Pozornie beztroski wieczór
"Imię" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
BŁYSKOTLIWY DIALOG I KONCERTOWA GRA AKTORÓW TO TEATRALNA UCZTA, PODCZAS KTÓREJ SZYBKO ODCZYTAMY GŁĘBSZE PRZESŁANIE.
Komedie zaadresowane do myślącego widza - oto, co w teatrze lubimy najbardziej. A do takich właśnie należy spektakl "Imię", wystawiony w Teatrze na Woli. To, co zadziwia w dobrze skrojonych komediach, to pozorna błahość tematu. Z tych drobiazgów jednak rodzi się często głęboko skrywany dramat, który ujawnia skrajnie różne postawy wobec życia. Podobnie jest w sztuce autorstwa dwóch Francuzów Matthieu Delaporte'a i Aleksandra de la Patteliere'a, za którą otrzymali wiele nagród. Na scenie śmietanka towarzyska. Rozpoczyna się miły rodzinny wieczór. Pani domu przygotowała wytworne menu, jej mąż Pierre, profesor literatury, przekomarza się z bratem swojej żony Elizabeth, znanym przedsiębiorcą Vincentem, sympatyczna zażyłość łączy Lisbeth z przyjacielem domu.
Spod błyskotliwego żartu wyłania się całkiem poważny problem
puzonistą Claudelem. Wszyscy czekają na żonę Vincenta, która spodziewa się dziecka. Miłą atmosferę zakłóca konflikt dotyczący wyboru imienia mającego przyjść na świat potomka. Rozpoczyna się prawdziwa burza.
Edyta Olszówka, Wojciech Malajkat, Marcin Hycnar, Szymon Bobrowski i debiutująca, pełna wdzięku Dorota Krempa grają z bezbłędnym wyczuciem stylu tej misternej komediowej konwencji. Fakt, dialogi, jakimi dysponuje materia sztuki, nie pozwalają zbagatelizować żadnego dowcipu. Bawimy się więc świetnie, nie przeczuwając, że puenta dostarczy nam gorzkich refleksji. To wówczas ujawnią się rany, kompleksy, poczucie odrzucenia, powierzchowność relacji najbliższych sobie osób. Trzeba podkreślić rolę reżysera Grzegorza Chrapkiewicza, który te skrywane emocje pokazał z wielkim wyczuciem.