Artykuły

W Polsce, czyli w USA

"Dziady" w reż. Radosława Rychcika z Teatru Nowego w Poznaniu na XVI Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach. Dla e-teatru pisze Anna Gębala.

"Dziady" w reż. Radosława Rychcika z Teatru Nowego w Poznaniu na XVI Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach. Dla e-teatru pisze Anna Gębala.

"Dziady" w interpretacji Radosława Rychcika wychodzą daleko poza dotychczasowe odczytania arcydramatu. Wychodzą także poza teatr - gości u progu wita performance, gdzie czarnoskórzy członkowie zespołu występują w roli amerykańskich kloszardów, tak dobrze znanych Polakowi z telewizyjnych seriali i filmowych megaprodukcji. Bo i taki miał być zamysł reżysera - unowocześnić tekst Mickiewicza, wzbogacić go o odniesienia popkulturowe, zbudować intertekstualność czytelną dla użytkownika Internetu i kinomaniaka.

W ramach wielkich przenosin polskiej rzeczywistości dziewiętnastego wieku w nowoczesność, rolę Guślarza objął Joker, błądząc pomiędzy duchami a własną maligną. Fortunność tej decyzji poraziła - znakomita kreacja Tomasz Nosinskiego od pierwszych chwil wytworzyła niespodziewany efekt - tekst Mickiewicza tyleż budził grozę, co bawił. Za sprawą guślarskich zaklęć przed oczami wiernych widzów, zebranych na Dziadach ukazały się zjawy wędrujące po świecie, lecz niebędące z tego świata. Ich ojczyzną jest bowiem fikcja artystyczna.

Na przybycie wielkiego nieobecnego czekali wszyscy, łącznie z Marylą, wcieloną tu w bardziej światową Marilyn Monroe (Gabriela Frycz). Upiór, którego śmierci zawiniły księgi zbójeckie, kształtujące w czytelniku ponadprzeciętną wrażliwość i romantyzm niemożliwy do udźwignięcia na tym padole rozpaczy, zjawił się z brawurą godną największego dekadenta. Gustaw (Mariusz Zaniewski), niespełniony, sponiewierany wędrówką pośród ludzi i substancji psychoaktywnych artysta-muzyk, z urokiem dobrotliwego pijaka wprowadził publiczność w zakamarki swojej duszy. I ciała - jego plecy zdobił bowiem tradycyjny, rock'n'roll'owy tatuaż z nietradycyjnym przesłaniem: Gustavus obiit - natus est Konradus.

W ramach ruchów modernizujących tekst dramatu dokonano naturalnie i innych przesunięć: Ksiądz Piotr otrzymał wcielenie Stephena Hawkinga (Mariusz Puchalski), Rózia i Józio stali się bliźniaczkami z "Lśnienia" (Marta Szumieł i Grzegorz Gołaszewski), kruki rozdziobujące strawę i ciało Złego Pana odegrali ciemnoskórzy aktorzy. W ogóle zresztą jednym z tematów wiodących spektaklu okazał się... rasizm i to ten konkretny, przeniesiony ze Stanów Zjednoczonych lat 60. Panią Rollinsonową (Maria Rybarczyk) upozowano na Aunt Jeminę, dziś: popkulturowy znak, kiedyś: mitem mitologizujący barwne i słodkie życie Afroamerykanów pracujących na plantacji. Konrad, wraz z kibitką zsyłanych na Sybir, wygłosił słynną, wolnościową mowę Martina Luthera Kinga, kroczącego w pochodzie na Waszyngton w 1963 roku - usłyszeliśmy ją podaną w rytmie afrykańskiego bębna, symulowanym uderzeniami w piłkę do koszykówki.

Spektakl w koncepcji Rychcika ogląda się momentami jak postmodernistyczny pokaz slajdów. Przyjęta struktura remiksu z setką wmontowanych sampli budzi jednak konsternację. W tej formule pojawia się na przykład Wielka Improwizacja, wraz z którą reżyser wywołuje i przywołuje ducha Gustawa Holoubka. Problem jednak w tym, że owa pęczniejąca z każdą sceną fragmentaryczność przynosi także wrażenie przesytu. Świeże i, trzeba to przyznać otwarcie, znakomite pomysły adaptacyjne giną w czeluściach nadmiaru. A szkoda, bo z wielką nadzieją czekałam choćby na improwizowanie Zaniewskiego, którego postać miała pełne szanse sponiewierać i uwznioślić bluźniącego wieszcza. Pewien kłopot budzi we mnie także globalność przyjętego rozwiązania. Unowocześnienie i próba zuniwersalizowania "Dziadów" wychodzić przecież muszą z jakiegoś założenia o nieprzystawalności tekstu Mickiewicza do współczesnych realiów, o jego przedawnieniu, zużyciu, wyczerpaniu. Tymczasem mam wrażenie, że to, co Rychcik próbuje pokazać - a rozumiem, że idzie o przykładalność polskiej specyfiki historycznej do dziejów całego świata oraz pewną ponadczasowość ludzkich losów - zawiera się już w oryginale.

Oczywiście - arcydramat Mickiewicza w zamyśle jest też specyficznie polski. I musi taki być. Polska, w przeciwieństwie do USA, ma historię, która w łańcuchu przyczynowo-skutkowym warunkuje nasze postrzeganie rzeczywistości. Narracja tożsamościowa Amerykanów jest z kolei wytworzona, spisana od podstaw niewiele ponad dwa wieki temu. Dlatego - co zauważył Baudrillard - w USA symulakry są powszechne, wszechobecne i prawdziwe. Bo każde przekonanie tam żywione jest symulacją, jest tekstem nadpisanym na uprzedniej pustce. Próba przeniesienia tego specyficznego sposobu myślenia w rejony europejskie musi i powinna borykać się z niezrozumieniem. Dokładnie ten problem mam ze spektaklem Rychcika: za bardzo chyba na czoło wysunęła się konwencja, ruchy transformacyjne, popkultura zza wielkiej wody. Spektakl dostarcza przedniej zabawy (zwłaszcza w pierwszej części), jednak miłością Konrada była ojczyzna, zajmowała go Polska. I tej optyki nieco brakło. W Polsce, czyli nigdzie i wszędzie, nie ma powszechności problemu czarnoskórych kloszardów. Z chęcią wchodzę w grę zaproponowaną przez Rychcika, w której panują inne reguły - ale to tylko gra. Bawi, lecz nie przekształca rzędu dusz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji