Udręka Piotra K.
W 60-lecie śmierci Franza Kafki mamy w stolicy pewnego rodzaju replikę Paryża, gdzie urządzono niedawno cały festiwal kafkowski, na czele z wyróżniająca się wystawą "Le Siecle de Kafka" w centrum im. Pompidou. Warszawa jest skromniejsza, wystawy nie urządziła, ale za to gra się tu sztuki o Kafce ("Pułapka"), i samego Kafkę ("Proces" w Teatrze Małym).
Pomimo ogromnego wzięcia u krytyków jest autor "Procesu" nadal pisarzem nieznanym. Powiem więcej: jest pisarzem zagadanym, zmistyfikowanym. W rozmowach wymienia się często "dyżurne" tytuły jego dzieł, ale o ich istotnej treści mało kto wie coś pewnego. Wychodzi to na jaw, gdy np. mowa o "Procesie": słyszy się więc o "studium zagrożenia", o "bezbronnej jednostce wobec systemu przemocy", o "prefiguracji orwellowskiego koszmaru", słowem same banały, odpowiednie do nastrojów tej części tzw. środowiska, która nawet bajkę o sierotce Marysi i krasnoludkach gotowa przeinterpretować w kierunku pełnej jednoznaczności antysystemowej.
I dlatego ożywczą wydała mi się wyprawa do Teatru Małego, w którym Bogdan Michalik (młody reżyser, który miał w dodatku odwagę objąć dyrekcję teatru w Częstochowie!) przedstawił nową wersję sceniczną "Procesu" - powieści z roku 1914-15, wydanej jednakże dopiero po śmierci pisarza, w roku 1925.
Spektakl Michalika ma klimat i nastrój, ale bodaj ważniejsze są w nim tropy myślowe, świadczące o interesującym odczytaniu tekstu. Owe więc anonimowe siły, które powodują, że prokurent Józef K. zostaje aresztowany i postawiony w stan oskarżenia, są jak gdyby mało ważne - tak samo, jak błahe bywają często bodźce zewnętrzne, wyzwalające różnego rodzaju procesy duchowe we wnętrzu człowieka. T. W. Adorno rozpiął dość dawno temu całą paletę możliwości identyfikacyjnych, odniesionych do owych "sił" - od faszyzmu (! - w roku 1914?!) aż do utajonego oddziaływania Boga czy też sumienia. Można się zmieścić na tej palecie lub nie, ważne natomiast, że człowiek z różnych powodów - istotnie znajduje się niekiedy w takiej sytuacji, iż odczuwa przemożną potrzebę samoanalizy, usprawiedliwienia się, wytłumaczenia, uwolnienia od poczucia winy. Sąd z powieści może być tedy także potężnym sądem własnego sumienia czy też wrażliwości moralnej lub społecznej, a zaś postępowanie nasze wobec tego sądu zarówno dążeniem do usprawiedliwienia się, jak też, przeciwnie, samobiczowania.
I otóż reżyser tak to właśnie widzi. Jego widownia jest gigantycznym szkłem powiększającym, poprzez które obserwujemy poruszenia ludzkiej drobiny, miotającej się w obliczu niejasnego wyzwania, rzuconego przez sąd. To miotanie się jest tak bezsilne i bezwyjściowe jak się to może zdarzyć (i zdarza się) we śnie, wśród sennych udręk. Michalik pomyślał sceniczny "Proces" (tekst powieści zdecydowanie dopuszcza taką możliwość) jako studium psychologiczne człowieka, który odczuwa potrzebę usprawiedliwienia się - i wciąż się potyka o skrupulatność własnego sumienia. Kto wczytał się w listy Kafki do Felicji Bauer (a ten związek odżywa w powieści w wątku panny Burster, zagranej przez Agnieszkę Fatygę), odnalazł już pierwowzór mechanizmu psychicznej samoudręki pisarza.
Byłoby naturalnie okolicznością szczęśliwą, gdyby reżyser i autor inteligentnej adaptacji odnalazł do roli Józefa K. aktora bardziej doświadczonego, o znaczniejszej dojrzałości warsztatowej. Młody Wojciech Olszański jest wprawdzie podobny do Franza Kafki, ale poza tym jest surowy i naiwny, wskutek czego jego bohater reaguje trochę dziecinnie (i ma do tego dość osobliwą dykcję). Ale jest, a to najważniejsze. Jest, porusza się, cierpi, dręczy sam siebie. Ma czasem doskonałych partnerów (Marzena Trybała - Kobieta, Małgorzata Lorentowicz - Grubach, Stanisław Michalik
- Adwokat, Krzysztof Wieczorek - malarz Titorelli, Jarosław Truszczyński - Student, Jan Tesarz - Nadzorca, Marek Wojciechowski - Woźny, nawet Wojciech Brzozowicz w krótkiej jak błysk flesza scence z Katem), czasem wyraźnie słabszych, ale łącznie - i tu widzę jeszcze jedną wartość pracy reżyserskiej - układa się ten spektakl w wyrazisty, osobliwy w "kafkowskim" nastroju, ponury sen. Ponury i smutny, gdyż okazujący, jak niewielkie są szanse człowieka wrażliwego zderzonego z potwornymi kompleksami - winy? nieprzystosowania?... Wspomnę tu jeszcze o celnej scenografii Ryszarda Melliwy i muzyce Piotra Hertla, które bardzo się liczą wśród czynników sukcesu tego przedstawienia.
Słowem - Teatr Mały kończy sezon premierą, która zyska sobie widownię, bo kto wybierze się na ten "Proces" pójścia do teatru nie będzie żałował.