Artykuły

Wojna kobiet

W Teatrze Jaracza trwają próby do spektaklu "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety". To adaptacja reportażu Swietłany Aleksijewicz w reżyserii Krzysztofa Popiołka. Aleksijewicz zebrała w swojej książce opowieści żołnierek Armii Czerwonej z czasów II wojny światowej. W olsztyńskiej inscenizacji występuje 8 aktorek. Tylko jedna z nich - Hanna Wolicka - pamięta wojnę. Przeżyła ją w Warszawie - pisze Ewa Mazgal w Gazecie Olsztyńskiej.

Premierę zaplanowano na 28 lutego.

- Rodzice mieli mieszkanie na rogu Marszałkowskiej i Złotej - wspomina Hanna Wolicka. - Była to kamienica z ogromnym podwórzem. Nasze mieszkanie znajdowało się w oficynie. Kamienica została kompletnie spalona. Nic nie zostało - żadne pamiątki, żadne meble. W tym miejscu było kino Relax. W czasie wojny nikt z mojej rodziny nie był w kinie.

Uwaga, nadchodzi!

- Mama wzięła mnie na kolana i powiedziała: "Córuchno, teraz zacznie się trudny okres, ale wszystko skończy się dobrze. To nie będzie trwało długo". No, miało trwać góra trzy tygodnie.

Początek wojny zaskoczył nas w Podkowie Leśnej, gdzie była willa siostry ciotecznej ojca. Tam spędzałam wakacje. Pamiętam komunikaty radiowe: "Uwaga, uwaga, nadchodzi";

"Uwaga, uwaga przeszedł"... Ojciec we wrześniu 1939 roku był w Warszawie i tam przeżył oblężenie. Gdy Warszawa padła, mama ze służącą wybrały się z plecakami na piechotę szukać ojca. Znalazły. Potem wróciłyśmy do Warszawy, na Złotą.

Dym i łuny

- Pamiętam warszawskie getto. Między murami przejeżdżało się tramwajem w drodze na Żoliborz. Tramwaje zwalniały przy murze, wielu pasażerów wychodziło na otwarte platformy i przerzucało na drugą stronę paczki z żywnością. Nie wszystkie trafiały. Jak mama jechała, to brała ze sobą kanapki i chleb. Pamiętam powstanie w getcie. Dym i potworny smród. Kłęby dymu i łuny.

Bywałam na Żoliborzu w należącej do wujka willi przy ul. Dziennikarskiej. Chodziłam na pensję sióstr zmartwychwstanek. Miały nas uczyć tylko czytać i pisać, ale była też oczywiście historia i geografia. Niemcy wydawali pismo "Ster" i tylko na nim oficjalnie wolno było uczyć się czytać. Były tam czytanki o Hitlerze.

Idą nasi

- Początek powstania zastał nas na Żoliborzu. Przyjechała do mnie mama i została trochę dłużej. I całe szczęście. Gdyby została w Śródmieściu, na pewno przedzierałaby się do mnie kanałami. Pamiętam, że wpadła służąca Bronią i zawołała do mojej cioci: "Pani doktor! Idą nasi z gołą bronią!". Mama w płacz, ciotka w płacz! Szło ich pięciu, karabiny na wierzchu, mieli opaski. Wrażenie zrobili niebywale! Po paru minutach rozległy się strzały i zaczęło się powstanie.

Krowa i kot

- Wie pani, co to była krowa? To wyrzutnia rakietowa. Niemcy używali ich do niszczenia Warszawy. Domki na Żoliborzu były bardzo ładne, ale budowane z pustaków. Nie były to więc grube mury. Pamiętam, że kiedy krowa zaczęła wyć, uciekłyśmy do piwnicy. Nagle rozległ się huk. Potworny! Jęzor ognia poszedł przez piwnicę. Ciemno się zrobiło, choć był biały dzień. Drzwi od piwnicy wywaliło na schody, myśleliśmy, że zostaliśmy zasypani. Wyleźliśmy jednak. Nie było framug w oknach, nie było drzwi, ale na podłodze nie było drzazg ani szkła. Nic nie było. Wyskoczyliśmy na ulicę. Był tam lej i przy nim leżała zabita kobieta, kompletnie naga. Nie miała ani skrawka odzieży na sobie, ani butów, ani nic. Nie miała jednego włosa na głowie. Była kompletnie łysa. Proszę sobie wyobrazić, jaka to była siła, że zdarła jej włosy z głowy. Na ogrodzeniu domu porośniętego winem nie było ani jednego listka. Zdarło wszystkie. A liście leżały jak posiekany szpinak.

