Artykuły

Warszawa. "Szczury" Kleczewskiej w Powszechnym

- Teatr jest już towarem, a widz jest klientem. Wszyscy się wdzięczą do wszystkich - mówi reżyserka Maja Kleczewska. W sobotę warszawska premiera jej przedstawienia "Szczury".

Spektakl po raz pierwszy pokazywany był na krakowskim festiwalu Boska Komedia. Od 10 stycznia "Szczury" możemy oglądać w Powszechnym. Dramaturgiem spektaklu na podstawie sztuki Gerharta Hauptmanna jest Łukasz Chotkowski.

Rozmowa z Mają Kleczewską i Łukaszem Chotkowskim

Izabela Szymańska: Warszawscy widzowie znają spektakle Mai Kleczewskiej oparte na mitach, jak "Fedra", "Oresteja" w Teatrze Narodowym czy "Cienie. Eurydyka mówi" z IMKI. 10 stycznia pokażecie przedstawienie na scenie, która ma motto polityczne. Co dla was znaczy "Teatr, który się wtrąca"?

Maja Kleczewska: - Rozmawialiśmy o "Szczurach", zanim hasłem Powszechnego stał się cytat z Hubnera, a nawet zanim było wiadomo, że Paweł Łysak będzie tam dyrektorem.

Hauptmann jest w Polsce niewystawiany, w Niemczech "Szczury" są w kanonie każdej szanującej się sceny. My dziś w Polsce też mamy swoje Poliny, postaci służących, które jak bohaterka Hauptmanna są upokarzane, manipulowane. Chcieliśmy przyjrzeć się zadowolonej z siebie klasie średniej, beneficjentom przemian po '89 roku, których stać na pomoc domową, często z Ukrainy.

Łukasz Chotkowski: - W stosunku Polaków do Ukraińców jest podwójność, zakłamanie. Z jednej strony krzyczymy: "Wolna Ukraina!". Wspieramy. Z drugiej dzięki temu, że Ukrainki u nas sprzątają, wywyższamy się i korzystamy z ich zaniżonych stawek, oszczędzamy na nich i leczymy kompleksy, bo kiedyś to my sprzątaliśmy w Wielkiej Brytanii, Niemczech. I słuchamy ich szokujących historii, które zmusiły je do pracy poniżej wykształcenia. I mówimy: uff, to już nie my.

M.K.: - Wygodnie jest mówić Ukraińcom: "Rozumiemy, też przez to przechodziliśmy, nauczymy was, poślemy ekspertów". Protekcjonalnie poklepujemy po plecach naród, który z demokracją uporać się nie może.

W którejś recenzji przeczytałam, że portretujecie elitę. Czyli kogo?

M.K.: - Tych, którzy mają panie sprzątające. Symptomatyczna była dla nas rozmowa Michała Żebrowskiego i Pawła Demirskiego w TVN24. A właściwie głównie monolog Żebrowskiego. Patrzymy na jego wypowiedzi jak na głos pokolenia zadowolonych z siebie 40-latków. To jest według mnie postawa dużej części społeczeństwa, która przyjechała do Warszawy, ludzi, którzy ciężko pracowali, w korporacjach wypruwali sobie flaki, nie mieli wakacji, pracowali po kilkanaście godzin dziennie, zaciskając zęby, wzięli kredyt, kupili mieszkanie na strzeżonym osiedlu z basenem i dwoma miejscami parkingowymi, dorobili się. Uważają, że biedni są zwykłymi leniami. Mówią: wymagałem od siebie, pracowałem, a oni nie wymagali, nie pracowali... trudno. Nie będą się zastanawiać, z czego ich ubóstwo wynika.

Ł.C.: - Portretujemy też celebrytów. Kochają być ekspertami, pouczać, wygłaszać sądy na każdy temat: Boga, sztuki, in vitro. Czują, że mają takie prawo, bo osiągnęli sukces ekonomiczny i zawodowy. Ten temat wywiedliśmy z samego tekstu.

M.K.: - Hauptmann w "Szczurach" opowiada historię dwuplanowo. Widzimy życie w kamienicy czynszowej, w której mieszkał autor. Tam zobaczył pierwowzór Poliny - pomiataną służącą, Polkę w ciąży. A jednocześnie obserwował na co dzień aktorów, dyrektorów, reżyserów i nie rozumiał, dlaczego przebierają się za królów, recytują, rymują i pokazują na scenie coś, co kompletnie nie ma związku z problemami życia, z tym, że ktoś umiera na schodach ich kamienicy. Na początku XX wieku realizm czynszowej kamienicy nie miał prawa bytu w teatrze. Był zbyt wstydliwy. Hauptmann widział w tym ucieczkę przed problemami, pychę, próżność, ślepotę. Mówił o demokracji tematów, co było na tamte czasy rewolucyjne.

Ł.C.: - Była to polemika Hauptmanna ze sztuką jego czasów. Tworzył na początku XX w., całe życie prowadził rebeliancką walkę o teatr, był totalnym zadymiarzem. Na jego premierach ludzie się bili. W recenzji z "Przed wschodem słońca" napisano, że to "intelektualny burdel". Na "Tkaczach" cesarz Wilhelm II trzasnął drzwiami, opuszczając lożę.

W obsadzie jest część aktorów z Bydgoszczy, która grała w waszych przedstawieniach, i aktorzy Powszechnego, z którymi nie dotąd nie pracowaliście. Jak z osób z różnych teatrów tworzy się zespół?

M.K.: - To spotkanie było na początku trudne, ale myślę, że finalnie wzbogaciło każdą ze stron. Aczkolwiek pojawiła się we mnie myśl, że w warszawskich teatrach dominuje wyczuwalny w powietrzu strach, którego nie czuliśmy w Bydgoszczy. Jest obawa aktora wobec aktora: co kolega o mnie pomyśli. Jest strach aktora wobec dyrektora, że wyrzuci. Wobec reżysera, że mi odbierze rolę

Ł.C.: - Strach dyrektorów wobec władz miasta i polityków, którzy dotując kościół zamiast sztukę, pokazują, że chcą wyciąć kulturę w pień.

M.K.: - Strach dyrektorów, że ludzie nie przyjdą, że się nie sprzeda, że źle napiszą, że zostaną wyrzuceni i co wtedy? Wszyscy boją się jakiegoś magicznego wyrzucenia. Myślenie jest chyba takie: zrobiłem coś radykalnego na prowincji, zaproponowali mi pracę w Warszawie i już nie muszę, a nawet nie powinienem się wychylać, bo czuję napór, jest kolejka chętnych, żeby wskoczyć na moje miejsce. Przez to nie ma na scenie brawury, eksperymentu. Który teatr dziś ryzykuje? Nowy i TR wolą zrobić eleganckie spektakle przygotowane pod scenę w Awinionie. Żeby się podobało - to najważniejsze kryterium. Ma być radykalnie, ale z pierwszych stron gazet. Radykalnie, ale tak jak wszyscy myślą. Ładnie, na bogato i jakoś po europejsku.

Ł.C.: - Jedyną poszukująca, nonkonformistyczną sceną w Warszawie jest Komuna Warszawa. To tu Markus Öhrn, rebeliant teatru, zrobił pierwszy spektakl w Polsce.

M.K.: - Brawurowy jest Tomasz Karolak - w prywatnym teatrze robi sztukę niekomercyjną, ryzykując swoje własne pieniądze.

Ł.C.: - W repertuarze warszawskich scen dominują propozycje, które mają się sprzedać i zadowolą gusta: farsy, komedie, musicale, klasyka z przymrużeniem oka i pamiętajmy - zawsze muszą być gwiazdy w obsadzie, bez gwiazd jest "no show".

M.K.: - Teatr jest już towarem, a widz klientem. Doprowadziliśmy do tego, wszyscy się wdzięczą do wszystkich. Teatr reklamuje się jako obietnica miłego wieczoru, trochę śmiechu, seksu, zabawy.

Ł.C.: - Zastanawialiśmy się, czy gdyby żył Jerzy Grzegorzewski, to mógłby robić teatr w Warszawie? Jako towar by się nie sprzedał.

Czym więc jest radykalizm? Poniżeni, o których nie pisano w czasach Hauptmanna, dziś mają miejsce na scenie.

Ł.C.: - Teatr musi uderzać w nas samych, nasze opinie. Być osobisty. M.K.: - Radykalne jest pokazywanie tego, czego udajemy, że nie ma, oraz szukanie nowego języka estetycznego na opowiedzenie o kondycji współczesnego człowieka.

Trzeba ciągle stawiać pytanie: "po co nam teatr?". Tylko dzięki temu nie popadniemy w przymus pokazywania spektakli, które nikogo nie obchodzą, są dodatkiem do kolacji. Teatr ma moc krytycznego przyglądania się rzeczywistości, zdzierania ze współczesności kolejnych zasłon, wciąż może być narzędziem demaskacji.

Teatr Powszechny, "Szczury" Gerharta Hauptmanna, reżyseria: Maja Kleczewska, scenariusz sceniczny: Maja Kleczewska, Łukasz Chotkowski, dramaturgia: Łukasz Chotkowski, scenografia, reżyseria światła, wideo, found footage: Wojciech Puś, muzyka: Paweł Krawczyk, kostiumy: Konrad Parol. Występują: Karolina Adamczyk, Eliza Borowska, Agnieszka Krukówna, Karina Seweryn, Maria Robaszkiewicz, Tomasz Chrapusta, Michał Czachor, Michał Jarmicki, Mateusz Łasowski.

Przedstawienie jest koprodukcją Teatru Powszechnego i festiwalu Boska Komedia w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji