List z teatru. Bankierzy gangsterami.
To dziwne. Dziwne,że właśnie Szwajcaria wydała pisarza,który jest dziś jako dramaturg najpoważniejszym bodajże sędzią moralnym, nazywanym nawet Arystofanesem naszych czasów. Kraj spokojny, cichy, kraj zegarków i hoteli, omijany przez wojny, bogacący się, opływający w dobrobyt. A może właśnie dlatego?... Dlatego, że gdzieś na dnie musiał się skryć niepokój moralny. Kraj o najwyższej stopie życiowej w Europie - zważmy - jest jednocześnie krajem najwyższej przeciętnej samobójstw. Z owego niepokoju moralnego, zaniepokojenia moralnego dobrobytem wyrosło zapewne pisarstwo Friedricha Duerrenmatta. Przedstawiać? Chyba nie trzeba; znamy się. Przed kilku laty "Wizyta starszej pani" i "Romulus Wielki", niedawno "Anioł zstąpił do Babilonu", a obecnie w tymże Teatrze Dramatycznym - "Frank V".
Jakby tu streścić? Jedna jedyna sztuka Duerrenmatta - ze wszystkich, które widzieliśmy - doskonale się do takiej operacji nadawała, a mianowicie słynna "Wizyta starszej pani". Miała wręcz matematycznie precyzyjną konstrukcję: od przyjazdu owej starszej pani - milionerki,do morderstwa,na które - za cenę dobrobytu - decydują się mieszkańcy Guellen. A czy można streścić "Franka V"? Konstrukcja tu jest splątana, pogmatwana,sztuce brak jest jasno rozwijającej się fabuły, jest ona jak mozaika. Ale spróbujmy. Był pewien bank. Prywatny bank. Od pięciu pokoleń - aż do ostatniego Franka V - dorabiał się na oszustwie. Poprzez podłość, nieuczciwość, zwykłe gangsterskie metody doszli Frankowie do znaczenia. Jest ten bank niczym innym jak bandą gangsterów. Gangsterski bank. Wszyscy tu przeciw wszystkim. Jak w jaskini zwierząt. Gotowi są sobie dobierać się do gardła. A wszystko za cenę mamony. I oto w taki świat trafia młody człowiek. Jest niczym - chce być kimś. Chce zrobić karierę. Też zostanie gangsterem. Nie ma bowiem innej drogi "awansu". Służył jednemu Frankowi, będzie służył i następnemu, Frankowi VI. Tak się właściwie kończy ta sztuka. Zupełnie jak u Szekspira. Jedni odchodzą - drudzy po stopniach podłości przychodzą. Nic się nie zmieni. Następca będzie jeszcze tylko bardziej wyrafinowany. Z Szekspira jest tu jeszcze ktoś, a mianowicie błazen. Nie, nie jest wprost obecny. Znajduje się jakby za kulisami. Wszystko widzi, wszystko wie nie ma żadnych złudzeń i tylko szyderczo się śmieje. Świat owego banku widziany jest właśnie z pozycji mądrego szekspirowskiego błazna. Tak widzi go Duerrenmatt. No i cóż, nie udało mi się tak zwyczajnie streścić. Od razu wyszedł problem. Pozostaje więc już tylko powiedzieć, że ów bank to metafora, uogólnienie. To kapitalistyczny świat. Ostrze satyry Duerrenmatta jest bowiem z reguły określone społecznie, nie skierowane w abstrakcyjną próżnię. Kasa, giełda,czek konta... Takie pojęcia w tym świecie krążą i obowiązują. W ich kręgu żyje się, kocha, oddycha. Najwyższe to wartości. Wszystko inne jest tylko parodią. Honor?... Tylko w słowach. Uczciwość? Tylko udawaniem. Natomiast nawet prostytutka potrafi grać uczciwą damę. Kościół? Jeśli interesy wymagają, można nawet i w kościele odegrać komedię z pogrzebem. Małżeństwo? Tylko finansową kalkulacją. Słowem, ohyda. Oto do czego doszedł ten świat. Doszedł? A od czego się zaczęło?
"Frank V" jest jakby dalszym ciągiem "Wizyty starszej pani". Tu już nikt nie staje przed wyborem: dobrobyt, związany z mordem, albo czystość moralna? Tu już wybór został dawno dokonany. Po jednym morderstwie, przyszły następne. Dobrobyt jest, ale osiąga się go utrzymuje coraz bardziej wyrafinowanymi metodami zbójeckimi. Taka jest kolejność rzeczy w tym świecie. Zniknął nawet niepokój moralny. Jest tylko, gest, są tylko słowa maskujące gangsterską treść. A to przecież w sumie komedia. Ponura, makabryczna groteska. Makabryczna opera buffo. Podtytuł "Franka; V" brzmi nawet "Opera banku prywatnego". A skoro opera to sztuczność,poza...
Napisano już wiele o owym przedziwnym stopie, jaki tworzą sztuki Duerrenmatta. Tragedia, komedia, groteska, farsa, dramat. Realizm i surrealizm, sąsiadujący z makabrą. Tu jeszcze dochodzi śpiew na wzór operowy, na wzór: brechtowskich songów. Wszystko zaś opływa w zabójczej, szyderczej ironii. Takie jest to danie duerrenmattowskie. Mniej wprawdzie wyszukane, bardziej strawne, niż to które się nazywa "Anioł zstąpił do Babilonu", ale niemniej dla reżysera niełatwy to problem. Konrad Swinarski, który ma już wprawę zdawał sobie sprawę, że przedstawienie musi być rozegrane w parodystycznei tonacji buffo. I wiele scen taką tu tonację ma. Ale niestety, nie całość. Całość jest jakby zszyta z różnych kawałków. Trochę cyrku, - cyrkowy kelner, trochę groteski, trochę, a raczej wiele dramatu serio. Podobnie i z aktorami. Szczerze cieszymy się z występów gościnnych w tym przedstawieniu wybitnej tragiczki Idy Kamińskiej, ale niestety jej Otylia Frank pochodzi z innej sztuki, właśnie z tragedii na serio. Niezawodny okazał się przede wszystkim Wiesław Gołas, jako robiący karierę Heinrich Zurmuhl. Doskonale też dobrane zostały do charakteru sztuki kostiumy i dekoracje. Ale to wszystko trochę za mało.