O kobietach i mężczyznach
W Teatrze Powszechnym zaplanowano jutro premierę "Dam i huzarów" Aleksandra Fredry w pani reżyserii. Czy w Polsce są jeszcze damy i huzary?
- Nie, są kobiety i mężczyźni. Ja robię spektakl o kobietach i mężczyznach, a nie damach i huzarach.
A czy młodzi reżyserzy, jak pani, nie mają sztuk młodych pisarzy, że sięgają po klasykę?
- Są sztuki młodych autorów, ale trzeba robić raz to, raz tamto. Konieczny jest jakiś płodozmian. Sięgnęłam po Fredrę, bo go nigdy nie robiłam i ta sztuka mnie bawi.
Nie ma pani obaw przed robieniem tego, co wszyscy znają?
- Niestety, nieszczęście teatru dzisiaj polega na tym, że przewaga jest zdecydowanie po stronie tekstów, które wszyscy znają niż rzeczy nowych, z którymi można zaryzykować. Ostatnio ryzykowałam z prapremierą światową sztuki Głowackiego. Ale nie widziałam żadnej inscenizacji "Dam i huzarów" więc nie mam się do czego odnosić. W tym co robię szukam prawdy o człowieku.
Jaką prawdę znalazła pani w tej sztuce?
- Ta sztuka jest śmieszna, ale prawda jest smutna. Bo są to światy kobiet i mężczyzn, które tak naprawdę nie mogą się dogadać. Dogadujemy się tylko na chwilę, a tą chwilą są zwykle jakieś uniesienia. Potem rychło przychodzi rozczarowanie.
Po otrzymaniu Paszportu "Polityki" powiedziała pani, że w teatrze najważniejsze są uczucia. Jakie uczucia znajdziemy w pani "Damach i huzarach"?
- Jest miłość, ale to lekka forma. Porównać ją można z "Kabaretem Starszych Panów", czyli pokazywaniem uczuć, ale braniem ich w nawias.
Zobaczymy "Damy i huzary" zrobione "po Bożemu" czy też będzie to kontrowersyjne przedstawienie?
- Nie było moim zamiarem robienie kontrowersyjnego przedstawienia, ale nie wyobrażam sobie, bym mogła je zrobić z doklejonymi wąsami i w kontuszach. Nie umiem w tym dostrzec człowieka. Bardziej mnie interesuje to, że ci ludzie tak samo się zachowywali, mieli takie same emocje, jak my dziś. Nie umieściłam tego w żadnej epoce, a kostiumy są zabawą cytatami.