Uciekł mój kot. Po dwóch tygodniach znalazłam tylko skórkę. Zdarli i go zjedli.

Potem siedzieliśmy w piwnicy w czteropiętrowym bloku. Były tam dziesiątki ludzi. Jadło się surową mąkę rozbełtaną z surową wodą. Potem nie było już wody. Była tylko na placu Wilsona. Niemcy między godziną 2 a 3 robili sobie przerwę obiadową i wtedy wszyscy lecieli na plac po wodę. Czasem jednak nadlatywał samolot i trochę ludzi kosił. Rosjanie stali po drugiej stronie Wisły. I pamiętam ciągle te krzyki: "Już! Już płyną! Pontony!". I okazywało się, że nic nie płynie. Stali i czekali.

Żałujesz? Żałuję

- Poszliśmy do fortów. Przed wojną przechowywano tam wina. W tych fortach schroniło się bardzo dużo ludzi. Wejście do piwnic było jedno. Kilka tysięcy ludzi siedziało tam w ścisku. Jak ktoś chciał przejść, wołał: "Idzie się! Idzie się". O położeniu się nie było mowy. Wszy łaziły stadami. W czasie przerwy w ostrzale wszyscy wychodzili się wysiusiać. I siusiali pod tymi murami wszyscy - mężczyźni, kobiety, dzieci. Nikt nie zwracał na to uwagi, ale nie moja mama. My wychodziłyśmy na zewnątrz. Pamiętam, że tu, na podwórcu fortu sikają, tam robią kupy za przeproszeniem, tu palą ogień, żeby na cegłach zagotować wodę w puszce czy garnku. Pełno jest tych malutkich ognisk, a obok leży dziecko, bladziutkie. Widać, że umiera, ale jeszcze żyje. A ojciec obok zbija trumienkę. Niemcy strzelali. Wydawało się, że nas w tym forcie wyduszą. Był tam ksiądz, który uznał, że trzeba wszystkich przygotować na śmierć.

Siostra zakonna przyniosła, idąc okopami, opłatek, a on zaczął spowiadać. Ustawił się ogromny tłum, kilka tysięcy ludzi. Najpierw ludzie mówili wszystkie grzechy, potem najważniejsze, a w końcu ksiądz pytał: "Żałujesz?". "Żałuję" - odpowiadało się. I to było wszystko. Potem udzielał komunii. Siostra krawieckimi nożyczkami kroiła hostie na pół, potem na ćwierć, a potem ludzie dostawali tylko okruszki. Ja też dostałam rozgrzeszenie.

Szerokie plecy

- Z fortu z mamą i Bronią wróciłyśmy do piwnicy w kamienicy na Żoliborzu. Tam byłyśmy do końca. Pamiętam, że jedna z pań, której syn się przedarł i poczołgał na działki, przyniosła "dla Haneczki" na spodeczku łyżkę gotowanych ziemniaków i łyżkę buraków. Kochana, w życiu, w życiu nie jadłam nigdy nic lepszego! Nigdy! Pamiętam smak tych buraków i kartofli do dziś! Na naszą ulicę weszli Niemcy. W Śródmieściu wszyscy modlili się, żeby weszli Niemcy, a nie Ukraińcy. I wiadomo było, że jak już będą, trzeba szybko wychodzić z piwnicy. Bo jak ktoś się ociąga, to wrzucają granaty. Więc jak usłyszałyśmy: "Raus, raus", to ruszałyśmy się szybko. Niemcy pognali nas przez Żoliborz w stronę Powązek. Pierwszy raz wyszliśmy z piwnic i widać było potworne zniszczenie Warszawy. Ale człowiek był znieczulony. Pełno trupów leżało i nikt nie zwracał na nie uwagi. Doszliśmy do Włoch, a stamtąd mieli nas wysłać do Pruszkowa. Koleżanka szkolna mamy namówiła ją, by nie czekała na transport. Trzeba znaleźć moment nieuwagi Niemców i uciec. Strażnik zagapił się na samolot. My ruszyłyśmy ulicą w stronę kościoła, gdzie miało być bezpiecznie. Idziemy spokojnie, a ja czuję, że plecy mam szerokie jak ta cała ulica. Że jak Niemiec odwróci się i strzeli, to musi mnie trafić. Ale doszłyśmy do przecznicy i do kościoła. A potem poszłyśmy do Podkowy Leśnej.

Zdjęcie zpróby przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji