Nie ja stwarzam zagrożenia
- W Gdańsku brakuje poważnej debaty, co ma być z kulturą. Tracimy artystów. Wyjeżdżają. Ja też mam dość walenia głową w mur - mówi LESZEK BZDYL, tancerz, choreograf, twórca Teatru Dada von Bzdülöw, obchodzącego 13. urodziny.
1 grudnia rozpoczyna się w Żaku trzydniowy przegląd ostatnich spektakli Teatru Dada von Bzdülöw. Doszły nas niepokojące wieści, że mogą to być rzeczywiście ostatnie spektakle jego biedowania w Gdańsku. Trzynaście lat.
Z Leszkiem Bzdylem [na zdjęciu w spektaklu "Strategia"] rozmawia Tadeusz Skutnik:
Czy bardziej okrągły niż feralny jubileusz Dada, np. piętnasty, będziemy fetowali w Gdańsku?
- Nie mam żadnej pewności. Prezentujemy w tych dniach wszystko, co zrobiliśmy w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat. Jestem zadowolony i szczęśliwy, że te spektakle powstały i że możemy je przypomnieć naszym przyjaciołom i pokazać gdańskiej publiczności.
Wszystko to są małe, właściwie coraz mniejsze formy. Świadomy wybór, czy konieczność, np. finansowa, zmierzania do postaci bonsai?
- To drugie. Mam wrażenie, że wyczerpaliśmy możliwości małych form scenicznych. Dbając o rozwój teatru, powinniśmy byli już dawno przystąpić do dużych przedsięwzięć. A nie przystąpiliśmy, bo nie mamy ku temu żadnych możliwości. Nie dysponujemy studiem do pracy sześć - siedem godzin dziennie. Nie mamy instytucji, która zadbałaby o naszą produkcję, promocję i sprzedaż. Mówię obcym dla siebie językiem menedżerskim, bo muszę być również menedżerem swego teatru, a nie jest to mój prywatny teatr. Jestem artystą. W Europie oczekiwany jest inny partner niż nasze stowarzyszenie (Stowarzyszenie Przyjaciół Teatru Dada von Bzdülöv), oczekiwany jest profesjonalny menedżer, z którym można rozmawiać o spektaklach w perspektywie kilku lat.
Czemu zatem nie sprofesjonalizował pan swego teatru?
- My jesteśmy profesjonalistami pod każdym względem, nie żadną grupą amatorską czy offową. Nie mamy tylko profesjonalnej obsługi. Nie ma struktury czy instytucji, która pomogłaby nam organizować wyłącznie wydarzenia artystyczne, zdjąć z nas niechciany ciężar. W godziwej perspektywie czasowej, np. trzyletnich planów. Tymczasem u nas obserwuję "myślenie imprezą". Dotacja - często śmieszna - idzie na projekty, którymi potem nikt z urzędu kultury się nie interesuje.
Jak zwykle doszliśmy do urzędników.
- Nie wiem nawet, kto kulturą w Gdańsku czy województwie zawiaduje. Kto rozdaje banknoty. Mniejsza zresztą o nie. Brakuje poważnej debaty, co ma być z tą kulturą. Tracimy artystów. Wyjeżdżają. Ja też mam dość walenia głową w mur. Mam dość sytuacji rodem z Kafki.
To brzmi groźnie.
- Nie ja stwarzam zagrożenia.