Artykuły

Koniec... ale i początek

"Wszystko jest po staremu". Te wspólne słowa siedmiu teatralników, otwie­rające program 16 Warszawskich Spotkań Teatralnych nie są zręczną deklara­cją w obliczu przemian między 1979 a 1981 rokiem. I w dalszym ciągu ich posłania czytamy: "Wszystko pozostało po staremu. Raz - ponieważ nic się w sposób istotny nie zmieniło w życiu teatralnym Polski, dwa - ponieważ Warszawskie Spotkania Teatralne nigdy nie miały koniunkturalnego charakte­ru". Ejże, nigdy, w żadnym wypadku? Jako świadek wszystkich dawniejszych Spotkań mógłbym to i owo opowiedzieć, trochę przytłumiając samozadowole­nie organizatorów. Ale ważniejsze jest, że WST żyją i że, jak sądzę, ich przyszłości nic nie zagraża. A zawsze byłem zdania, że WST są nader cenną imprezą kulturalną.

Więc nie prawujmy się o przeszłość. Tym bardziej, że miała ona - jeśli o WST chodzi - nieporównanie więcej plusów niż minusów. Popatrzmy raczej na to, co nam przyniosły obecne, styczniowo-lutowe, 16-te z rzędu WST.

I tutaj pozwolę sobie na pewną dowolność. Bo dla mnie te 16-te Spotkania rozpoczęły się poza majestatycznym gmachem, gdzie Teatr Dramatyczny mieś­cił się w niepokaźnym budynku teatru Ateneum na Powiślu. Tam bowiem, jakby na otwarcie Spotkań, odbyła się prapremiera jednej z najwybitniejszych pol­skich sztuk 35-lecia, zagrano sztukę Jerzego S Sity "Polonez". I to był najsil­niejszy teatralny akcent w czasie tegorocznych WST.

"Polonez" jest sztuką historyczną, bez aluzji i mrugania, wielkim freskiem z czasów najgłębszego upadku dawnej Polski. Słynny cytat z Żeromskiego o konieczności rozdrapywania ran, iżby się nie zabliźniły błoną podłości - nie utracił swego magicznego znaczenia. Targowica i ostatni sejm Rzeczypospolitej - najgłębsze dno naszego państwowego upadku - były już tematem epickiej trylogii Reymonta, a w teatrze spróbował się z nim Tadeusz Miciński w misteryjnym dramacie "Termopile polskie"; ale aż do czasów niedawnych pozostały "Termopile" utworem praktycznie nieznanym.

Sito niemało skorzystał z prekursorstwa Micińskiego. Dlatego godzi się tu wspomnieć o jego poprzedniku (a właśnie wyszła z druku naukowa edycja "Termopil polskich", opracowana przez Teresę Wróblewską jako tom 3 "Utwo­rów dramatycznych" Micińskiego, wydawanych przez Wyd. Literackie). W przeciwieństwie do Micińskiego uczynił Sito głównymi postaciami swej sztuki Targowiczan, rozbijaczy państwa z głupoty i zdrajców świadomych, jurgieltników i sprzedawczyków, a także żałosnego króla, który, jak polska odmiana diabła, chciał dobrze a działał wciąż źle. I pokazał też siły Polsce przeciwne: pełna kompleksów ale niemal genialną starą carycę i tak szkodliwą dla prawdziwych interesów Rosji klikę jej młodego, ostatniego kochanka... Ta sztuka jest moralitetem jak "Noc Listopadowa". Wielki naród pamięta o swoich Grunwaldach, ale musi też przeglądać się w swoich Grodnach. Sejm rozbiorowy w Grodnie był gwoździem do trumny Rzeczypospolitej. Finis Poloniae - szla­checkiej, złajdaczonej, próżniackiej, ciemnej i niekarnej. Sitę zobowiązała prawda historii, więc wbrew prawdzie faktu sprowadza do Grodna na tamte dni Kościuszkę, i widzimy, że koniec jednej Polski staje się początkiem drugiej.

Patrząc od strony formalnej, "Polonez" jest wielkim widowiskiem i żałować wypada, że nie dostąpił którejś ze scen narodowych, a jedynie scenę mniejszą, chociaż w bardzo cenionym teatrze. Janusz Warmiński jako reżyser "Poloneza" zrobił bardzo wiele, by posuwistość "Poloneza" zachować, i dobrze mu w tym pomogła scenografia Seweryna Wiśniewskiego. To jednak nie znaczy, by przedstawienie w Ateneum nie budziło wrażenia ciasnoty, skrępowania, ogra­niczeń. Zwłaszcza scena na sejmie w Grodnie straciła wiele ze swej grozy, również scena w pałacu Ogińskich była jakby przygłuszona. Natomiast świet­nie wypadł "wyjazd" Katarzyny na ruchomym tronie na salę audiencjonalną w jej sanktpetersburskim pałacu.

Aktorsko przedstawienie nie jest równe. Kilka ról mocnych, zróżnicowanych, otaczały role słabe, przebierankowe. Wyraźne postacie zarysowali: Jan Kociniak (Kościuszko), Józef Para (marszałek Sapieha), Jerzy Kamas (marszałek Potocki), Czesław Wołłejko (król Stanisław August). Jan Świderski jako hetman Rzewuski ukazał udatnie sarmackość i głupotę tego aż prawie tragicznego wstecznika, który wygłasza kwieciste oracje i w wolnych chwilach zabawiał się pisaniem wierszy.

Ważną rolę w "Polonezie" stanowi dwór carycy. Jerzy Kaliszewski jako ambasador Siewers, Leonard Pietraszak jako Zubow, Jadwiga Marso jako frejlina Naryszkina stworzyli postacie wyraziste, żyjące na scenie.

Słońcem tego dworu jest Katarzyna II. Aleksandra Śląska gra z całą finezją mądrą kobietę na tronie, mistrza politycznej intrygi, kobietę przebiegłą a pełną fizycznego uroku. Gra świetnie - tylko że nie Katarzynę II, którą Sito, zgodnie z historią, ukazuje jako kobietę starą (miała 64 lata), której też przypisuje lęk przed śmiercią i karą boską. Jej romans z Zubowem, 26-letnim generał-adjutantem i hrabią (a niebawem księciem) był tematem szyderstw europejskiej elity. Śląska natomiast gra kobietę młodą, promieniującą wdziękiem, a nie tylko urokami władzy. Tak w artystce kobieta zwyciężyła aktorkę. Dla widzów pewnie to i lepiej, bo nie lubimy naturalizmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji