Artykuły

Z kamerą wśród ludzi

"Życie Mariana. Life-show" w reż. Agnieszki Olsten w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Nie wiem, czy "Życie Mariana", telewizyjny show wyprodukowany przez ludzi dla zwierząt, polubiłyby moje koty. Wolą chyba mecze z grupą dwunożnych, przemieszczających się za piłką z jednego rogu ekranu w drugi. Ale "Życie" to program dla zwierząt przyszłości, które zapanowały nad światem i przyglądają się nam z pogardliwym dystansem

Artykuł otwarty

O ile "Jerry Springer. The Opera", zrealizowany dwa lata temu w Capitolu musical w reżyserii Jana Klaty był satyrą na współczesne media z ich tendencją do prania brudów przy otwartej kurtynie, to w "Życiu Mariana" Sibylle Berg, wyreżyserowanym przez Agnieszkę Olsten znajdziemy aneks do tej gorzkiej diagnozy. Tym razem show z konwencji talk swój punkt ciążenia przenosi w stronę reality.

Znów mamy zderzenie zwykłych ludzi i wyższych instancji, które tracą swoje boskie moce, a zachować twarz pozwala im jeszcze telewizja ze swoimi warsztatem cudów. Nie wiadomo jednak, na jak długo. Pani Śmierć (Justyna Antoniak) przeczuwa nadciągające fiasko i dlatego chowa się w garderobie, w przerwach zagłuszając strach tym, co jej wychodzi najlepiej. Pani Bóg (gościnnie występująca Katarzyna Strączek, aktorka Teatru Polskiego) próbuje stawić czoła sytuacji, co wpędza ją w nerwicę - kolejne odcinki show okupione są coraz to większym wysiłkiem, bo aktorów brakuje. Nie ma mowy o castingach - program szyje się z tego, co pod ręką, sztukując go nowymi technologiami. Każdy odcinek przedłuża sens istnienia i Boga, i Śmierci - tylko jako producentka i reżyserka mają rację bytu.

A co z publicznością? Przed ekranami telewizorów nie siedzą już ludzie - to w dramacie Berg gatunek zagrożony wyginięciem. Patrzą w niego bynajmniej nie spłoszone sarny, tapiry i chomiki, błyskają żółtym ślepiem pantery. Wszystkie spragnione kolejnej dawki opowieści z Human Planet - opisu obyczajów tych dziwacznych istot, którym instynkt odmówił posłuszeństwa i nie podpowiada, w którą stronę iść, a gdzie uciekać, żeby zaspokoić swoje życiowe potrzeby.

Tym razem widownia mówi wprost - kolejny, być może ostatni odcinek show, ma przynieść opowieść o zwykłym ludzkim życiu, właściwie - żyćku, bez specjalnych fajerwerków. No i żeby seksu było mniej niż zwykle. Nie żeby zwierzęta były specjalnie pruderyjne - jeśli chodzi o tę sferę życia niespecjalnie różnią się od ludzi, więc to dla nich żadna atrakcja.

W efekcie przez ponad godzinę oglądamy zamienione w show żyćko Mariana (Adrian Kąca) - jego więdnące w ekspresowym tempie relacje z rodzicami (Aleksandra Adamska i Bartosz Picher), rodzące się uczucie do Tiny (Ewelina Przybyła) i tego uczucia kres, blokujący go strach (znów Picher) i śmierć w finale, a przede wszystkim - zanik uczuć, emocji, woli. I choć w tle co i rusz słychać złowrogie porykiwanie, nie ma wątpliwości - to nie zwierzęta na naszych oczach unicestwiają ludzkość. Nie robi też tego Pani Śmierć. Ludzkość sama się wykańcza, okradając własne istnienie z celowości.

Tę ponurą diagnozę Olsten osadza w błyszczącym świecie telewizyjnego studia, gdzie wszystko jest możliwe. Piosenki wciąż mają w sobie potencjał przebojów, poszarzałą cerę można pokryć makijażem, od niezgrabnych ruchów odwróci uwagę kostium błyszczący cekinami, a na blueboksie można wyczarować feerię kłujących w oczy barw albo dziką prerię w promieniach zachodzącego słońca.

Przyczepa, w której mieszka Marian mogłaby stać na przedmieściach amerykańskiej metropolii albo na prerii właśnie - zresztą w tę stronę odsyłają nasze skojarzenia kostiumy bohaterów jakby wyjęte z opowieści o Dzikim Zachodzie (nawet skąpy gorsecik Tiny wydaje się echem kostiumu Marilyn Monroe z "Rzeki bez powrotu"), w których wszystko było proste i jednoznaczne - mężczyźni silni, kobiety słabe i wymagające opieki, życie surowe, a miłość po grób. "Życie Mariana" jest rewersem tego świata - tutaj nie ma czego się uchwycić, a samo życie trwa tylko tyle, ile telewizyjny show.

Wizja Berg została zmodyfikowana przez Olsten (pominięto morderczy epizod w życiu Mariana, komentarze widzów telewizyjnego programu, a sceniczny bohater umiera przedwcześnie i krwawo, nie w domu starców, jak w oryginale), ale główny sens został zachowany - zło jest banalne, a życie pozbawione głębszego sensu. U Olsten ta diagnoza wydaje się jeszcze bardziej rozpaczliwa - ani telewizja z umiejętnością zamiany tego, co banalne, w świecidełka, ani najnowocześniejszy teatr ze swoim zapleczem nie są w stanie uczynić z tej biografii czegoś więcej niż ciągu przypadkowych, rwanych epizodów. Choć trzeba przyznać, że jakkolwiek nudne byłoby to żyćko, zostało tu bardzo atrakcyjnie opakowane - zarówno jeśli chodzi o scenografię Joanny Kaczyńskiej, towarzyszące spektaklowi piosenki z muzyką Wojciecha Orszewskiego, jak i role występujących w przedstawieniu aktorów, ze szczególnym uwzględnieniem debiutującej tu Eweliny Przybyły, jednej z laureatek tegorocznego Przeglądu Piosenki Aktorskiej - to prawdziwa torpeda, rozsadzająca swoim pojawieniem się kameralną scenę Capitolu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji