Artykuły

W Tarnowie

Nie od dziś wiadomo, iż am­bicją każdego większego ośrodka miejskiego, zwłaszcza siedziby nowego wojewódz­twa, jest posiadanie własnego teatru. Samodzielna placówka teatralna nobilituje tak samo jak własny organ prasowy, wyż­sza uczelnia czy drużyna piłka­rska w pierwszej lidze. Starania wielu miast, zresztą przeważ­nie wieńczone powodzeniem, o własne sceny i późniejsze smutne losy owych teatrów, do których chadzają z dobrej woli i ochoty jednostki, a frekwen­cję trzeba ,,napędzać" półdarmowymi biletami rozprowa­dzanymi przez rady zakładowe, to jeden z podstawowych te­matów do wielkiego opisu kul­tury Polski prowincjonalnej. Snobizmy i prestiżowe za­chcianki wypierają tu realia, doświadczenia jednych nie mogą niczego nauczyć innych, ten sam mechanizm stale się powtarza. Upada jeden teatr, o którym jeszcze dwa, trzy lata wcześniej (z okazji otwarcia) było głośno, już powstaje hałas wokół następnego. Na począt­ku znajduje się wszystko: pie­niądze, mieszkania dla akto­rów, nawet widzowie na sali. Po roku sala świeci pustkami, a aktorzy rozglądają się za eta­tami "gdzieś bliżej telewizji".

Nie wystarczy jednak kryty­kować, trzeba zaproponować też rozwiązania pozytywne. Widzę dwie możliwości. Obydwie opierają się na rezygnacji z fał­szywych ambicji i myśleniu rea­listycznym. Wedle pierwszej należy zafundować miastu - nie teatr, lecz salę teatralno-kinową z prawdziwego zdarze­nia. Zamiast ściągać na stałe kilkudziesięciu ludzi: aktorów (których ciągle mamy za mało) i reżyserów, tworzyć rozbudo­waną administrację, służby te­chniczne (fachowców w bran­żach specyficznie teatralnych brakuje zupełnie), a potem martwić się, skąd wziąć wi­dzów, bo inaczej teatr znacznie przekroczy zaplanowany defi­cyt - można przecież, gdy dys­ponuje się odpowiednią salą wraz z zapleczem - zaprosić kilka razy w miesiącu, na jeden lub dwa spektakle, renomowa­ny teatr ze stolicy, Krakowa, Łodzi czy Wrocławia. W każ­dym mieście znajdzie się na pewno taka liczba osób zainte­resowanych teatrem, aby z własnej woli udać się na do­bre przedstawienie i zapełnić salę przez dwa wieczory. A po­nieważ przedstawienie okaże się rzeczywiście na poziomie - bez trudu i pośrednictwa orga­nizacji widowni będzie można sprzedać bilety na spektakl ko­lejnego zaproszonego teatru. Wszyscy skorzystają: widzo­wie, bo oglądać będą najlep­szych aktorów w doskonałych inscenizacjach, miasto - bo zaoszczędzi na finansach, wresz­cie kultura jako taka, gdyż nie będą straszyć na prowincjo­nalnych scenach kiczowate knoty. Mieszkańcy miasta zaś, w swojej masie nie bardzo interesujący się teatrem, zyskają jeszcze jedno bardzo wytwor­ne kino lub salę koncertową.

O takim rozwiązaniu można jednak myśleć tylko przed stworzeniem nowej sceny. Jeśli zaś ta już istnieje, i to istnieje wraz z całym zapleczem ludz­kim i technicznym, nie pozos­taje nic innego, jak tylko ów potencjał najlepiej wykorzys­tać. I tu widzę drugą możliwość pozytywnego rozwiązania pro­blemu teatru w mieście śred­niej wielkości. Możliwość zre­sztą zrealizowaną przez zespół Teatru im. L. Solskiego w Tar­nowie, którym od kilku już se­zonów kieruje energicznie Ry­szard Smożewski. Rzecz pole­ga na tym, aby z teatru uczynić swoisty dom kultury, który ope­ruje - to chyba oczywiste - przede wszystkim rozmaitymi formami teatralnymi: od pełne­go spektaklu przez kameralne jednoaktówki do monodramu, ale również urządza wystawy, spotkania, dyskusje. Jeśli ko­goś nie przyciągnie przedsta­wienie klasycznego dramatu, być może przyjdzie do teatru zobaczyć obrazy ciekawego malarza, a przy okazji zainteresuje się i najnowszym spektaklem. Zresztą idzie o to, aby wyrobić nawyk bywania w tea­trze, interesowania się jego działalnością.

Sprzyja temu hałas - w pozy­tywnym znaczeniu słowa - jaki udało się dyrektorowi wytwo­rzyć wokół teatru. Smożewski nie czeka na widzów, on sam do nich wychodzi z rozmaitymi inicjatywami i pomysłami. Ten ruch przyciąga młodzież - gorzej jest z publicznością dorosłą, która woli kino lub częściej telewizyjne widowiska ogląda­ne w zaciszu własnego miesz­kania.

O teatrze wszyscy co prawda słyszeli, dumni są z jego wyso­kiej pozycji w kraju, ale włożyć wieczorem garnitur i krawat chce się nielicznym. Przed kil­koma miesiącami Tarnowski Magazyn Kulturalny - TEM przeprowadził krótką sondę z kilkunastoma miejscowymi prominentami. Zadawano dwa pytania: - Jak pan ocenia te­atr? Na jakim spektaklu był pan ostatnio? Na pierwsze odpo­wiadano pochwałami: "Mamy znakomity, znany w Polsce te­atr", na drugie odpowiedzią było najczęściej milczenie. Aby dopełnić ten obraz, jeszcze anegdota, jaką opowiadają w Tarnowie w kręgach zbliżo­nych do teatru. Oto z jedne­go bardzo awangardowego przedstawienia wyszło kilka osób. Cóż, zdarza się. Jak się jednak okazało, byli to nauczy­ciele, którzy przyszli do teatru z młodzieżą szkolną. Młodzież została i oglądała przedstawie­nie do końca.

Dziennikarska sonda i opo­wiedziana wyżej anegdota wy­raźnie pokazują, jak trudno wpoić pewne nawyki kultural­ne czy przełamać uprzedzenia. A przecież teatr proponuje bar­dzo różne pozycje i formy. Szekspirowską komedię "Po­skromienie złośnicy" - spek­takl wypełniający wieczór, wy­reżyserowany przez młodego, rumuńskiego reżysera - Julia­na Visę - przedstawia jako wi­dowisko pełne pomysłów i efektów, nie zawsze co praw­da do końca "wygranych" i przeprowadzonych konsek­wentnie. Obok można zoba­czyć, jako też normalny, dwu­godzinny spektakl, "Łaźnię" Majakowskiego, w interesują­cej inscenizacji Bohdana Cy­bulskiego, znakomicie zapo­wiadającego się młodego reżysera. O ile "Poskromienie złośnicy", dzięki atmosferze niewy­muszonej zabawy może się skojarzyć z teatrem Hanuszkiewiczowskim, o tyle realizacja Cybulskiego przypomina słyn­ne widowisko "Posłuchajcie", skonstruowane z tekstów Ma­jakowskiego, widowisko, które od lat już dwunastu grane jest w moskiewskim Teatrze naTagance. W obydwóch przy­padkach są to wzory najlepsze, takie, które warto powielać i propagować. Uzupełnieniem "Łaźni" jest adaptacja listów Majakowskiego do Lili Brik - "Trzynasty apostoł'', wyreżyse­rowana przez Tadeusza Malaka i doskonale zagrana przez mło­dych aktorów - Janusza Świerczyńskiego (prawdziwy, szorst­ki Majakowski) i Jolantę Gadaczek (Lili Brik). Innym przykła­dem małej formy teatralnej mo­że być "Tren andaluzyjski", po­ezje Lorki, przedstawione z to­warzyszeniem oryginalnej mu­zyki przez Tadeusza Malaka.

Charakterystycznym zjawi­skiem jest nie tylko młodzież na widowni. Również wykonawcy i realizatorzy są przeważnie młodzi, podchodzą do swej pracy z prawdziwą pasją i po­trafią - mimo pewnych niedos­tatków warsztatowych - doko­nać wiele. Jeśli sięgają po cu­dze pomysły, to robią tak z ko­nieczności: niewyrobionej pu­bliczności trzeba dać rzeczy sprawdzone.

Niestrudzonym zaś animato­rem wszystkich poczynań tea­tru jest jego dyrektor - Ryszard Smożewski, stale tryskający energią i pomysłami. Potrafi on poświęcić pół nocy na dyskusję z młodzieżą, a rano, jak co dzień, znów zjawić się w teatrze na próbie kolejnego spektaklu. Jego konsekwencji i uporowi zawdzięcza Tarnów posiadanie teatru z prawdziwego zdarze­nia. Teatru, który może być wzorem dla wielu prowincjo­nalnych scen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji