Artykuły

Operowy teatr dla mas

- Dla mnie każde przedstawienie zaczyna się od przestrzeni. Przed 18 laty reżyserowałem we Wrocławiu "Otella" Verdiego na wykopaliskach, na śmietniku cywilizacji - mówi ROBERT SKOLMOWSKI, reżyser.

W tym roku Opera Wrocławska przygotowuje na noc sylwestrową inscenizację "Carmen" Bizeta. Spektakl wyreżyserowany przez Roberta Skolmowskiego pokazany będzie w Hali Stulecia

Artur Bielecki: Gdy jechałem na rozmowę z Panem, jakiemuś pasażerowi w autobusie zadzwoniła komórka. Wszyscy usłyszeli melodię, którą "Carmen" weszła do kultury masowej. Czy to ułatwi czy utrudni Panu zadanie?

Robert Skolmowski: Aria torreadora powstała 130 lat temu. To dość zabawne, że "Carmen" miała bezprzykładną klęskę na premierze. A potem się okazało, że ta bardziej francuska niż hiszpańska i bardziej żydowska niż cygańska muzyka stała się niezwykle popularna. "Chwytliwość" muzyki była tak znaczna, że we wczesnym etapie kina niemego Cecille de Mille sięgnął po "Carmen", by zrobić pierwszą inscenizację opery w kinie! Powstał długi film fabularny. Ta muzyka jest zresztą bardzo filmowa, strasznie hollywoodzka. Film amerykański, pierwsze westerny miały muzykę francuską. "Carmen" jest trochę jak musical, w pierwszej wersji posiadała dialogi mówione. To dzieło osadzone w kulturze popularnej, to taka trochę "sztuka dobrze skrojona", ale balansująca na granicy kiczu, blisko teatru jarmarcznego. Dopiero Peter Brook wypreparował z niej tragedię i wyrzucił cały koloryt lokalny, dodawanie setek postaci, zwierząt, które biedna "Carmen" musiała wytrzymywać. Muszę się przyznać, że ja jestem "magistrem od Carmen", pisałem na jej temat pracę dyplomową na wydziale reżyserii, ale dopiero w tym roku w Niemczech po raz pierwszy wyreżyserowałem tę operę.

A jaka będzie wrocławska "Carmen"?

- Jesteśmy niezwykle wierni partyturze. Będzie to spektakl bardzo nowoczesny. Rezygnuję w nim z tandetnego cepeliowskiego kolorytu lokalnego, z naśladowania folkloru. Nie ma przecież szans, byśmy mogli przekonująco zatańczyć flamenco. To różnica kultur. Trzeba więc znaleźć taki świat, taką rzeczywistość, w której dzisiaj "Carmen" - poza wspaniałą muzyką - będzie dziełem aktualnym, współczesnym, rozpoznawalnym przez widza.

No właśnie: jaką rzeczywistość chce Pan wykreować?

- Przedstawienie odegramy w niehiszpańskiej rzeczywistości, w czasie przyszłym, w jakimś kraju latynoamerykańskim. Tam w każdym większym mieście jest plaza del toros. Chciałem w tym spektaklu odnaleźć tło dla historii miłosnej. Stawiamy na tragedię bohaterki, tragedię miłości, ale na tle kraju rządzonego przez wojskową juntę, w państwie, które całkowicie opanowało wszystkich ludzi. Fabrykę papierosów zmieniono w fabrykę narkotyków działającą na potrzeby owej soldateski.

A więc państwo totalitarne.

- Tak, w którym działają powstańcy, ruch oporu. Wolność, o której cały czas mowa jest w "Carmen", nabiera innego znaczenia - stanie się podmiotem. O takich poważnych sprawach chcemy mówić. Zagramy to przedstawienie w najbardziej magicznej przestrzeni: na arenie. Publiczność będzie siedziała dookoła, to metafora świata obecna od starożytności. Widz siądzie jak na prawdziwej arenie corridy. Podzieliliśmy z Ewą Michnik chór na dwie części: 60-osobowy zespół na arenie, a drugi będzie na trybunach, jako część wrocławskiej publiczności. Nikt jeszcze chyba tak nie zrobił.

A inne atrakcje tej superprodukcji?

- Spektakl będzie grany w bardzo nowoczesnych technikach. Użyjemy telewizji i kina, pewne sekwencje będą nagrane w formie filmu i łączone z rzeczywistością teatralną, aby opowiedzieć naszą sensacyjno-polityczną historię powstania i obalenia reżimu, która jest tłem tragedii miłosnej. Finał nabiera tu niesamowitego charakteru: jest przepiękny duet finałowy z chórem w tle. Carmen ginie, a w tym samym momencie dokonuje się zamach stanu, traci życie dyktator. Nie określamy miejsca akcji, bo takie sytuacje zdarzają się na każdym kontynencie. Mogę natomiast zdradzić, że na przedstawienie sprowadzamy prawdziwego torreadora z Hiszpanii. Będą także najlepsi polscy motocykliści-akrobaci i oni, zamiast byka, odbędą walkę z torreadorem. Mam nadzieję, że będzie to atrakcyjne wizualnie. Zachowana zostanie magia corridy, czyli sam torreador ze swoim alfabetem magicznych znaków i zachowań, człowiek, który otarł się o śmierć. To stworzy napięcie, w którym inaczej zabrzmi duet Carmen z Don José, duet, który też jest taką walką torreadora, w której Carmen, pełna dzikości, walczy o życie.

Nie ma Pan chyba jako reżyser lęku przed przestrzenią, dobrze ją Pan oswaja. "Strasznym dworem" pokazał Pan, że w Hali można zrobić teatr wciągający i misterny.

- Dla mnie każde przedstawienie zaczyna się od przestrzeni. Przed 18 laty reżyserowałem we Wrocławiu "Otella" Verdiego, zagraliśmy go na wykopaliskach, na śmietniku cywilizacji. Części recenzentów to się nie podobało, jak pisali, brakowało im żyrandoli Ale dla młodzieży właśnie w tym przedstawieniu obecny był teatr.

Czego widz współczesny Pana zdaniem szuka w operze?

- Szuka pełni. W operze znajdzie pełen synkretyzm sztuk. Z jednej strony delikatność, subtelność, kameralność, z drugiej - show i nowoczesną technologię. Dużo trudniej reżyseruje się operę niż dramat.

A czy zdarza się Panu słyszeć, że opera jest okropnie sztuczna, że na scenie w teatrze mamy przynajmniej realizm?

- Współczuję tym, którzy tak twierdzą, bo oglądali złe przedstawienia operowe. Ona nigdy nie była realistyczna.

Opera Wrocławska, od lat działając bez sceny, zdołała przyciągnąć na przedstawienia tysiące widzów. Czyli opera jest dla mas?

Kiedyś policzyłem. W ciągu jednego roku moje wrocławskie spektakle obejrzało prawie sto tysięcy ludzi. Początkowo w tych superprodukcjach chodziło głównie o "show" i wtedy właśnie, będę trochę nieskromny, "Straszny dwór" pokazał, że opera może być prawdziwym teatrem. Wielkie widowiska przynoszą szeroko pojętą rozrywkę, z elementami cyrku i jarmarku. To także magia przestrzeni Hali Stulecia. Ja się uparłem, że można wyjść poza to i wejść w teatr. Mam nadzieję, że uda się to pokazać również w "Carmen".

Robert Skolmowski - reżyser i scenarzysta, z dyplomami Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu i Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST. Zadebiutował w 1987 r. w Bytomiu "Rigolettem" Verdiego. Autor blisko 70 produkcji teatralnych i telewizyjnych, z czego prawie pół setki to dzieła operowe, w tym m.in. "Otello", "Falstaff" i "Traviata" Verdiego, "Czarodziejski flet" Mozarta, "Straszny dwór" Moniuszki, "Mały kominiarczyk" Brittena. Specjalizuje się w wielkich widowiskach teatralnych, inscenizuje też musicale, operetki i komedie muzyczne, a także własne sztuki. Zajmuje się również reżyserią świateł z użyciem najnowocześniejszych rozwiązań technicznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji