Strzeżcie się nosorożców
Ot,niewielkie miasteczko.I jedna ze zwykłych w nim niedziel. Jak zwykle trochę nudna. Nie wiadomo,co z sobą zrobić,czym się zabawić. Tematów do rozmów nie ma w końcu za wiele. Większość ludzi w kościele,niektórzy przy stolikach w kawiarni. Jedni przyszli na kawę,drudzy na coś "głębszego" po sobotnim pijaństwie. Ale oto nagle...Nagle ktoś dostrzega pędzącego przez miasto nosorożca. Wielkie zdziwienie. Na razie jest tylko jeden. I na razie nikt nie bierze tego zbyt poważnie. Ot,dość osobliwa w miasteczku sensacja. Trwa tylko zagorzały spór: czy to afrykański,czy azjatycki? Nowy małomiasteczkowy temat. Nosorożców jednak stale przybywa. Codziennie. Już nie jeden,a całe stado. Już nie stukot kopyt,a tętent,już nie pomruk,a ryk już nie kurz,a tumany kurzu...
Ale to nie wszystko. Więcej. Gorzej. Oto w nosorożców zamieniają się niektórzy ludzie. W coraz większym stopniu. Nosorożec-urzędnik przychodzi pod biuro i burzy zupełnie jego ustalony porządek. W nosorożca zamienia się najlepszy przyjaciel skromnego urzędniczyny Berengera - Jan. Przemiana dokonuje się na jego oczach. Przemieniony Jan wykrzykuje: precz z etyką,precz z humanizmem! Berenger jest poważnie przerażony. Zamyka się w swoim pokoju. Nosorożcami są już wszyscy jego znajomi i koledzy. Nawet ci,którzy mówili,że oni nigdy. Do nosorożców przyłącza się również dziewczyna,która przyrzekła dzielić z nim ludzki los. Jedni wybrali skórę nosorożca dla korzyści,bo to wygodniej w sytuacji,kiedy i władze są nosorożcami. Drudzy dla przyjemności,z przekonań, przeświadczeni,że nosorożec to wyższa forma życia. Znaleźli się bowiem sugestywni demagodzy. Udowodnili,że właśnie nosorożec to jest to,co godny pogardy człowiek winien ukochać. Czegóż tu zresztą nie można udowodnić! Małomiasteczkowy "logik" dowodzi według scholastycznego sylogizmu,że jeśli wszystkie koty są śmiertelne i jeśli Sokrates jest również śmiertelny,to Sokrates jest... kotem. Berenger pozostał w końcu jedynym człowiekiem. Całe miasteczko przybrało zielona skórę. Jakie to miasteczko? Powiedzmy,że małe niemieckie miasteczko z czasów hitleryzmu. Z czasów,kiedy dowodzono,że są ludzie i podludzie. Ze ci "prawdziwi" ludzie mają inną krew,inny układ stopy,inną skórę,oczy itp. Zresztą niekoniecznie z czasów hitleryzmu. Może to być i współczesne miasteczko z zachodniej części Niemiec. Takie,w którym coraz częściej pojawiają się swastyki na murze. Czy już rozumiecie o co chodzi? Nosorożec to ideologia faszystowska. Nosorożce w liczbie mnogiej,stale się przy tym tu powiększającej to proces faszyzacji. To obłęd faszyzmu,któremu opiera się tu,skupiając wszystkie swe siły woli i charakteru jedyny myślący człowiek,zasługujący na uznanie i sympatię.
Tak to właśnie pomyślał klasyczny dziś już mistrz awangardy francuskiej Eugene Ionesco w swej głośnej,wystawianej obecnie w warszawskim Dramatycznym sztuce "Nosorożec". I jest w tym utworze niemal zupełnie niepodobny do Ionesco z "Krzeseł",czy innych przeważnie mocno niezrozumiałych utworów. Tu wiadomo,o co chodzi. Napisał sztukę polityczną. Pomysł jest - owszem - absurdalny. Nawet bardzo absurdalny. Ale zaszczepiony na konkretnym przykładzie historycznym, wpisany w określone realistyczny kontekst. Absurd skrzyżowany tu jest z tematem całkiem serio. To bardzo interesujący zabieg. Może to dać świetne efekty artystyczne. Od feerii czysto parodystycznej do stopniowo narastającej grozy,której zamknięciem finałowa scena z osaczonym nosorożcami Berengerem,dramatycznie wołającym: "Do końca będą człowiekiem". Przynajmniej powinna dać takie efekty. Od wybuchu żywiołowego śmiechu,co podobno charakteryzuje paryskie przedstawienie do stopniowego piętrzenia przeżyć dramatycznych. Niestety w Teatrze Dramatycznym takich efektów ta sztuka nie daje. Ani się nie śmiejemy w dostatecznej mierze,ani nie przeżywamy. Poza kilkoma scenami nawet Jan Świderski jako Berenger nie jest w stanie w większym stopniu przejąć swym losem. Cóż więc do licha się stało? Stała się rzecz dziwna doprawdy. U Ionesco ludzie w skórze nosorożców wydają ryki w których jest coś z krzyku hitlerowców. Ich tętent powinien przypominać tak dobrze znany z czasów okupacji stukot podkutych butów,wybijających rytm marsza. Ich maski muszą przypominać hełmy hitlerowskie. Ich kostiumy nosorożcowe - mundury feldgrau. A tego tu w ogóle nie ma. Żadnego z tych hitlerowskich realiów. Po prostu Ionesco został odrealniony. Zrobiono mu wyraźnie na przekór. Ionesco politykujący realistyczny? Nie do wiary. Nie pasuje... Przedstawienie pozbawione określonego kontekstu zawisło w jakiejś próżni. Rozpłynęła się jego myśl. Zamazała się jej czytelność. Kwestie z arsenału ideologii hitlerowskiej - precz z etyką,precz z humanizmem, czy też kwestie na temat rasizmu - pozbawione konkretnego adresu stają się kwestiami bez większej wymowy i niewiele znaczą. W tej sytuacji - nic dziwnego - nie jest w stanie wzruszyć nas Berenger. Przedstawienie staje bowiem się napoły dziwną opowieścią na temat dziejów pewnej obłędnej psychozy zbiorowej. Opowieścią o wielu głupcach i jednym rozsądnym człowieku. Czyżby reżyserowi Wandzie Laskowskiej chodziło tylko o pochwałę rozumu? Jest to oczywiście niemało. Ale po pierwsze "Nosorożec" do takiej operacji nie bardzo się nadawał,a po drugie - jest to mimo wszystko za mało.