Artykuły

Między Lwowem a Krakowem

Mimo że w naszych czasach między Lwowem a Krakowem postawiono granicę (i to Unii Europejskiej), Festiwal Didurowski stara się przypominać, czym zasłużyła się Europie sztuka operowa Lwowa i Krakowa w czasach, kiedy tej granicy nie było. Służą temu wizyty w Sanoku zespołów operowych obu miast. W tym roku wielkim sukcesem była prezentacja "Mefistofelesa" (bodaj najlepsza kreacja Didura) przywiezionego przez Operę Krakowską - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.

Gdyby jesień miała trwać wiecznie, powinna zatrzymać się w Bieszczadach. Patrząc na nie, można z nostalgią dumać o przeszłości polskiej kultury między Lwowem a Krakowem. O wielu pokoleniach wybitnych artystów wędrujących, aby w Krakowie namalować obraz, stworzyć rzeźbę, zagrać rolę, napisać dramat lub komedię, a we Lwowie nauczyć się śpiewać, osiągnąć wirtuozerię na skrzypcach lub fortepianie, skomponować cykl pieśni lub napisać książki, nie mówiąc już o utworach scenicznych.

Tych krakowsko-lwowskich wędrowców ścieżkami różnych dziedzin sztuki było wielu. Od Kurpińskiego, Moniuszki, Żeleńskiego, Sołtysa, Niewiadomskiego (muzyka), poprzez Matejkę Grottgera, Axentowicza, Siemiradzkiego, Mehoffera, Malczewskiego (malarstwo), Modrzejewską, Zapolska, Solskiego, Pawlikowskiego, Kozmiana (teatr), Jachimeckiego, Chomińskiego, Lissę, Łobaczewską (muzykologia), aż po dużą grupę wybitnych śpiewaków z Janiną Korolewicz-Waydową, Aleksandrem Bandrowskim, Heleną Oleską, Karolem Urbanowiczem, Franciszką Denis-Słoniewską, Barbarą Kostrzewską, Lesławem Finzem, Wiktorią Calmą, Jadwigą Lachetówną, no i Adamem Didurem na czele.

Przyszły konkurent Szalapina urodził się w Woli Sękowej (gdzie diabeł mówi dobranoc), między Bukowskiem a Nowotańcem, a szerzej - między Krakowem a Lwowem, co miało poważne implikacje w jego późniejszym życiorysie. Podczas wielu lat europejskiej i amerykańskiej kariery często tu wracał. Po jej zakończeniu uczył śpiewu i sezonowo kierował Operą Lwowską. Do Krakowa często przyjeżdżał na występy i tutaj schronił się po powstaniu warszawskim. W rodzinnych stronach wydał za mąż dwie córki, śpiewaczki: Mery - za hrabiego Załuskiego z Iwonicza, Olgę - za Andrzeja Wiktora, dziedzica Woli Sękowej.

Rozprawiamy o tym corocznie w gościnie u Ewy Wojtowicz, właścicielki dworku w Woli Sękowej, podczas kolejnych festiwali im. Adama Didura, które od ponad 20 lat organizuje dyrektor Domu Kultury w Sanoku Waldemar Szybiak. Nie ma drugiego takiego polskiego menedżera, który funkcjonując na najdalszych rubieżach Rzeczypospolitej, działa równie kompetentnie, skutecznie i konsekwentnie. W gronie uczestników festiwalu często analizujemy jego fenomen, patrząc na repertuarową atrakcyjność, umiejętności organizacyjne jego zespołu, wiązanie finansowego końca z końcem i zjednywanie najlepszych zespołów i solistów do bywania w Sanoku.

Mimo że w naszych czasach między Lwowem a Krakowem postawiono granicę (i to Unii Europejskiej), Festiwal Didurowski stara się przypominać, czym zasłużyła się Europie sztuka operowa Lwowa i Krakowa w czasach, kiedy tej granicy nie było. Służą temu wizyty w Sanoku zespołów operowych obu miast. W tym roku wielkim sukcesem była prezentacja "Mefistofelesa" [na zdjęciu] (bodaj najlepsza kreacja Didura) przywiezionego przez Operę Krakowską, ze świetnymi śpiewakami Wladymirem Pankivem, Katarzyną Oleś-Blachą, Wasylem Grocholskim, charyzmatycznym dyrygentem Tomaszem Tokarczykiem, urodziwym chórem i świetnie grającą orkiestrą.

Ciągle nie mogę się rozstać ze wspomnieniem festiwalowego recitalu Andrzeja Dobbera. Zaśpiewał szereg fragmentów swego repertuaru verdiowskiego, utrwalonego na mistrzowskim nagraniu z orkiestrą Filharmonii Narodowej pod dyr. Antoniego Wita. Po raz kolejny udowodnił, dlaczego od lat znajduje się w czołówce światowych gwiazd operowych. Po wielu sezonach czekającej go jeszcze kariery Polacy powinni zafundować mu taki sam festiwal, jak Didurowi uczynili to bieszczadcy rodacy pod kierunkiem Waldemara Szybiaka. Pod warunkiem wszakże, że częściej będzie śpiewał w ojczyźnie. Powinien zadbać o to jego impresario Bogdan Waszkiewicz, bodaj ostatni, który skutecznie dba o zagraniczne kariery polskich śpiewaków.

Andrzejowi Dobberowi przy fortepianie towarzyszył Robert Morawski. To nie były akompaniamenty, ale muzyczne kreacje jednoosobowej, stylowej orkiestry operowej, a w utworach solowych i transkrypcjach próba bardzo dobrej pianistyki. Pomiędzy Lwowem a Krakowem takiego recitalu zapewne bardzo dawno nie było!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji