Artykuły

Wracamy do STS-u

Wszystko na tej dwudziestej szóstej z kolei premierze warszawskiego STSu było jak przed laty, w okresie najbardziej bohaterskim teatrzyku. Jak dawniej w ciasnym przedsionku stali z udanym spokojem Abramow, Jarecki, Markuszewski, Piotrowski, jak dawniej w ostatniej chwili zjawił się Lusztig, jak dawniej wszyscy się ze zdziwieniem wszystkim kłaniali. Jak dawniej zmontowano na scenie składankę satyryczną, nie tylko z nazwy będącą "rewią polską". Jak dawniej były w niej rzeczy znakomite i trochę rzeczy kulawych, jak dawniej spektakl szedł w miarę gładko, bez potknięć, ale i bez denerwującej gładkości, bez profesjonalnie wypracowanej pseudo-sprawności estradowej, jak dawniej było w tym trochę ironicznych grymasów, trochę szargania świętości, sporo aktualności "z dnia", które nie wytarły się jeszcze przez nadmierne użycie w powiatowej publicystyce, a były dość świeże, by stać się odkrywczą anegdotą obyczajowo-społeczną. Jak dawniej usłyszeliśmy kilka piosenek nie tylko zręcznie łatających dziury między "numerami", ale dopowiadających do końca sprawy ważniejsze od wdzięczącego się do księżyca rymu "miłość-ktość". Jak dawniej była tradycyjna operetka, tradycyjne black-outy, etc. Nawet kilku panów na scenie było dość podobnych do znanych sprzed lat młodzieńców STSowskich.

Wszystko było prawie jak przed laty. Tyle, że nieśmiało zakłopotani autorzy mieli tego wieczoru ledwie trochę czasu między kolejnymi premierami w kilku teatrach, kabaretem piosenki, filmem, korektą dla "Dialogu" i własnym biurkiem redakcyjnym, tyle że jeden z reżyserów prócz prób tutaj i na scenie zawodowej kieruje jeszcze największym z wielkich teatrów, tyle że muzyk oprawiał akurat kolejne wydanie Kroniki Filmowej. Chropawość i szkicowość przedstawienia były dość żmudnie cyzelowane, żeby osiągnąć naturalność faktury spektaklu amatorskiego, od którego autorzy inscenizacji odeszli już dość daleko. Aktualności publicystycznej nie brakowało, oczywiście, ale nie była to już aktualność z pierwszych stron dzienników warszawskich, wzięta została tym razem z książki najbardziej szacownej wśród szacownych, z "Rocznika statystycznego". Nie zabrakło rzeczywiście ,,operetek", było ich nawet kilka, od stylizowanej zręcznie pod prymityw dawnej agitki "Opery sprzedajnej", do dość cienko rozszyfrowującego lekturę szkolną "Wesela" i współczesną wrażliwość na symbole młodopolskie "Nowego WESELA". Zabawne, jak w teatrze równie młodym jak STS wspomnienia niedawnej przeszłości nabierają mocy wzoru normatywnego.

Zresztą, różnice między owym "kiedyś" i "dziś" estrady studenckiej z ulicy Świerczewskiego nie są istotnie tak wielkie, właśnie w tej ,,Rewii polskiej", dwudziestym szóstym z kolei programie zrobionym po ostentacyjnych pożegnaniach w stylu "Idź na spacer alegorio", po przewrotnej "Części artystycznej", po "Rudolfie Hoessie" i kilku innych widowiskach Siemiona, wreszcie po wypucowanej na wysoki połysk "Wesołej dwururce", wracamy znowu do dawnego STSu. Inność polega tylko na różnicy w kładzeniu farby, dawny autentyczny prymityw został zastąpiony przez stylizację. Zrobiła się dziś z tego konstrukcja podwójna: bawmy się robiąc program tak, jak się kiedyś teatrem bawiliśmy. To, co było kiedyś naiwną i szczerą nieporadnością, jest teraz świadomie eksploatowanym środkiem artystycznym. Odświeżanie starodawnej rewii pożenionej z kabaretem politycznym zrodziło kiedyś nowy styl estradowy, który w kozi róg zapędził satyrę profesjonalną. Dziś kontynuowanie tego stylu przez ludzi mądrzejszych od owych zapaleńców z roku 1955, 1956 i 1957 o siedem lat dość intensywnej pracy artystycznej stworzyło całkiem dojrzałą propozycję teatralną. Dojrzałą stylistycznie i, co ważniejsze, dojrzałą myślowo. STS w chwili obecnej stał się niespodziewanie trybuną pokoleniową. Wahał się długo, od trochę "pryszczatych" misteriów ZMPowskich, szczerych i naiwnych, do równie szczerych i równie naiwnych grymasów "Wściekłych", by znaleźć wreszcie coś znacznie mniej płaskiego: własną postawę wobec ojczyźnianej rzeczywistości. "30 milionów" prezentuje nie tylko klarowny rodzaj teatralny, jest także deklaracją pokolenia, któremu obce są zarówno frazesy bogoojczyźniane, jak rozrachunki - obojętne, czy z wajdowskim sztafażem romantycznym, czy z "racjonalistycznym" przymrużeniem oka - z epoką bohaterską. "Jest nas trzydzieści milionów" - i tyle. Ujrzeć teraźniejszość we właściwych proporcjach pozwoli "Rocznik statystyczny", jest tu wszystko, i długość granic tak morskich jak lądowych na głowę obywatela, i częstotliwość korzystania przez Polaka z komunikacji lotniczej, i ilość przeczytanych w ciągu roku gazet. Przeszłość niedawna będzie dla jednego z STSowców dość żałosnym "Remanentem". Teraźniejszość w tym teatrzyku wyjrzy z akt sądowych - jak w "Oskarżonych", z nareszcie niefałszowanego i nie interpretowanego jezuicko autentyku, z siedzących jakże mocno w ostatnim programie fragmentów wypracowań szkolnych, z "Opery sprzedajnej" sprzęgniętej w jedną całość z finałem widowiska, w którym zabrzmi coś w rodzaju apoteozy. Po drodze będzie jeszcze trochę statystyki o trzydziestomilionowej Polsce, będzie scenka rodzajowa z dzielnymi przodownikami przerywana gwizdem sygnalizującym uruchomienie kolejnego "giganta", będzie koncert wyrzutków społeczeństwa, będzie wpisany w Shakespeare'a pojedynek dyrektorów o deficytowy kabel, będzie wreszcie po tej orbisowsko-wyrzutkowej panoramie kraju nad Wisłą - znakomite ,,Nowe WESELE", coś więcej jak parodystycznie pomyślana operetka na motywach "wiecznego Polaka". No tak, ileż siedzi w nas ciągle jeszcze idiotycznych kompleksów: Niemożliwości stało się zadość. Mają szczęście wyjątkowe teatry studenckie do proroctw publicystyki naszej. Nie tak dawno warszawski przegląd przypadkowo zebranych zespołów debiutujących był okazją do wieszczenia kassandrycznego (również w "Nowej Kulturze") o nędznym upadku zespołów. Sam rok temu gotów byłem grzebać teatry satyryczne. Gada się o profesjonalizacji sztuki, która jako jedna z niewielu broni uparcie swego przywileju amatorskiego kibicowania współczesności. Oczywiście również z tego najnowszego programu STS warszawskiego, nic w dziedzinie proroctw nie wynika. Tak jak poza odrobiną satysfakcji dla każdego widza nic nie wynika z faktu, że na Świerczewskiego ci ze sceny znowu potrafią dogadać się z tymi, którzy zasiadają wieczorem na widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji