upomina się o lepsze życie.

- Na przykład Kazik Archanioł "dobrobyt zna tylko z żurnali, ma widok na komin i marzenia nie większe niż wróble". Poza wszystkim Janek Wołek pisze niesłychanie muzycznie - jak Kofta czy Osiecka. Samo się komponuje.

Muzyków też Pan sobie świetnie dobrał.

- Głównie pomógł mi Leszek Szczerba, który na saksofonach, klarnecie czy flecie stwarza tu fantastyczny klimat. Jemu nie muszę niczego tłumaczyć, on od razu "słyszy" charakter utworu. A ja gram znów na moim ukochanym elektrycznym fortepianie Fendera, do którego wróciłem po latach.

I tak powstała muzyka trudna do zakwalifikowania...

- ...bo staroświecka niby, ale i nowoczesna - jest saksofon, jest fortepian elektryczny, ale są i loopy; stąd pewnie radia będą miały problem, jak te piosenki zaszufladkować.

A przecież choćby wspomniany "Rondelek" to mógłby być kolejny Pana hit na liście przebojów...

- Nie sądzę - powiedział sędzia i zszedł z boiska. To są piosenki, na które w radiach, jak mówią, "nie ma pasma", może jakieś audycje z piosenką artystyczno-kabaretową... Choć z drugiej strony - casus "Młynka Kawowego" pokazał, że rynek jest nieprzewidywalny, co potwierdziło i kilkanaście tysięcy ściągnięć piosenki ze strony internetowej.

Będą koncerty promujące płytę?

- Nie, nie.

Nie usłyszymy Janusza Grzywacza śpiewającego na estradzie?

- Nie, moje "śpiewanie" to zbyt intymna czynność, by ją pokazywać na żywo... Ale może nie powinienem się zarzekać, wszak rok temu się upierałem, że nie będzie płyty.

Kiedyś zażywał Pan sławy muzyka jazzowego, potem kompozytora muzyki teatralnej, wykładowcy PWST, a teraz, przed sześćdziesiątką, piosenkarz...

- Autoironicznie stwierdzam - nieszczęście starszych facetów polega na tym, że próbują zostać kimś innym niż są! Ale... Gordon Haskell też późno zaczął, hihihi! Widać u mnie z wiekiem przyszedł czas na taki epizod - liryczny, ciepły, z lekka żartobliwy. Przyznam, że nabieram coraz większego sentymentu do tego materiału...

Będą kolejne płyty?

- Zobowiązuje mnie do tego kontrakt... I nawet zaczęło mi się to podobać.

Wyda Pan swe piosenki dawne, nagrane przez znanych wykonawców?

- Może nawet w duetach z Młynkiem Kawowym... Zobaczymy. Jeśli się okaże, że nie tylko sam się tym dobrze bawię, ale i jest na to jakiś elektorat...

"Młynek Kawowy" zdaje się być płytą wyjątkową. Oto uznany jazzman, lider zespołu Laboratorium, którego płyty i dziś budzą uznanie, kompozytor muzyki teatralnej i filmowej, wykładowca PWST dość przypadkowo nagrał piosenkę do filmu, która przez pół roku była na liście przebojów radiowej "Trójki", a teraz nadała tytuł płycie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji