Artykuły

Nowy Tannhauser

Dzieła Ryszarda Wagnera rzadko goszczą w naszych teatrach. Pełna i zgodna z ich duchem realizacja zawartych w tych dziełach wizji sce­nicznych wielkiego kompozytora, twórcy jakże odległego od klasycznej opery dramatu muzycz­nego, nastręcza wielu trudności organizacyjnych. Wymaga też ogromnych środków i - co naj­ważniejsze - absolutnej perfekcji wykonania.

W całym 25-leciu łódzkiej sceny operowej raz tylko mieliśmy okazje zetknąć się z twórczością Wagnera i wszyscy ogromnie życzliwie wspo­minamy niezwykle staranną inscenizację "Lohengrina" (w której po raz pierwszy pełnym blaskiem zajaśniał głos przyszłej gwiazdy Me­tropolitan Opera - Teresy Wojtaszek-Kubiak, kreującej w tym spektaklu rolę Elzy).

"Muzykę do TANNHAUSERA komponowałem i pisałem w rozdzierającym, rozbujałym podnieceniu, które wprawiło mi krew i nerwy w gorączkowe wrzenie" - pisał po ukończeniu swego piątego z kolei dzieła Ryszard Wagner. Te jego słowa zacytowano w programie łódzkiej inscenizacji "Tannhausera", spektaklu, który - co pozwalam sobie wnioskować z jego kształtu - powstawać musiał nie tylko bez "gorączko­wego wrzenia", ale w zimnym i jakby nie­chętnym autorowi znużeniu. Otrzymaliśmy bo­wiem przedstawienie chłodne pozbawione wszelkiej emocji, odmawiające odbiorcy jakich­kolwiek przeżyć czy wrażeń, które budzić może mająca swe źródło w sile dramatycznego i mu­zycznego wyrazu mroczna uroda dzieł Wagnera. Odnoszę wrażenie, że twórcom spektaklu cho­dziło przede wszystkim o nadanie "Tannhauserowi" - "zupełnie nowego" kształtu. Interesu­jący to zamysł. Nie sądzę jednak by wolno było realizować go za wszelką lub choćby tylko zbyt dużą cenę. Rachunku artystycznych zys­ków i strat można i należy dokonywać przed przystąpieniem do opracowania dzieła "na no­wo" bądź "inaczej". Nie ma w tym żadnej ase­kuracji. Takie działanie pozwala do minimum ograniczyć ryzyko, a więc przybliża sukces. Ten zaś zależy nie tylko od rozmachu przed­sięwzięcia i zapału twórców, ale także od po­datności dzieła na takie wokół niego zabiegi. Zawsze przy tym rodzi się pytanie o rzeczy­wiście istniejącą potrzebę nowego odczytania, czy wzbogacającej myśl autora, odmiennej niż przekazuje nam to tradycja interpretacji. Moim zdaniem potrzeba taka nie zachodziła w przy­padku "Tannhausera". Utwór ten ma bardzo czytelne przesłanie filozoficzne, a nadany mu przez kompozytora wątek autobiograficzny od­czytać można niemal wprost i takiemu rozu­mieniu treści dramatu i konstrukcji jego boha­tera nie przeszkadza historyczny trzynastowiecz­ny kostium.

Silna osobowość Wagnera i jego wielki talent powoływały do życia utwory wielkie i tak czy inaczej zgodne z duchem swej epoki szukają­cej (zwłaszcza w tym kręgu kulturowym, w którym narodził się Wagner) obok najtkliwszych wzruszeń serca, także mocnych przeżyć i potęgi artystycznego wyrazu. Jego nieuzasad­nione żadną potrzebą, a bardzo wyraźne i niekorzystne dla całości dzieła osłabienie jest pierwszą i najważniejszą ceną jaką za nową interpretację "Tannhausera" zapłacili twórcy naj­nowszej premiery naszego Teatru Wielkiego.

Już pierwsze takty słynnej uwertury mogły zaniepokoić miłośników muzyki Wagnera. Pod sprawną skądinąd batutą Wojciecha Michniew­skiego (kierownictwo muzyczne) zniknęła gdzieś dynamika brzmienia. Zabrakło tej koniecznej pełni, która dzieło twórcy "Pierścienia Nibelungów" odróżnia od innych i czyni tak wyjątko­wym i znaczącym dla dalszego rozwoju sztuki operowej. Złagodzenie charakterystycznego dla całej twórczości Wagnera patosu jego muzyki, przez prostą konstatację tego istotnie nowego dla nas sposobu interpretacji, prowadzi w miarę rozwoju spektaklu do pełnego nim znużenia. Interpretacja ta staje się monotonna i ostro kon­trastujące z całością finałowe forte jedynie pod­kreśla to towarzyszące nam przez cztery godzi­ny spektaklu wrażenie niedosytu brzmienia.

Wszelki niedosyt wydaje się stosunkowo łat­wy do pokonania. Gorzej bywa natomiast z wrażeniem niesmaku, a to wzbudziła we mnie propozycja scenograficzna Jacka Uklei. Brak konsekwencji w koncepcji zabudowy sceny, ry­zykowny i jak się okazało (a co można było chyba przewidzieć) niemożliwy do przeprowadzenia zamysł połączenia ze sobą dwóch bardzo od­ległych epok, skonkretyzował się rozwiązaniami nad wyraz banalnymi. Zabudowa sceny nie sprzyjała narodzinom ciekawszych rozwiązań inscenizacyjnych, ani swobodnemu poruszaniu się w niej wielkiej grupy wykonawców, mają­cych inne przecież zadania niż tytko wychodze­nie z niezręcznych dla siebie i niewygodnych sytuacji scenicznych. Ogólnie brzydkie kostiumy przeszkadzały solistom w realizacji ich nie­zwykle trudnych zadań wokalnych, jeden zaś był tak szpetny, że wzbudził falę autentyczne­go współczucia dla zmuszonej do noszenia go śpiewaczki. Całość oprawy scenograficznej spra­wiała wrażenia dzieła zrodzonego w radosnym poczuciu nieograniczonych praw i możliwości oraz - przykro to stwierdzić - beztroski po­łączonej z nonszalancją wobec utworu Wagnera.

Reżyseria Bogdana Hussakowskiego uczyniła to widowisko o fabule dosyć przecież intere­sującej, a filozoficznym przesłaniu wręcz arcyciekawym, spektaklem niewzruszonym w swej statyczności. Nie miałabym nic przeciwko dobrze umotywowanemu podkreśleniem wymowy światopoglądowej ustatycznieniu monumental­nego dzieła, gdyby nie fakt, że zza tego właśnie ustatycznienia, niczym spod przykrótkiej kołdry, wyziera zwyczajna nieporadność reżyserska, której przykładów przytoczyć można by wiele i to ze wszystkich trzech bardzo, bardzo dłu­gich aktów. Cały spektakl, choćby ze względu na nie najmocniejszą kondycję solistów, a i dla większego skondensowania jego materii, zdaje się prosić o skróty zarówno reżysera, jak i kie­rownika muzycznego.

Śpiewacy łódzcy niewiele mają okazji do ze­tknięcia się z tak trudnym materiałem wokal­nym. Przyznać trzeba, że poradzili z nim sobie nie bez powodzenia, choć na określenie efektów ich pracy mianem artystycznego sukcesu chyba jeszcze za wcześnie. Henryk Kłosiński w roli Tannhausera skupił się na czystym zaprezen­towaniu jej strony wokalnej i gdyby nie bardzo wyraźne potknięcie intonacyjne w trzecim akcie jego kreacja wokalna nie miałaby ani jed­nej skazy; wokalna, jak powiadam, a nie ak­torska, bo o tę, jakby z góry z niej rezygnując, artysta nie zadbał wcale. Kłopoty z czystością brzmienia swego bardzo ładnego głosu, o dużej sile dramatycznej, miała także Danuta Salska w pięknej arii do sali i w finale sceny turnieju śpiewaczego. Czysto i doprawdy wzruszająco zaśpiewała swą pieśń pasterza Ewelina Kwaś­niewska. Ewa Szafarska "przebiwszy się" przez wyjątkową, wręcz żenującą brzydotę swego ko­stiumu, pełnym, choć z winy reżysera docierają­cym do nas okrężną drogą głosem, którego barwa wydaje mi się nieco zbyt ostra, zaśpiewała partię Wenus. Znakomitego odtwórcę swojej postaci znalazł Wolfram w osobie Ryszarda Bednarka. Zagubiony reżyserską niezręcznością sytuacji scenicznej, wykonał on swą partię czysto, pod­budowując ją szlachetnym umiarem w przeka­zywaniu dręczących tę postać uczuć. Podobnych powodów do satysfakcji artystycznej nie do­starczył nam tym razem Tomasz Fitas (Her­man), choć jego właśnie propozycja aktorska wydała mi się najpełniejsza i żałować należy, że wraz z nią nie zrodziła się kreacja wokal­na. Wśród śpiewaków stających do turnieju na Wartburgu czystością brzmienia głosu i celno­ścią rysunku aktorskiego zwrócił uwagę widzów niezawodny Włodzimierz Zalewski.

Nie zawiedli artyści przygotowujący aż trzy chóry. Najwięcej uznania budził chór Państwo­wej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej (przy­gotowanie: Henryk Blacha).

Serdecznymi słowami nie mogę niestety ob­darzyć Andrzeja Szczużewskiego. Jego propozy­cja choreograficzna wydaje mi się po prostu nie do przyjęcia. Nie znam człowieka, który nie uciekałby z takiej groty Wenus, lub zechciał bodaj przez chwilę przebywać na dworze, w którym tak właśnie poruszają się jego miesz­kańcy.

Nowy kształt sceniczny opłacili twórcy łódz­kiego "Tannhausera" dosyć drogo. Zyski wyda­ją się nieproporcjonalnie małe. Straty - w moim przekonaniu - bardzo duże.

"Nowy" Wagner... "Powróćmy do przeszłości, a będzie to postęp". Warto zastanowić się nad tymi słowami. Wyszły one co prawda z ust Verdiego, ale ten akurat fakt nie ma tu żadnego znaczenia, a myśl wydaje się przednia...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji