"Makbet" w Teatrze Dramatycznym
Aż w pięciu warszawskich teatrach można się teraz spotkać z Szekspirem. To brzmi dumnie. I nie umniejsza bynajmniej znaczenia tego faktu,że to czy owo widowisko ukazuje nam geniusz mistrza znad Avonu w sposób niedoskonały,daleki od marzeń. Każda próba odkrywania w poezji Szekspira na nowo tego,co w niej jest wieczne,otwiera tak szerokie perspektywy doznań intelektualnych,artystycznych i emocjonalnych,że już sama w sobie stanowi czyn godny uwagi. Cóż dopiero,gdy tę próbę podejmuje teatr! Bo po stokroć ma rację Bohdan Korzeniewski,kiedy w zapowiedzi do własnej inscenizacji "Makbeta" w Teatrze Dramatycznym pisze,że ten "największy z poetów,jakich dotąd wydał teatr",może dziś teatrowi "dopomóc do odnalezienia właściwej drogi". Cel to tak porywający,że nie wstyd dlań nawet ponieść porażkę. Inscenizacja "Makbeta" była z pewnych względów,całkowicie zresztą niezrozumiałych, zamierzeniem szczególnie ambitnym. Trudno dociec,dlaczego to arcydzieło Szekspira,pełne powabów i blasków nie tylko poetyckich,ale przede wszystkim teatralnych,nie było od tylu lat,bo aż od czasów Modrzejewskiej,wystawiane na żadnej scenie warszawskiej. I nie o przyczyny już nawet tego dziwnego zjawiska chodzi w tej chwili,lecz o skutki. O brak żywej tradycji,na której dzisiejszy inscenizator i dzisiejszy odtwórca mógłby się oprzeć - choćby po to by się jej przeciwstawić. Myślę,że i ten czynnik zaważył niekorzystnie w jakimś stopniu na interpretacji aktorskiej czołowych postaci "Makbeta",a także na ogólnej koncepcji inscenizacyjnej. Błądzące w teoretycznych spekulacjach myślowych poszukiwania nowej formy wyrazowej dla tragedii Szekspira - w konfrontacji z wrażliwością widza ujawniły wszystkie swe słabości. Jest ich wiele,lecz źródło inspiracji mają wspólne.
Oczekiwana z wielkim zainteresowaniem premiera "Makbeta" nie przyniosła,niestety,sukcesu ani znanemu reżyserowi,ani parze doskonałych aktorów. Zawód jest dla nas oczywiście przykry, nie widzę jednak powodu do załamywania rąk. Wydaje mi się nawet,że z tego niemiłego,bądź co bądź doświadczenia można wyciągnąć pewne pożyteczne wnioski natury ogólniejszej.
Gdzież to bowiem szukać należy owego źródła,z którego popłynęła niefortunna inspiracja? Wolno się go chyba dopatrzeć w egzaltacji,z jaka niektóre nasze teatry uprawiają kult modelowania rzeczywistości scenicznej na wzór i podobieństwo naszego życia powszedniego. Reżyser Bohdan Korzeniewski poddał się modnemu fetyszowi z bezgraniczną uległością,która,doprowadziła go aż do ingerencji w formę tekstu Szekspira. Dokonał tego mianowicie,tłumacząc "Makbeta" na język możliwie jak najbardziej zbliżony do mowy,jaką posługują się dziś ludzie w sytuacjach codziennych. Zabieg okazał się w skutkach fatalny.Pozbawione poetyckiej wypowiedzi postacie dramatu zostały przemocą ściągnięte na ziemię,a przy okazji połamano im skrzydła. Zszarzały,zbladły,utraciły całą swą siłę tragiczną,co jeszcze uwydatnili aktorzy. Jakże zatęskniliśmy za starym, ale świetnym przekładem Paszkowskiego. Tam Szekspirowska poezja uczuć,myśli i rzeczy szybuje wysokim lotem kierując wyobraźnię słuchaczy ku rozleglejszymi horyzontom.
Konsekwencję unaturalniania "Makbeta",poszukiwania dla niego takich środków wyrazu,"jakimi posługują się dzisiaj ludzie w życiu i w sztuce" (cytuję słowa reż.Korzeniewskiego) - ponieśli również odtwórcy ról czołowych. Naturalność gry aktorskiej nie jest bynajmniej wynalazkiem naszych czasów; tę właśnie cnotę zalecał już Szekspir ustami Hamleta. Lecz, rzecz prosta,musi to być naturalność zgodna z klimatem i konwencją prezentowanego dramatu. Nie uszanowała tego warunku p.Halina Mikołajska - w jej wykonaniu Lady Makbet jest jakby jeszcze jedną postacią ze współczesnego repertuaru,bardziej neurasteniczną niż tragiczną. Kostium, korona są tylko przebraniem,intonacje głosu chwilami wprost fałszujące sens tekstu,gest,ruch (np.ciągłe siadanie na podłodze) wykazują niepokojącą manierę. Słynna scena somnambulizmu w piątym akcie przeszła zupełnie bez wrażenia.
Straciwszy w tak interpretowanej Lady Makbet swoje tragiczne alter ego - Makbet p.Jana Świderskiego ma już tylko połowę duszy. Artysta wygrywa ją znakomitą techniką,wyrazistym gestem,klarowną dykcją,ale jest to zaledwie cień wspaniałego Szekspirowskiego studium psychologicznego. Na roli tej najciężej też zaważył nowy przekład. Makbet - jak to powiedział jeden z szekspirologów - ma wyobraźnię i dar słowa urodzonego poety. I o to go właśnie zubożono. Istnieje przecież w tym niedoskonałym przedstawieniu "Makbeta" niemało rzeczy pięknych. Piękna jest scenografia Andrzeja Sadowskiego: przecinające scenę czarne zygzaki piorunów organizują przestrzeń w sposób wymowny i wieloznaczny; wielkie,ciemne ptaki przepływają przez ekran w głębi,gdy na scenie odprawia się sabat czarownic. Ten zwłaszcza obraz jest pełen ekspresji i plastycznej i dramatycznej. Piękna jest również muzyka Grażyny Bacewiczówny,sugestywna i dramatyczna,tworząca przejmującą atmosferę dla tragedii, której nam,niestety,nie ukazano.
W obszernej obsadzie aktorskiej zabłysnął p.Henryk Bąk szlachetnie zagraną postacią Makdufa; scena,gdy Makduf dowiaduje się o wymordowaniu całej jego rodziny,dała widzom chwilę głębokiego wzruszenia. Szczerość i prostota cechowały również postać Malkolma w interpretacji p.Ignacego Gogolewskiego. Zachowują się także w pamięci p.Stanisław Jaworski -Odźwierny oraz p.Stefan Wroncki - Starzec.