Warszawskie premiery. Durrenmatt po raz czwarty na scenie Teatru Dramatycznego
Po pamiętnej inscenizacji "Wizyty starszej pani" Durrenmatta w Teatrze Dramatycznym, po prapremierach polskich dwu innych sztuk Durrenmatta: "Romulus Wielki" i "Anioł zstąpił do Babilonu" - obecnie, dnia 7 maja br., odbędzie się czwarta z kolei premiera sztuki Durrenmatta w Teatrze Dramatycznym - "Frank V - Opera bankierska". "Franka V", w przekładzie Ireny Krzywickiej, reżyseruje Konrad Swinarski, który wraz z Ewą Starowieyską zaprojektował również scenografię do tej sztuki. W głównej roli kobiecej - Otylii, żony Franka V - zobaczymy znakomitą aktorkę dramatyczną, Idę Kamińską, gościnnie występującą w Teatrze Dramatycznym. Inne role prowadzące grają: Czesław Kalinowski (Frank V), Jan Świderski, Halina Mikołajska, Edmund Fetting i Wiesław Gołas. O "Franku V" rozmawiamy z reżyserem sztuki, Konradem Swinarskim:
- Przy omawianiu tej sztuki po prapremierze w Zurychu, prasa zachodnia skierowała ostry atak na rzekomy cynizm autora i niedokładności, związane z przedstawieniem pewnych machinacji bankowych, przemilczała natomiast i pominęła zasadniczą myśl utworu - niekaralność wielkich przestępców. Twierdzono, że skoro fabuła sztuki graniczy z nieprawdopodobieństwem,jej wymowo jest nieprawdopodobna, niezgodna z rzeczywistością. To prawda, że Durrenmatt posłużył się we "Franku V" fikcją, że takiego banku, jaki ukazuje Durrenmatt, nie ma na świecie. Ale właśnie taki Durrenmattowski bank najlepiej ukazuje procesy, jakie zachodzą w dzisiejszym społeczeństwie na zachodzie.
- Dlaczego Durrenmatt nazwał "Franka V" Operą bankierską?
- Forma opery, którą posługuje się autor, odrealniając poszczególne fragmenty tej sztuki, urealnia jej ogólną wymowę. Funkcja muzyki, której twórcą jest Paul Burckhardt, jest tu zmienna. Jej operetkowy charakter celowo demaskuje pewne sprawy. Durrenmatt nie chce na przykład, aby śmierć mordercy wywoływała litość na widowni, natomiast w finale muzyka uogólnia groźne ostrzeżenie - morał sztuki:
"Okupić można wszelki grzech
I błąd
Świat chłodną litość ma dla naszych win
Nie grozi kara ani żaden sąd
I nie popłaca dziś rzetelny czyn."
Jest to ostrzeżenie rzucone tamtej publiczności, bo nie zapominajmy, że Durrenmatt pisze o swoim społeczeństwie i dla swego społeczeństwa.
- Sądzę, że jest to chyba punkt wyjścia do interpretacji sztuk Durrenmatta na naszych scenach?
- Tak. Podczas mojej ostatniej bytności zagranicą, rozmawiałem długo z Durrenmattem na temat cytowanego finału. W jednym zgadzał się ze mną całkowicie: w przeciwieństwie do widza w Zurychu czy Frankfurcie,nie można mówić o współwinie naszego widza.
- Czy od dawna interesuje się pan teatrem muzycznym?
- Od chwili, kiedy zrozumiałem jakie możliwości stwarza muzyka w teatrze, a więc od chwili, gdy zacząłem pracować nad "Operą za trzy grosze" Brechta. Wprowadzałem nawet później muzykę do sztuk, w których nie była przewidziana przez autora. Dla przykładu podam "Smak miodu". Dla mnie muzyka była i jest nieodzownym elementem interpretacyjnym, a nie tylko ozdobnikiem lub mechanicznym sposobem przekazania przez głośnik jakoby "Idei utworu". W moim rozumieniu,muzyka w teatrze zmusza człowieka do myślenia albo do bezmyślności. Zależy to od wielu okoliczności.
- Czy to,że daje pan swoją oprawę scenograficzną wielu sztukom, ułatwia panu ich reżyserię?
- Z wykształcenia jestem plastykiem. Zaczynam swoją pracę od tego, że próbuję wyobrazić sobie sztukę w przestrzeni scenicznej. Dekorację robię sam bardzo niechętnie. W mojej współpracy z Ewą Starowieyską wychodzimy ze wspólnego pomysłu przedstawienia. Na temat jednak realizacji tego pomysłu mamy zupełnie odrębne zdania.
Rozmawiała IRENA STRZEMINSKA