Artykuły

Głównie hokej

Kiedyś wytykano naszej telewizji, że zbyt mało miejsca poświęca sprawom sportu. Dziś owe żale można chyba z całym spokojem uznać już za nieaktualne. Sport często gości na szklanym ekranie; ze wszystkich niemal ważniejszych imprez mamy bezpośrednie relacje, za co TV chwała. Wydaje się jednak, że pamiętając o potrzebach miłośników sportu, nie należy jednocześnie zapominać o potrzebach innych odbiorców telewizji, odpowiednio regulując te zagadnienia w programie.

Oto refleksje, jakie nasunął mi ubiegły tydzień - atrakcyjny właściwie głównie dla kibiców sportowych. Na dobrą sprawę bowiem gwoździem programu każdego dnia, począwszy od wtorku, stało się sprawozdanie z mistrzostw świata w hokeju na lodzie. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, ilu w Polsce ludzi pasjonuje się tą właśnie dyscypliną sportową - być może, że jest ich wielu. Poza nimi jednak istnieje jeszcze przecież cała masa telewidzów, których zainteresowania idą w zupełnie innych kierunkach.

Tymczasem transmisje z Lublany zaważyły w widoczny sposób na całości programu. Czy oznacza to, że było ich w sumie za dużo? Powiedziałbym inaczej: może po prostu obecność hokeja w programie zwolniła w jakiejś mierze redaktorów TV z troski o atrakcyjność innych pozycji programu? Jak by zresztą nie było, wypada stwierdzić, że poza relacjami z mistrzostw (notabene pech dał tu znać o sobie: najciekawszej tercji spotkania USA - Polska nie oglądaliśmy z powodu awarii kabla) niewiele się na szklanym ekranie działo.

Wśród tych nielicznych pozycji programu, budzących ciekawość, znalazł się niewątpliwie reportaż filmowy pt. "150 dni Faraona" nadany akurat w dzień uroczystej warszawskiej premiery nowego filmu Kawalerowicza, co rzecz jasna, zwiększyło zainteresowanie tematem. Pokazano nam "Faraona" od kuchni - poprzez zdjęcia z rozmaitych fragmentów pracy nad filmem w plenerze i w studio - z całym zapleczem technicznym, jakiego wymagało kręcenie tego supergiganta, któremu przydano już na świecie miano "Anty-Kleopatry". Zgrabny, nasycony informacją, komentarz dopełnił całości tego frapującego reportażu.

Programy Wszechnicy TV mają w zasadzie określony adres: oglądają je przede wszystkim ci, których interesuje dana dziedzina wiedzy. Zdawać by się mogło, że matematyka, jako nauka ścisła, liczyć może raczej na węższy krąg odbiorców, niż np. humanistyka. Okazuje się jednak, że i tutaj wszystko zależy od inwencji twórców programu. Przykładem - "Gra warta świeczki", traktująca bądź co bądź o tak specjalnej gałęzi nauki, jak cybernetyka. Była to rzecz świetnie zrobiona, inteligentnie podana, ba, posiadająca swoją małą dramaturgię. Dwaj wybitni naukowcy: prof. Grzeniewski i dr Kofler znakomicie poprowadzili ów wykład-zabawę, urozmaiconą rysunkami i dowcipną historyjką sceniczną. Oczywiście trudno oczekiwać, żeby po tym wykładzie telewidzowie opanowali całą "teorię gier", w każdym razie jednak zyskali o niej ogólne pojęcie, dowiedzieli się, "czym się to je" i jakie ma zastosowanie w praktyce. (Niedaleko zresztą szukać! Zdaje się, że owa teoria stałaby się również pomocna przy rozwiązaniu poruszonej w ostatnim programie "Bez apelacji" sprawie losów pewnego pomysłu racjonalizatorskiego...)

Po postawieniu trzech kropek aż się prosi, by przejść do "Wielokropka" - tym bardziej, że mamy tu do zanotowania pewną innowację. Tygodnik aktualności satyrycznych wzbogacił się bowiem o nowego "współpracownika" - mianowicie Jacka Fedorowicza, który po długiej nieobecności na szklanym ekranie (dlaczego?) - zaprezentował się znowu publiczności w udanej "piosence wiosennej", podnosząc atrakcyjność "Wielokropka". (Przy okazji wypada westchnąć: do tej pory jakoś nic nie wymyślono na miejsce programu "Poznajmy się...).

Na razie daje się zaobserwować w naszej TV moda na rocznice. Cóż zresztą dziwnego? Lata biegną, "Tele-echo" obchodzi już dziesięciolecie swego istnienia. Z tej to okazji w ostatnim programie wzbogaconym występami laureatów Złotego Ekranu, Stefania Grodzieńska przeprowadziła jubileuszowy wywiad z Ireną Dziedzic. Życzymy "Tele-echu", by rozwijało się i kwitło, zaspokajając upodobania telewizyjnej widowni. A z kolei następna rocznicowa pozycja - tym razem związana z 30-leciem "Szpilek". Program rozrywkowy z pewnym opóźnieniem przygotowany na tę okazję, w reżyserii E. Dziewońskiego, uświadomił nam po raz któryś, że dysponujemy kadrą dobrych aktorów estradowych, których jednakże rzadko widzimy na szklanym ekranie. Nie wszystkie teksty wyjęte ze "Szpilek" prezentowały ten sam poziom, wszystkie jednak zyskały dobrych odtwórców. Najmniej przypadła mi do gustu sama konferansjerka. Jeśli już owa forma wiązania programu musiała tu być zastosowana - myślę, że z powodzeniem mógłby jej dać radę - w pojedynkę - Śmiałowski.

A skoro już jesteśmy przy programach rozrywkowych: W sobotni wieczór zaserwowano nam z Lipska - "Jarmark rytmów" - był to cocktail muzyczny, na który złożyły się piosenki w różnych językach, tańce, utwory orkiestrowe. Całość płynna, barwna, utrzymana w dobrym tempie. Z przyjemnością też wypada stwierdzić, że po okresie jakiegoś wyraźnego zaniżenia lotu wraca do dawnego poziomu program rozrywkowy, prokurowany przez telewizję katowicką. "Zapomniane podwórka", w reżyserii Józefa Pary, bardzo mi się podobały. Zarówno sam zamysł, jak i jego wykonanie. Widowisko miało swój klimat i wyraźnie zarysowane tło środowiskowe, kryło w sobie nie tylko urok starych zapomnianych piosenek, ale i akcenty satyry społecznej. Myślę, że warto byłoby kiedyś ów program powtórzyć - jeśli tylko został utrwalony na taśmie telerecordingu.

Z dziedziny teatralnej pozostała nam do odnotowania jedna tylko premiera, mianowicie wystawione na telewizyjnej scenie, w reżyserii I. Kanickiego - "Śluby panieńskie". Ta ciągle młoda, świeża i pełna wdzięku (mimo swych 133 lat) komedia Aleksandra Fredry, stwarza szczególne trudności dla wykonawców: grali w niej najwięksi aktorzy polskiej sceny (m. in. Anielę kreowała kiedyś Helena Modrzejewska, zaś Gucia - Jerzy Leszczyński). W przedstawieniu, które zobaczyliśmy, najlepiej w styl tej komedii utrafił Z. Mrożewski (stryj Radost) i w epizodycznej roli - Cz. Roszkowski (Jan). Pani Dobrójskiej (Herman) zabrakło komediowej lekkości, a młodzi? No cóż, niepodważalnym walorem była tu ich autentyczna młodość, ale co do gry? - Cezary Kapliński, mimo wszystko, nie dojrzał jeszcze do roli Gucia, to samo, choć w mniejszym stopniu, można powiedzieć o Młodnickiej, która grała Klarę. Na ogół pokonała trudności roli E. Koślacz, choć jej Aniela była chyba zbyt przesłodzona. W sumie jednak dobrze się stało, że "Śluby panieńskie" zaprezentowano szerokiej telewizyjnej widowni - to przecież jedna z najlepszych polskich klasycznych komedii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji