Artykuły

Króla Ubu gra o kibel

"Król Ubu" w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Kibel stoi na środku sceny w roli tronu - tego z "Gry o tron", tyle że zamiast wachlarza mieczy widzimy wachlarz rur kanalizacyjnych. Degradację widać w każdym elemencie spektaklu. Również, niestety, w dramaturgii i tempie.

Jarry w "Królu Ubu" zdegradował i wykorzystał schematy literatury wysokiej: pozbawił walkę o władzę jakiejkolwiek wzniosłości. Ubu, krzywemu odbiciu Makbeta, chodzi tylko o "fajnanse", a reszta groteskowych figur nie jest lepsza. Klata poszedł dalej, pozbawił bohaterów nawet prześmiewczo przez Jarry'ego traktowanego historycznego kostiumu. Wszyscy zostali ubrani w jednakowe, pozszywane z kolorowych łat paskudne "sportowe" stroje i plastikowe sandały. Gdy zdejmują spodenki, demonstrują gołe i brudne tyłki (namalowane na kostiumach, nie prawdziwe). Przepasani są szarfami z napisem "teatr fajnansów". Fajnanse w tym teatrze są bidne i byle jakie; rozwieszone tu i ówdzie na rusztowaniu płyty paździerzowe ozdobione są realistycznie odrobionymi historycznymi herbowymi orłami, a spod paździerzowej podłogi wyłaniają się od czasu do czasu reprodukcje królewskich nagrobków.

Wśród tych marnych kopii dowodów historycznej świetności rozgrywa się historia zdobycia władzy przez Ubu i Ubicę, przypominająca podwórkowe zabawy przerośniętych, wulgarnych dzieci. Bitwy toczy się tu na kolorowe dmuchane maczugi i trójzęby, korona królewska jest z kolorowych baloników, a półpancerz Ubu to deska klozetowa ozdobiona obrazkiem tygrysa. Ta podrzędność i bylejakość eksponowana jest konsekwentnie i w każdym szczególe, także w sferze muzycznej, złożonej z badziewnych melodii (autorem muzyki jest James Leyland Kirby, choć Klata do tej pory świetnie sobie jako didżej radził, lepiej niż Kirby). Bylejakość rozciąga się również na dramaturgię spektaklu, który toczy się i zatacza leniwie, chaotycznie i bez punktów kulminacyjnych. W rezultacie ogląda się go z narastającym znużeniem, które z rzadka przerywają sceniczne dowcipy i zaskoczenia. Aktorzy dostosowują się do ogólnej atmosfery, i choć trudno mieć do nich pretensje (są konsekwentnie rozbabrani w konsekwentnie rozbabranym spektaklu), trudno się też nimi zachwycić. Czasami tylko udaje im się błysnąć wdziękiem, dowcipem, ironią - Błażejowi Peszkowi jako rozkosznie omdlewającej brodatej królowej Rozamundzie, Paulinie Puślednik jako ostrej, choć dziwnie niezdarnej Ubicy, Zbigniewowi W. Kalecie jako Ubu narcystycznie wyśpiewującemu modły do mikrofonu.

Może i tak wygląda współczesna sfera polityczna, pełna "chłopaków swojaków z podwórka", zajętych tylko sobą, dziecinną rywalizacją i gromadzeniem "fajnansów", co Klata sugerował w przedpremierowych wywiadach. Ale spektakl jedynie natrętnie i do znudzenia ilustruje tę myśl, nie ma w nim wywrotowego czy choćby krytycznego potencjału. Klata tak wykrzywił krzywe lustro Jarry'ego, że raczej nikt w nim nie zobaczy własnego odbicia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji