Artykuły

Tradycyjnie

Niezłym pomysłem było wystawienie w Teatrze Telewizji "Rewolweru", mało znanej, rzadko grywanej i niezbyt często dyskutowanej sztuki Aleksandra Fredry. Nie spodziewajmy się przy tym rewelacji - Rewolwer jest tym, czym jest - to znaczy zgrabną sztuczką, której znaczenie w dorobku Fredry wydaje się podrzędne, a los na scenach polskich zasłużony. Nie mamy tu więc do czynienia z jakimś historycznym czy też przynajmniej teatralnym zadośćuczynieniem, z faktem wydobycia może nie z "mroków niepamięci", ale na pewno z półcienia utworu, który znajdował się tam niesłusznie i teraz oto, dzięki telewizji, wrócił na należne mu miejsce. Taki obrót rzeczy sygnalizowałem niedawno na tym miejscu w odniesieniu do "Turonia" Żeromskiego, ale sytuacja "Rewolweru" jest inna.

Wydaje się, że Teatr Telewizji - nie tylko największy, ale i konsumujący największą ilość repertuaru, domagający się największej ilości tekstów scenicznych w Polsce - sięgnął po ten utwór po prostu penetrując "głębokie zaplecze" polskiej literatury dramatycznej, wykonał więc rzecz słuszną, ale i normalną zarazem. Myślę, że sporo jeszcze takich właśnie sztuk z "drugiego rzutu", zarówno autorów klasycznych, jak i zapomnianych, zobaczymy lub powinniśmy zobaczyć na ekranie telewizyjnym, sztuk, po które normalne teatry nie zawsze uważają za słuszne sięgać - brak im ku temu wystarczających motywacji programowych, a często wręcz brak środków realizacyjnych, na które Teatr Telewizji właśnie może sobie pozwolić.

Oczywiście, że "Rewolwer" oglądany ze świadomością epoki, w której powstał i której dotyczy, zawiera w sobie pewne dodatkowe, zabawne pikanterie. Odpadają wówczas wszystkie użyte przez Fredrę kryptonimy i zasłony dymne, a więc przede wszystkim rzadki u tego autora fakt umieszczenia akcji sztuki nie w Galicji lecz we Włoszech - wyraźniejszym zaś staje się satyryczny portret właśnie galicyjskiego społeczeństwa polskiego tego czasu, rozdartego pomiędzy oportunistyczną chęć nienarażania się władzy, a - połączoną z lękiem - fascynacją działalnością wszelkiego rodzaju "wywrotowców" i buntowników.

Strach przed posiadaniem zakazanego przedmiotu - rewolweru właśnie - krzyżuje się tu ze znakomitą, satyryczną analizą działania plotki, która z incydentu ze złodziejaszkami w parku buduje wieść o ludowej demonstracji. Można sobie również wyobrazić, że "happy end" tej sztuki, kiedy groźny pistolet okazuje się wreszcie przedmiotem całkiem nieszkodliwym i zabawnym, musiał być przyjmowany przez publiczność ówczesną z pewną ulgą jednak, że "wszystko dobrze się skończyło".

Jeśli jednak warto pisać na tym miejscu o "Rewolwerze" to nie z przyczyn ściśle literackich, ile dlatego, że jego przedstawienie w telewizji, reżyserowane przez Jana Świderskiego stało się wydarzeniem godnym zastanowienia. Otóż należy powiedzieć, że była to reżyseria świetna, dokładna w każdym calu, dowcipna i zgrabna, oraz całkowicie, w niespotykany już dzisiaj sposób tradycyjna.

Przedstawienie "Rewolweru" było czymś na kształt manifestu teatru tradycyjnego i niezależnie od tego, czy Świderski założył sobie takie zadanie, czy też nie, sens jego inscenizacji odczytywać można w ten sposób, że oto w czasach kiedy klasyków teatru unowocześnia się i przerabia, kiedy ledwo przebrzmiało tegoż Fredry teatralne "Trzy po trzy", a już pojawili się "Mąż i żona" w Teatrze Narodowym - przedstawienie pełne wdzięku, ale także pełne szokujących dla niejednego innowacji - zobaczmy jak można Fredrę grać "naprawdę"? "Naprawdę", to znaczy w wystroju tradycyjnym, którego - mówiąc w ogromnym skrócie - podstawą jest nie inscenizacja i jej pomysłowość, ale tekst. "Rewolwer" stał się więc wielce zajmującą okazją, by zastanowić się nad żywotnością jego formy tradycyjnej w ogóle i żywotnością jego formy telewizyjnej w szczególności.

Otóż przed chwilą powiedziałem, że podstawą owej tradycyjnej wersji scenicznej "Rewolweru" stał się tekst. Teraz trzeba to uściślić: tekst pojęty mądrze. Mądrze, to znaczy w ten sposób, by ominąć najbanalniejszy (i beznadziejnie już tradycyjny) sposób jego podawania, dla którego podstawą jest struktura wersyfikacyjna fredrowskiego dialogu. Nie brak bowiem i dzisiaj przedstawień fredrowskich, których inscenizacja oparta jest na niezwykle bystrym spostrzeżeniu; że sztuki te napisane są wierszem. Recytowanie wiersza wyznacza tempo scen i rytmikę dialogu, wszystko inne podporządkowane jest wersyfikacji.

Otóż Świderski w swojej inscenizacji zdecydowanie przeciwstawił się tej manierze. Ustawił cały zespół w ten sposób, aby podawał kwestie dialogowe nie według reguł metrycznych, lecz logicznych. Fakt, że są to kwestie wierszowane stał się przez to faktem drugorzędnym, natomiast na plan pierwszy wysunęła się realistyczna materia Fredrowskiego tekstu, z całym jej dowcipem, przenikliwością psychologiczną, gęstością obyczajową. Tego Fredrę słyszało się naprawdę, jego postacie stały się postaciami ludzi, którzy naprawdę mają do siebie jakieś sprawy, których łączą naprawdę jakieś wzajemne relacje.

Fakt ten pozwolił też wydobyć na plan pierwszy aktorstwo. Aktorstwo naprawdę znakomite, zarówno samego Świderskiego, jak i zgromadzonego przezeń zespołu, z Barbarą Wrzesińską, Andrzejem Szczepkowskim, Janem Kobuszewskim, Markiem Walczewskim. Teatr świadomie tradycyjny stał się - jak można było tego oczekiwać - przede wszystkim teatrem aktora. Aktorstwo stanowiło jego główną siłę i dla samego tego "koncertu gry aktorskiej" warto było oglądać to przedstawienie.

A słabości? Jakie słabości ujawniła ta metoda, przeprowadzona świadomie, konsekwentnie, przy użyciu najlepszych środków, jakie można sobie wymarzyć?

Otóż przyznać trzeba, że wymaga ona od widza pewnej prostoduszności. Wymaga po prostu uważnego śledzenia "kto z kim, po co i dlaczego?", co - mimo iż niezbyt skomplikowane - nie zawsze jednak w wypadku wątków "Rewolweru" warte jest uwagi. Dokładność wykonania przesuwa uwagę w stronę intrygi, która musi nam dzisiaj wydać się naiwna i konwencjonalna, natomiast poprzez zbliżenie właśnie zaciera ogólny kształt utworu, który jeśli jest dla nas interesujący dzisiaj, to przecież nie dla wyszukaności swojej perypetii czy też wagi poszczególnych zdań i sentencji, a nawet nie dzięki wyrazistości charakterów, ale jako przekaz z epoki coraz bardziej odległej, zgrabny wyrób jubilerstwa literackiego, który - jeśli chcemy obejrzeć naprawdę - powinniśmy go nieco odsunąć od oczu i zobaczyć z pewnego dystansu.

Natomiast z punktu widzenia telewizji, telewizji jako środka przekazu posługującego się jednak własnym zespołem możliwości wyrazowych, ten bardzo ładnie, tradycyjnie zrobiony "Rewolwer" jest po prostu transplantacją. Jest to więc całkowicie obce ciało, które w niczym nie zamierza dostosować swoich kształtów i swojej budowy do potrzeb przekaźnika i z powodzeniem moglibyśmy to wszystko zobaczyć po prostu na scenie teatralnej. Nie jest to teatr telewizyjny - jest to teatr w telewizji, a to jednak pewna różnica.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji