Artykuły

Szopka trójmiejska: "Odlot" na skrzydłach aktorów

"Odlot. Szopka pomorska za 2014 rok" w reż. Romualda Wiczy-Pokojskiego w Teatrze Miniatura w Gdańsku. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Trójmiejska szopka nie ma bezczelności Miłoszewskiego, rozmachu "Pożaru w burdelu" czy bezkompromisowości śmiejących się ze wszystkiego i wszystkich stand-uperów. Na szczęście ma znakomicie poprowadzoną obsadę, która ogrywa nawet najsłabsze sceny.

Teatr Miniatura w poszukiwaniu nowych elementów swojej, budowanej od kilku lat, pod rządami nowego dyrektora, tożsamości, postawił na pomysł z jednej strony chwytliwy i przyciągający publiczność, z drugiej - niezwykle trudny, bo trudno jest przecież, może wręcz najtrudniej, widza rozśmieszyć. I to rozśmieszyć na poziomie. A tego oczekuje się od jednego z popularnych gatunków scenicznej satyry, mających w Polsce długą, miejscami mocno poplątaną, tradycję - szopki noworocznej.

Za reżyserię "Odlotu", czyli pierwszego od wielu lat trójmiejskiego widowiska tego typu, opartego na tekście gdyńskiego publicysty Piotra Wyszomirskiego, wziął się sam dyrektor Miniatury, Romuald Wicza-Pokojski, który ze swojego zespołu wycisnął podczas tego, było nie było: krótkiego i lekkiego w formie, przedstawienia bardzo dużo dobrej energii. Jego aktorzy muszą śpiewać, tańczyć, imitować znane postaci, robić na scenie sporo zamieszania. I z tym wszystkim radzą sobie znakomicie, tym bardziej jeśli pamięta się o tym, że gra w żywym planie nie jest jednak ich najczęściej wykonywanym zadaniem aktorskim - na co dzień przecież z reguły grają z lalkami, przerzucając na nie sporą część uwagi widza.

Tym razem to oni są w pierwszym szeregu i wyraźnie świetnie się w tym czują. Prym wiodą bez wątpienia Edyta Janusz-Ehrlich i Jacek Gierczak. Ona - zarówno wtedy kiedy swoim naturalnym animuszem ratuje kiepsko napisaną, skarykaturowaną w bardzo oczywisty i przewidywalny sposób postać prezydenta Sopotu, Jacka Karnowskiego, jak i wtedy, gdy brawurowo udaje prof. Limona: potyka się on co i rusz na zaskakująco przewrotnie zdekonstruowanym monologu Hamleta, oczekując na otwarcie dachu swojego teatru. To zresztą jedna z najlepszych scen całego przedstawienia: dynamiczna, zagrana z biglem i energią, naprawdę zabawna.

W przeciwieństwie np. do zupełnie niezrozumiałych w kontekście szopki, cytatów czy raczej parodii sporych fragmentów z najważniejszych przedstawień Teatru Wybrzeże w ostatnim sezonie: "Marii Stewart" i "Broniewskiego". Żart to dość hermetyczny, ale nawet i dla teatralnych bywalców mało śmieszny: to były dobre spektakle, a parodiowane sceny, w oryginale zagrane oczywiście zupełnie na serio, miały odpowiednią moc i wyraz. To nie były balony pełne niepotrzebnego patosu, więc nie da się ich przebić cieniutką szpileczką szopkowej satyry. I nie warto było jej na nich łamać.

Drugą aktorską gwiazdą spektaklu jest bez wątpienia Jacek Gierczak, który rozśmiesza widzów do łez przezabawną parodią Lecha Wałęsy. Siła komizmu Gierczaka wiąże się jednak niestety w tym przypadku z jedną z największych klęsk całej szopki - tą, że Wałęsa w ogóle się w nie pojawia. Nie ma przecież wątpliwości, że to postać w gruncie rzeczy zupełnie w niej niepotrzebna. Bo, nawet mając wielki szacunek dla przywódcy stoczniowego strajku, a potem prezydenta, nie sposób nie przyznać, że jego obecność, a zwłaszcza - wpływ na życie Trójmiasta, a więc: główną materię noworocznej trójmiejskiej szopki, były w ostatnim czasie nikłe, jeśli nie wręcz zerowe. Czemu więc autor zajadle wciska go do każdej sceny i każe opowiadać znane od lat żarty: o podawaniu nogi czy przeskakiwaniu przez płot? Jasne, że to zawsze działa i zawsze śmieszy, ale przecież jasne jest też, że ten żart nawet nie tyle zużył, ale wręcz zarżnął, wszechobecny wówczas Jerzy Kryszak jeszcze w latach 90-tych.

Wyjaśnienie może być tylko jedno: Wałęsa jest w szopce niejako postacią zastępczą, łatwym celem prostej satyry, obiektem kpin nieszkodliwym już dziś zupełnie, bo samounieszkodliwiającym się bardzo konsekwentnie swoimi kolejnymi absurdalnymi wypowiedziami i zachowaniami, nijak nie przystającymi do żywego pomnika polskiej wolności. Autor szopki wyraźnie poszukuje takich właśnie zastępczych postaci, z których można się naigrywać do woli, nie bojąc się, że utnie się przy okazji którąś z gałęzi, na których się przysiada. Wałęsa to jeden przykład, inny to gdańscy muzycy: Mikołaj Trzaska, Tymon Tymański i Leszek Możdżer, wyśmiani w dość trafiony sposób piosenką "Miłość ci wszystko wybaczy", okazującą się nader adekwatnym komentarzem do opisanej w filmie "Miłość" historii ich dawnego zespołu (tyle, że film trafił na ekrany w 2013, a nie 2014 roku, w tegorocznej szopce to więc żart trochę spóźniony i nieświeży). Jeszcze jeden zastępczy cel Nergal, którego Wyszomirski co prawda umieścił w szopce, ale wyraźnie nie miał pomysłu, co mógłby tam robić, nie wykorzystując tym samym ogromnego komicznego potencjału, który drzemie w tej postaci: czy to przez pryzmat prawdziwej szopki, która odbywała się przed koncertem jego zespołu w klubie B90 czy też - nader kosztownego, a przezabawnego żartu, jaki Nergal urządził warszawskim modnisiom: otworzył specjalizujący się w strzyżeniu bród zakład fryzjerski. Za wizytę w tym modnym miejscu płaci się wielokrotnie więcej niż w zwykłym zakładzie na Woli czy tym bardziej Pradze, ale nie ma wyjścia: trzeba się tam pokazywać. A w trójmiejskiej szopce Nergal zdaje się funkcjonować tylko dlatego, że mieszkał na ulicy Pomorskiej, może się więc włączyć do toczonej na scenie dyskusji o pomorskiej tożsamości. A to już nawet nie jest żart na poziomie gimnazjum.

W szopce panoszą się więc zastępcze obiekty kpin, a kiedy przychodzi do żartów z tych, którzy powinni być jej głównymi bohaterami, jej autor okazuje się nader ostrożny, pobłażliwy i wyrozumiały. Prezydenci trzech miast Trójmiasta to w szopce tylko dobrotliwi chłopcy-sportowcy w krótkich spodenkach, kłócący się, ale zawsze godzący na koniec, a biskup Głódź to jedynie nieszkodliwy dobry wujek alkoholik, z kropidłem w ręku. Wyszomirski chyba w ostatnim czasie niezbyt uważnie patrzy na Trójmiasto - dobra komitywa prezydentów sprzed kilku lat to dziś już tylko historia, a skandalu z pomysłem przywłaszczenia sobie przez kurię Parku w Oliwie nie powinno się zbywać krótkim żarcikiem (pomijając już fakt, że to też historia sprzed wielu już lat).

Z jednej strony oczywiście bardzo dobrze, że Wyszomirski nie poszedł w stronę agresywnego, niemal - mówiąc językiem internetu - hejterskiego tonu, który bardzo chętnie stosuje w swoich polemikach, czy tych publikowanych w formie pisanej czy wygłaszanych na forum publicznym, z drugiej - w szopce nie miało przecież chodzić o przyjazne poklepywanie po plecach.

Dobrze więc, że tak świetną robotę wykonali przy okazji tego przedstawienia reżyser i aktorzy, wzlatując na co lepszych żartach i tuszując swoim talentem te słabsze i bardzo słabe. Pojawienie się scenicznej wersji trójmiejskiej szopki to świetny pomysł, błyskawicznie znalazł się też świetny zespół, który jest w stanie go zrealizować. Teraz potrzeba jeszcze tylko odwagi i dobrych żartów, bo tego przy pierwszej próbie trochę zabrakło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji