Artykuły

Kozyra-diva wybiera życie

Performance Katarzyny Kozyry w CSW. Stało się coś fantastycznego. W 20 minut stworzyła nową jakość - połączyła teatr z performance'em, muzykę z rzeźbą. I uderzyła publiczność z siłą, której nie mają ani opera, ani performance w stanie czystym.

W performansie wystąpiła Kozyra. Ta sama artystka, którą znamy z "Olimpii" (1996) - cyklu fotografii o tym, jak choroba może stać się spektaklem. Ta sama Kozyra, którą znamy z projektu zatytułowanego "W sztuce marzenia stają się rzeczywistością" (zapoczątkowany w maju 2004 r. w Teatrze Miejskim w Trydencie w spektaklu "Koszmar"). Cykl ten złożony z performance'u i filmów polega na tym, że Kozyra wciela się w śpiewaczkę. Na filmach dużo jest scen z berlińskiego klubu gejowskiego, gdzie Kozyra bawi się i uczy zachowania scenicznego od berlińskiej drag queen Glorii Viagry. W teatralnych występach większy nacisk położyła na rolę operowej diwy. Publiczność zadrżała. W teatrze towarzyszem jej występów jest śpiewak opery kameralnej, tancerz i performer Grzegorz Pitułej. Od wielu miesięcy jest jej nauczycielem śpiewu. Dzięki niemu artystka może bez wstydu wyjść scenę i poprawnie wykonać arię. Występował z nią razem jako partner sceniczny i maestro, w Trydencie i na festiwalu Carnegie International w Pittsburgu w USA oraz w tegorocznych występach w Pelago we Włoszech i w Ratyzbonie.

W sobotę był w Warszawie. Zasiadł do pianina i spełniał rolę dyskretnego mistrza ceremonii. Bo spektakl warszawski nie operował nadmiarem środków ani rozbudowaną narracją. Polegał na użyciu jednego konceptu. Kozyra weszła, a właściwie została wniesiona na scenę w przebraniu, które sprawiło, że publiczność zadrżała.

W klatce - takie jak dla ptaków, tylko ogromnej - była gruba, naga kobieta o wielkich wiszących piersiach i fałdach na brzuchu. I nagle to cielsko wydobyło z siebie głos i to był głos Kozyry.

Kozyra wyśpiewała arię Olimpii z opery Offenbacha "Opowieści Hoffmana", ukłoniła się, dostała brawa i została wyniesiona za kulisy.

To było doskonałe.

Zmysły....

Kozyra zadziałała na dwa sposoby. Po pierwsze czysto zmysłowo.

Przebierając się od stóp do głów w specjalnie dla niej uszyty kostium z pianki, stworzyła niezwykłą postać. Postać, która działała i fascynująco, i odrażająco.

Kostium zrobiono według odlewu ciała realnej zażywnej kobiety. Ukształtowany iluzjonistycznie miał sprawiać - i sprawiał - wrażenie kogoś lub czegoś żywego. Ale ten ktoś był martwy. To w środku był ktoś żywy - Kozyra, która poruszała tą potworną lalką.

Gruby kostium tłumił głos, co było zamierzone. I maksymalnie krępował ruchy. Kiedy Kozyra, śpiewając, przytrzymywała sobie jedną ręką opadający w fałdach brzuch jak za luźne spodnie, publiczność wybuchała śmiechem.

Bo artystka stworzyła parodię opery, parodię roli operowej diwy, która wciska się w stylową suknię, by odśpiewać arię dziewczyny. Tutaj było na odwrót - cielsko śpiewaczki było na zewnątrz, dziewczyna była w środku.

... i dusza

Jednak ten spektakl nie wyczerpuje się w parodii. Bo ważne jest, co Kozyra śpiewała. Otóż śpiewała arię Olimpii, kobiety-automatu, pięknej, lecz bezdusznej. Opera Offenbacha powstała m.in. w oparciu o fantastyczne opowiadanie E.T.A. Hoffmanna "Piaskun", gdzie Olimpia - poruszana w tajemniczy sposób lalka - oczarowuje młodzieńca imieniem Nataniel, który traci dla niej zmysły.

I tu jest drugi sens tego spektaklu.

Wkładając na siebie skórę gołej śpiewaczki, Kozyra w roli Olimpii dotarła pewnie bliżej do metafizycznej treści przesłania E.T.A Hoffmanna niż niejedna opera. Trafiła w samo sedno tej straszliwej historii, którym jest wyobcowanie. Nie można nawiązać kontaktu z drugim człowiekiem - zbliżenie zawsze kończy się deziluzją, a to, co miało cechy najwyższego piękna, okazuje się martwą lalką. Zresztą nie chodzi tylko o naturę związków uczuciowych, ale o to, że w ogóle wszelki ideał jest podejrzany. A umysł, któremu się wydaje, że tylko do ideału dąży, tak naprawdę sam go tworzy i jest szalony.

Choć rozbicie złudzeń jest tym, co wiąże ten spektakl z ponurym opowiadaniem Hoffmanna, w interpretacji Kozyry wyczuwam optymizm. Jeśli sztuka Kozyry do niedawna była opowieścią o śmierci, w tym projekcie następuje przełom. Oto pojawia się szansa, by przez życie przejść, i nawet, by to się to odbyło w miarę bezboleśnie. Tą szansą jest uświadomienie sobie towarzyszącej życiu groteski.

Katarzyna Kozyra "Diva. Reinkarnacja", udział: Katarzyna Kozyra, Grzegorz Pitułej, CSW, Warszawa, 3 grudnia, kurator Hanna Wróblewska

Na zdjęciu: Katarzyna Kozyra i Grzegorz Pitułej na filmie "Lekcja śpiewu" (2004).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji