Artykuły

Tragedie Yeatsa w Beckettowskim podane sosie

Nie ma dziś recepty na teatr po­ezji. Nasz przytępiony na słowo wiązane słuch i wyobraźnia, któ­rej się nie chce ze słowa wydobyć obrazu, od wzroku domagają się dopełnienia, a coraz częściej też przepełnienia. Ten zmysłowy hor­ror vacui prowadzi do sytuacji, że teatr poezji zwykle jest dziś tea­trem poetyckim, uwikłanym w niekoniecznie ze słowa i dla sło­wa istniejące sceniczne metafory czy metonimie.

Także Paweł Wodziński, który chciał odzyskać dla polskiej pu­bliczności teatralną część twórczo­ści ojca irlandzkiego, literackiego renesansu, a zarazem, paradoksal­nie, wielkiego poety języka angiel­skiego, Williama Budera Yeatsa, wpadł na scenie Teatru Kameralne­go w pułapkę teatru poetyckiego.

Yeats ożywił świat celtyckich mitów, tak, że przeszły w "bezpo­średnie działanie wobec widza" na słynnej scenie Abbey Theater. Aby jednak działanie mitu było skuteczne, aby pomiędzy sceną i widownią nie powstała bariera martwego języka, Yeats dostrajał celtyckie opowieści do literackich i teatralnych oświadczeń swoich widzów. Postaci formował na wzór i podobieństwo ajschylosowych bohaterów, a fabuły przy­krawał do struktury tragedii. Z drugiej strony uległ fascynacji te­atrem japońskim i swoje jednoak­tówki o celtyckim herosie Cuchulainie skomponował, zgodnie ze wzorcem teatru No.

Wodziński z Yeatsem problem miał jeszcze większy, niż ten z cel­tyckimi legendami. Bo nie tylko musiał po latach przetłumaczyć na scenę mało czytelną dziś tea­tralną formę - zwłaszcza gdy jej materią są obce nam opowieści. Musiał też poradzić sobie z naszą postępującą głuchotą na poezję.

Wodziński przetłumaczył Yeat­sa na trzy, rozpoznawalne dla wy­edukowanego dzisiaj widza, for­my. To one miały być spoiwem spektaklu, jak u Ajschylosa podzielonego na trzy, wzajemnie dopowiadające się części, w któ­rych mityczny bohater, poszuku­jąc wody zapewniającej nieśmier­telność, dojrzewa do tragicznej wi­ny ("Przy źródle jastrzębia"), grze­szy nieświadomie zabijając swoje­go syna ("Na wybrzeżu Bailesa"), wreszcie ponosi karę ("Śmierć Cuchulaina"). Wszystko to w sce­nicznym świecie, jakby zaprojek­towanym przez najbardziej znane­go Irlandczyka współczesnego te­atru, Samuela Becketta, gdzie naj­bardziej konkretny krajobraz zre­dukowany bywa do ascetycznego znaku. Nagie drzewo, którego li­ście szeleszczą pod nogami boha­terów, kadłub popękanej łodzi, drewniany słup, przy którym nóż do krojenia chleba w rękach ślep­ca zakończy tragedię Cuchulaina. Ten jednak wygląda jakby zagubił się z powieściowego a zarazem mitycznego świata. Bo Cuchulain w interpretacji Wodzińskiego mó­głby być Stefanem Dedalusem z "Ulissesa" Joyce'a. Mógłby, gdyby nie aktorstwo.

Dariusz Biskupski dokonał swoistej "conanizacji" Cuchulai­na, zmieniając go w komiksowego nieco herosa. Pomiędzy nim a re­sztą postaci pojawia się niekiedy pokaźna wyrwa, której nawet nie próbują zatuszować grający pra­wie zawsze tylko obok siebie, rzadko do siebie Andrzej Balcerzak w roli starca, Eugeniusz Ka­miński jako król Conchubar czy ukryta w mało efektownej nieste­ty roli Aoifie gwiazda wieczoru Anna Nehrebecka.

Mimo skomplikowanych zabie­gów interpretacyjnych nie udało się Pawłowi Wodzińskiemu urato­wać poezji teatru Yeatsa. Stworzył koleiny w Teatrze Kameralnym spektakl absorbujący wzrok, i tyl­ko wzrok. To dziś jednak wcale nie jest mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji