Artykuły

Świat, który wyszedł z formy

Świat wyszedł z formy. Stara wariatka dostała do ręki najstraszliwszą broń przeciwko ludzkości. Fizycy chronią się w zakładzie dla obłąkanych przed światem i jego nieubłaganie okrutnym mechanizmem. To, co zostało raz pomyślane, nie może być przekreślone. Odkrycia wiedzy współczesnej muszą się obrócić przeciwko człowiekowi, który ich dokonał. Słyszymy wprawdzie, że "to, co dotyczy wszystkich ludzi, może być rozwiązane tylko przez wszystkich ludzi", ale mówi to autor w swoim komentarzu, nie w sztuce, która kończy się dość ponurym obrazem: o tym, że wszechwładna Matylda von Zahnd jest obłąkana nie wie nikt poza trzema uwięzionymi i zrezygnowanymi fizykami - i nikt się nigdy o tym nie dowie. Przepraszam, dowie się: po katastrofie, kiedy będzie to już zupełnie obojętne. Świat wyszedł z formy. Dürrenmatt wie co robi, kiedy odbiera widzowi wszelką nadzieję, że na scenę wkroczy jednak ten ktoś, kto powie "mnież to trzeba wracać go do normy". Nikogo z patrzących nie chce rozgrzeszać, świat musi być poniżony do końca, żeby mógł wreszcie otrzeźwieć. Bez odebrania widzowi tej ostatniej nadziei nie osiągnie swojego efektu końcowego, który zarówno u starożytnych, jak u moralisty szwajcarskiego nazywa się - przypomnijmy - katharsis.

Niezręcznie jest mówić o starożytnych wobec reżysera, który mocniej trafił w obsesje tragiczne "Fizykami" niż "Edypem", "Fizykami", napisanymi przez autora, który lubi fabuły groszowe: przygody gangsterów w banku, uwiedzenie biednej dziewczyny, pacjenta w domu wariatów, hodowanie kur w pałacu cesarskim, zstępujący na ziemię aniołowie; który chętnie i bez żenady podejmuje tematy porządnie już wyeksploatowane przez modę literacką; który przyznaje się do rubasznego Arystofanesa, do Nestroya i ludowej komedii wiedeńskiej; który chce być prosty i łatwy, odżegnuje się od tak zwanej awangardy, choć niczego nie ma jej za złe, opowiada niezbyt wyszukane dowcipy, poucza i moralizuje z zapałem autentycznego syna pastora szwajcarskiego. Świat istotnie wyszedł z formy: mocniej zabrzmiało na sali Teatru Dramatycznego milczące odejście w głąb sceny Möbiusa niż rozpaczliwe wołanie Edypa.

To oczywiście nie tyle wina Ludwika René, co zasługa Dürrenmatta. Bardzo strywializował się język współczesnej tragedii, odkąd zmieniła nazwę na tragigroteska, odkąd mit przemienił się w story, odkąd zaczęła przemawiać tym strywializowanym językiem do równie "strywializowanego" widza. Fizycy, Matylda von Zahnd, starsza pani, Romulus i Odoaker nie są już symbolami, nie onieśmielają swym klasycznym kształtem - i nie muszą; schodzić z koturnu, żeby znaleźć wspólny język z widzem chodzącym z zapałem na westerny i ziewającym ukradkiem na "filmach poetyckich". Doszliśmy do tego że wcale rozsądne wydają się te jakże niepopularne dla człowieka teatru przykazania: "zadaniem aktora jest mówić", "w gruncie rzeczy sztuka ta musi być grana tak, jak została napisana". Dürrenmatt istotnie dominuje nad teatrem, odbiera inicjatywę reżyserowi, scenografowi, aktorom, którzy słuchają pokornie jego barbarzyńskich pouczeń. Jest w przedstawieniu warszawskim znakomita scenografia Starowieyskiej, są dwie wielkie role Łuczyckiej i Świderskiego - i jest odteatralizowany teatr. Dürrenmatt wszystko sam powiedział. Nawet tę najbardziej dla nas, widzów współczesnych, nieprzyjemną prawdę: że w trywialnych czasach przystoi trywialne moralizowanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji