Artykuły

W odstawce

- Nigdy nie miałem głodu grania. Aktorstwo zawsze traktowałem jako zawód, konkretne zadanie. Szybko zdałem sobie sprawę, że bardziej interesuje mnie tworzenie filmów niż granie w nich - mówi aktor ROBERT GONERA.

Pamiętny "Dług" wyniósł go na aktorski szczyt, ale zaraz potem - paradoksalnie - zakończył jego karierę. Robert Gonera, kiedyś pierwszy amant polskiego kina, dziś nie ma pracy, za to mnóstwo problemów.

I co, tutaj mamy rozmawiać o sensie życia? Nie wypada - śmieje się Robert Gonera, kiedy siadamy w kawiarni Bliklego przy warszawskim Nowym Świecie. Kilka stolików dalej siadywał przez lata Tadeusz

Konwicki.

- Konwicki to jeden z moich ulubionych pisarzy. Żartował: zawsze chciałem coś po sobie pozostawić, ale nie wiem, po co i komu? Jest mi bliskie takie podejście.

- Cicho o panu, nikt nie wie, co pan robi - mówię.

- Bardzo się cieszę z tej ciszy, to komplement. Bo męczyłem się w tym bezwstydzie serialowo-telewizyjnym. Tylko jak mało gram, to nie wiem, o czym mamy rozmawiać? Pewne rzeczy robię, coś piszę, to nic wybitnego, co można by reklamować. Chyba nic będziemy rozmawiać o mnie?

Gonera nie ukrywa, że ról ma ostatnio mało, za to kłopotów dużo.

Życiową rolę zagrał w 1999 r. w filmie "Dług", historii dwóch młodych biznesmenów szantażowanych przez gangstera. Mają ogromne długi zaciągnięte na spłatę haraczy, za to cienia nadziei na pomoc policji. W końcu biorą sprawy w swoje ręce - porywają oprawcę. Chcą go tylko nastraszyć, ale grany przez Gonerę Adam wpada w szał i zabija. Po morderstwie pozornie wszystko wraca do normy. Wyrzuty sumienia nie dają jednak Adamowi spokoju - opowiada o wszystkim żonie, w końcu zgłasza się na policję. Scenariusz był inspirowany prawdziwymi wydarzeniami.

- W powietrzu czuć było potrzebę opisania w kinie lat 90. Ale "Dług" to nie mój opis. Dzisiaj trzymałbym się od takich tematów daleko.

Tworzenie filmów na podstawie prawdziwych, bardzo dramatycznych wydarzeń mnie nie interesuje. Chciałbym być po stronie fikcji, opowieści, literatury - Robert Gonera tłumaczy, że dziś ma dwuznaczny stosunek do filmu Krauzego.

Zanurzenie się w świat zbrodni niczym z Dostojewskiego kosztowało go bardzo dużo. Najpierw to on miał zagrać Gerarda, bezwzględnego gangstera. Kiedy podczas prób okazało się, że nie może wykrzesać z siebie tej iskry zła, rolę przejął Andrzej Chyra. Film był wielkim sukcesem, artystycznym i komercyjnym: nagrody na festiwalu w Gdyni, Złote Orły, okładki kolorowych magazynów. - To był ogromny skok, ale nie dla mnie - mówi dziś Gonera. - Z różnych powodów. To nie był mój debiut, więc nie byłem świeżym towarem na rynku. Już miałem opatrzoną twarz, grałem w dość głośnych filmach, takich jak "Samowolka" czy "Gry uliczne". Dla mnie lata 90. to dekada zrównoważonego rozwoju, po szkole Teatr Polski we Wrocławiu, praca z Grzegorzewskim, Lupą, Jarockim, co rok film albo i dwa. Nie było w tym wybitności, ale był jakiś proces. To szło rytmem naturalnym i dobrym, niczym w grze komputerowej przechodziłem na kolejne poziomy zawodowej kariery. "Dług" był podsumowaniem tego etapu.

Dzieło Krauzego dało Gonerze popularność, ale - paradoksalnie - właściwie zakończyło jego filmową karierę. Teatralną zakończył sam, odchodząc w 1999 r. z Teatru Polskiego.

- Robert jest wielkim aktorem filmowym, teatr chyba nigdy nie dawał mu aż takiej satysfakcji, chociaż "Romeo i Julia" z udziałem jego i Jolanty Fraszyńskiej był we Wrocławiu hitem - wspomina Krzysztof Mieszkowski, wówczas krytyk teatralny, dzisiaj dyrektor Polskiego. Z Fraszyńską zresztą byli małżeństwem do 1994 roku, mają dorosłą córkę. - Robert po prostu jest artystycznym indywidualistą, samotnym wilkiem. Teatr to zespół, trzeba się dostosować do reguł, być zależnym od kolegów, reżysera, instytucji. On ceni wolność - mówi Mieszkowski.

Decydująca była odmowa współpracy z Krystianem Lupą. Po kilku próbach do "Kuszenia cichej Weroniki" Gonera się wycofał.

- Robert lubi wolność, niezależność - mówi Agnieszka Wolny-Hamkało, pisarka z Wrocławia. - Trudno mu się pogodzić z regułami, grupą, iść na kompromisy. W sumie to się nie dziwię, bo jest artystą, a wolność, indywidualizm to podstawa takiej postawy.

Pojawiły się kolejne propozycje, ale telewizyjne, a właściwie serialowe. Gonera je wykorzystywał: adwokat Jacek Milecki z "M jak miłość", nadkomisarz Jerzy Pawlak w "Glinie", sędzia Wadecki w "Bezmiarze sprawiedliwości", Maks Wrona w "Dublerach", Pierre "Kanibal" Deville w "Oficerach"... Do tego tytuł najpiękniejszego Polaka według magazynu "Viva".

Znajomy: - Popularność, telewizja, media przerosły go, trochę gwiazdorzył, ego mu urosło.

Gonera się broni: - Nie jestem fanem telewizji i seriali, ale wielu ludziom uratowała ona życie, dała pracę. Ciężko pracowałem i tyle, dojazdy z Wrocławia, powroty do dzieci, jeszcze miałem kino.

Przez 10 lat w małej miejscowości pod Wrocławiem prowadził kino z pubem.

- Byłem po prostu kiniarzem. Często musiałem sam najpierw sprzedać bilety, a potem puścić film z taśmy, a wcześniej postarać się o dobry tytuł. Czasami przydawała się aktorska popularność - wspomina.

- Jeździłem nawet na zloty kiniarzy. Wtedy zobaczyłem, jak na filmy reaguje publiczność, dla kogo tak naprawdę się staramy, pracując na planie.

W 2007 r. po 100 dniach zdjęciowych serialu "Determinator" aktor zamiast na plan jedzie do lasu pod Lublinem. Potem wersje mediów i Gonery są radykalnie różne. Dziennikarze: biegał po lesie, przedstawiając się jako Piotr Skotnicki, bohater serialu. Był agresywny, musiała interweniować policja, trafił do szpitala psychiatrycznego. Przeżył załamanie nerwowe.

On: to była akcja promocyjna serialu, w którym grał bohatera przeżywającego depresję. Ludzie wzięli ją na poważnie. A media wtedy zrobiły z niego dyżurnego człowieka w depresji, nie licząc się z jego życiem. - Aktor dla mediów to jest ktoś, kto nie ma dzieci, rodziny, bliskich, kto nie jest podłączony do realnego świata. Marionetka, którą można kształtować dowolnie - wspomina dzisiaj. Najbardziej cierpią synowie z drugiego związku, którzy słyszą w przedszkolu: twój tata to wariat.

Afera w lesie pod Lublinem była początkiem końca kariery Roberta Gonery. Poprowadził jeszcze teleturniej Fort Boyard w TVP2, a potem zostały mu już tylko epizody serialowe i w fabułach: "Wyjazd integracyjny", "Big Love" "Daas", "Ojciec Mateusz", "Komisarz Alex".

Waldemar Krzystek, reżyser: - Jest zorganizowany, punktualny, pracowaliśmy razem nad serialem "Lata i dni". Dlaczego nie gra? Nie wiem, to kwestia reżyserów, widać go nie widzą w swoich filmach. Robienie filmu to ciężka, niewdzięczna praca. Reżyser musi mieć ekipę, która z nim to zrobi. Kiedy angażuję młodych aktorów, sprawdzam, czy nie są uzależnieni, i to w trzech niezależnych źródłach: alkohol, narkotyki, hazard... - śmieje się twórca "Małej Moskwy".

Marcin Kurek, producent filmowy: - Robert powinien mieć wcięcie u reżyserów; dojrzały facet po przejściach, z jakąś głębią w oczach, historią, aż chciałoby się mu uwierzyć na ekranie. Dobrze się starzeje. Jego nazwisko ciągle pojawia się na giełdzie filmowej, ale jakoś ról nie dostaje. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że w mediach często pojawiają się plotki o jakichś jego problemach i to może było przyczyną braku propozycji z rynku.

Ale może być i tak, że Gonera ma bardzo silną konkurencję. To ten sam typ amanta co Andrzej Chyra, Marcin Dorociński czy Robert Więckiewicz. Wszyscy aspirują do podobnych ról. - Robert poszedł w odstawkę. Ale w tej branży to norma. A dlaczego nie gra Mariusz Benoit czy Cezary Pazura? - mówi jeden z reżyserów, prosząc o anonimowość. - "Dług" był szczytem jego możliwości, a i tak największą rolę zagrał Chyra. Nie pomaga mu epizod wycofania się. Wybór aktora to chłodna kalkulacja. Wiesz, że ktoś jest bardzo dobry, ale pije, może sprawiać kłopoty. I albo ryzykujesz, albo bierzesz średniaka, który zna tekst i zagra to, co trzeba.

Krzysztof Mieszkowski: - Robert rezygnując kiedyś ze współpracy z Lupą, chyba dał sygnał innym reżyserom. Dziś nikt nie upomina się o Gonerę. Zresztą on też nigdy nie zadeklarował chęci powrotu na scenę.

Pytam samego aktora, dlaczego tak mało gra: - Aktor narzeka tylko dwa razy: jak gra i nie gra - śmieje się. - Nie będę zastanawiać się dlaczego, bo musiałbym ustawiać się w roli człowieka, który nie ma wpływu na tę sytuację. A bardzo tego nie lubię. Nie mam poza aspektem ekonomicznym problemu: gram czy nie. Nigdy nie miałem głodu grania. Aktorstwo zawsze traktowałem jako zawód, konkretne zadanie. Szybko zdałem sobie sprawę, że bardziej interesuje mnie tworzenie filmów niż granie w nich. Uwielbiam plan, uwielbiam patrzeć, jak tworzy się iluzja, która jest istotą kina. Dlatego szybko zapisałem się na kurs pisania scenariuszy w Krakowie, potem robiłem międzynarodowy festiwal Interscenario, niedawno ukończyłem kurs produkcji filmowej w szkole Wajdy.

- Jestem w momencie przejścia - przyznaje Robert Gonera, wpatrując się w zdjęcia Artura Rubinsteina i Andrzeja Wajdy, którzy patrzą na nas ze ścian Bliklego.

Rzeczywiście, to nie jest dla niego łatwy czas. Na raka zmarł jego ojciec, rozwiódł się z drugą żoną, walczy o częstsze widywanie się z

dwójką synów.

W programie Andrzeja Sołtysika w TTV jesienią przyznał, że po rozwodzie otarł się o bezdomność, mieszkał w samochodzie, nie miał pieniędzy na benzynę, by dojechać na plan zdjęciowy. No i jak pokazać się na castingu, kiedy trzy dni nocuje się w aucie? - Zwykle ludzie mówią w takich sytuacjach: chlał, pił, ćpał, sam sobie zgotował taki los - mówi. - U mnie nic takiego nie było. Po prostu tak się ułożyło. Przy rozwodzie i podziale majątku zostawiłem mieszkanie matce dzieci. Byłem przekonany, że po doświadczeniach filmowych i teatralnych to kwestia czasu, kiedy zacznie dzwonić telefon, pojawią się propozycje. Myliłem się. Moja historia jest w gruncie rzeczy bardzo polska, jesteśmy społeczeństwem ciągle na dorobku, bardzo łatwo stracić stabilność materialną.

Zdecydował się powiedzieć o tym, bo ludzie mają obraz aktora jako celebryty, który opływa w luksusy. A prawda wygląda inaczej niż w gazetach. Przecież nie wszyscy aktorzy są gwiazdami, on sam też już nie.

- Travolta, zanim najął go Tarantino, klepał biedę, Hopkins przez 20 lat siedział w barze na przedmieściach Los Angeles, bo nie było go stać na nic innego. U mnie też tak się ułożyło. Po prostu. Może za chwilę będzie inaczej. To nie może być piętno na całe życie. Są jakieś inne pytania?

- Z czego pan żyje?

- Do tej pory ze sprzedaży ruchomości, samochodu... W desperacji szukałem pracy fizycznej. Pan, który ze mną się spotkał, patrzył podejrzliwie: wczoraj pana widziałem w telewizji, a dzisiaj chce pan być pilarzem w lesie?

- Wstyd?

- Nie. Jestem człowiekiem doświadczonym, a świeże powietrze dobrze mi robi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji