Artykuły

Tradycyjnie

W numerze 13 "Teatru" ukazał się interesujący felieton Krzysztofa Toedora Toeplitza pt. "Tradycyjnie". Zawiera on tyle komplementów pod adresem reżysera i aktorów, grających w telewizyjnym spektaklu "Rewolweru" Fredry, że właściwie mógłby się stać nowym ogniwem w tradycyjnej sympatii między krytykiem a twórcami.

Są jednak tradycje złe, i są dobre.

Do tych najlepszych należą spory merytoryczne, prowadzone bez zacietrzewienia i z pełnym wzajemnym szacunkiem. Mój szacunek dla KTT - znakomitego erudyty i znawcy spraw teatru - jest tak ogromny, że nie mogę się powstrzymać od napisania kilku zdań prostujących niesłuszny, w moim przekonaniu, pogląd krytyka.

Sprawa dotyczy rzeczy wcale niebłahej, a mianowicie stosunku reżysera do tekstu autora - tekstu pisanego wierszem.

Sądzę, że łamy "Teatru" - pisma czytanego przez ludzi związanych profesjonalnie z teatrem, a więc aktorów, reżyserów, a także krytyków, są najstosowniejszym miejscem, gdzie może być prowadzona dyskusja na temat - chyba jedynie w tym środowisku - interesujący.

Wczytuję się dokładnie w to, co napisał Toeplitz. Prawie w całości pragnę zacytować ustęp, który budzi we mnie generalny sprzeciw. Cytat będzie obszerny: nie chciałbym się narazić na zarzut, że dyskutuję z poszczególnymi zdaniami wydartymi z kontekstu i w związku z tym cały spór polega na nieporozumieniu.

KTT pisze:

"(...) podstawą owej tradycyjnej wersji scenicznej "Rewolweru" stał się tekst. Teraz trzeba to uściślić: tekst pojęty mądrze. Mądrze, to znaczy w ten sposób, by ominąć najbanalniejszy (i beznadziejnie już tradycyjny) sposób jego podawania, dla którego podstawą jest struktura wersyfikacyjna Fredrowskiego dialogu. Nie brak bowiem i dzisiaj przedstawień Fredrowskich, których inscenizacja oparta jest na niezwykle bystrym spostrzeżeniu: że sztuki te napisane są wierszem. ()

Otóż Świderski w swojej inscenizacji zdecydowanie przeciwstawił się tej manierze. Ustawił cały zespół w ten sposób, aby podawał kwestie dialogowe nie według reguł metrycznych, lecz logicznych. Fakt, że są to kwestie wierszowane stał się przez to faktem drugorzędnym, natomiast na plan pierwszy wysunęła się realistyczna materia Fredrowskiego tekstu, z całym jej dowcipem, przenikliwością psychologiczną, gęstością obyczajową. Tego Fredrę słyszało się naprawdę, jego postacie stały się postaciami ludzi, którzy naprawdę mają do siebie jakieś sprawy, których łączą naprawdę jakieś wzajemne relacje.

No cóż! Z zacytowanego fragmentu wynika niezbicie, że Świderski znalazł mądry sposób podawania wiersza Fredry, z pominięciem struktury wersyfikacyjnej Fredrowskiego dialogu.

Otóż nie ma takiego sposobu!

A gdyby ktoś chciał taki sposób wymyślić, postąpiłby najgłupiej w świecie!

Zastanówmy się więc, co drażni KTT w "beznadziejnie już tradycyjnym" sposobie podawania wiersza? Sądzę, że drażni go zła tradycja, która w teatrze - obok dobrej tradycji - oczywiście istnieje.

Na czym ta zła tradycja polega? Jakie są jej źródła?

Naturalizm w teatrze, jako metoda artystyczna całkowicie nieprzystawalna do dramatu i komedii polskiej, której najwyższe wzloty i osiągnięcia wyznaczały dzieła pisane wierszem, próbował zniszczyć strukturę wiersza i traktować wiersz z całkowitym pogwałceniem zasady wersyfikacji. Oczywiście pełnej konsekwencji być nie mogło. Udawało się zniszczyć stronę metryczną, tonikę wiersza, w wierszu sylabicznym zatrzeć cezurę, ale nie udało się pozbawić wiersza rymów. Powstał dziwoląg: proza mówiona logicznie, ale okaleczona rymami. Była to koślawa proza, podparta regułą wyznaczaną przez mowę potoczną.

Ale był to dopiero początek grzechów polskiego teatru. Cokolwiek myślelibyśmy o naturalistycznej manierze, to przecież oparta ona była o jakiś kanon, o swoistą - nieprzyjemną bo nieprzyjemną - ale metodę, czy zgoła estetykę. Dopiero odżegnanie się od naturalizmu i programowe przejście do tzw. teatru poetyckiego - wiersz Słowackiego i Fredry w praktyce zmieniły w nieznośną manierę "recytacji", co tak słusznie razi Krzysztofa Teodora Toeplitza.

Jednakże spamiętajmy, że obok złych tradycji mamy tradycje dobre. Istnienie obok siebie dobrych i złych tradycji nie pozwala nikomu rozsądnemu nazwać się programowym tradycjonalistą, jak również całkowita nieznajomość dobrych tradycji kultury teatralnej wykazuje ten, dla którego słowo "tradycyjne" znaczy tyle, co "mało warte".

Ale wróćmy do złych tradycji i ich źródeł.

Jak wiadomo, artyści teatru w Polsce, jak dziś tak i w przeszłości, niestety, bardziej wierzyli w swoje talenty i intuicję niż niezbędny przy uprawianiu każdej sztuki reżim myślenia. Wszelkie rozważania teoretyczne na temat zasad wersyfikacji, szanujący się aktor, a nawet reżyser, pozostawiał i pozostawia "niezdolnym". "To nie ja gram - to we mnie gra!" - mawiał jeden z moich starszych kolegów i w tym stwierdzeniu zawarł całą prawdę o metodzie pracy polskiego aktora. Skoro to "we mnie coś gra" - jestem zwolniony od trudu myślenia. O wierszu wystarczy wiedzieć tyle, że są w nim rymy. Są też takie wiersze, gdzie w każdym wersie jest jednakowa ilość sylab. Jest też jakaś cezura. A więc mówić wierszem, to znaczy wyraźnie wybijać rym, oddzielać wers od wersu, a cezura służy temu, żeby wziąć oddech. Oto i cała wiedza teoretyczna, której poszanowanie stworzyło ów "beznadziejnie już tradycyjny" sposób, "oparty na niezwykle bystrym spostrzeżeniu, że sztuka jest pisana wierszem" - co z taką słuszną ironią piętnuje KTT.

Niestety, Krzysztof Toedor Toeplitz pomija milczeniem - bo chyba o tym dobrze wie - że istnieje inna tradycja. Tradycja Węgrzyna, Jerzego Leszczyńskiego, Grabowskiego, Wysockiej, a zwłaszcza - jeżeli chodzi o wiersz Fredrowski - Stanisława Stanisławskiego. Wymieniam tylko nazwiska tych, których pamiętam, tych, których frazy wierszowe moja pamięć słuchowa jeszcze zatrzymała. Ale wszak byli oni kontynuatorami tradycji Gliwickiego, Frenkla, Bolesława Leszczyńskiego, Trapszy, Ładnowskiego, Rapackiego i wielu, wielu innych. Czyż nawiązanie do tych dobrych tradycji nie jest obowiązkiem nas, współczesnych?

A może nasze zobowiązania wobec kultury polskiej powinny być jeszcze większe?

Jerzy Kreczmar w swej znakomitej pracy o tradycjach wiersza w "Zemście" Fredry na scenach polskich, napisał, że około 30% tekstu tradycyjnie podawane było niezgodnie z regułami wersyfikacji. Owe odstępstwa od zasad występowały tam, gdzie aktorzy szli za "logiką"! Tak! Tak! Tam gdzie aktorzy ośmielali się poprawiać Fredrę, zamiast śledzić jego logikę poezji teatru. Albowiem wszelkie "błędy" Fredry mają swoje artystyczne logiczne uzasadnienie i jest to logika większego powiedziałbym - wymiaru, nadająca grze aktora specyficzną lekkość, naturalność, subtelność! Dzieła Fredry cechuje celowa i logiczna struktura. Ta logika zawarta jest w warstwie słownej i czasami wydaje się trudna do odczytania. A przecież to, co pozornie wydaje się błędem, staje się logiczne w artystycznym kształcie, jeżeli przyjmiemy, że w schemat dialogu już wpisany jest gest aktora, sytuacja sceniczna, wreszcie ten a nie inny bodziec emocjonalny.

Nie znam ani jednego miejsca w wierszowanych utworach Fredry, które kazałyby odstąpić od zasad wersyfikacji. Fredro nie popełnia błędów. Wszędzie, gdzie się błędu dopatrujemy, jest to spowodowane naszą nieumiejętnością odczytania intencji Fredry - inscenizatora i reżysera swych dzieł.

W "Zemście", w dialogu Klary i Wacława do anegdoty przeszedł wers:

"Kocham, bom też i kochała."

Owe "bomteż" wymawiane zgodnie z zasadą wersyfikacji ośmiozgłoskowca Fredry, z akcentem na słowie "bom" (trzecia sylaba) oczywiście jeżeli nie będzie poparte stosowną grą, jest śmieszne i nienaturalne. Aktorzy skłonni są odstępować od zasady wersyfikacji na rzecz poprawnej logiki i zgodności z pisownią. Stąd zamiast schematu:

[zob. obrazek]

Można by mnożyć przykłady w nieskończoność, a wszystkie świadczyłyby o zgodności zasad wersyfikacji z rzetelną analizą reżyserską. Nie ma więc alternatywy: albo według reguł metrycznych - albo logicznych. Zgodność wersyfikacji i logiki jest tak całkowita, że właściwie podstawą, fundamentem roli jest wiersz, lub (co na jedno w rezultacie wychodzi) logicznie zagrana rola to najpewniejszy fundament dla bezbłędnie od strony formalnej mówionego wiersza. Chyba rozumienie tej prawdy kazało Jouvetowi w jego pracy nad sztukami Moliera wyrzec się całkowicie prób inscenizowania i interpretowania dzieł ojca komedii francuskiej.

Powiedział: "Grać się powinno tak jak jest napisane"; a zapytany o własną pracę nad dramatem, Jouvet porównał ją do wywoływacza fotograficznego. Jeśli wywoływacz jest dobry, przedstawienie na pewno uwidoczni kontury niewidoczne w tekście (cytuję za artykułem prof. Raszewskiego). Czy owa metoda pracy znakomitego francuskiego aktora i reżysera jest mniej znacząca i ważna od odkrywczych inscenizacji wielu i naszych współczesnych inscenizatorów dzieł Aleksandra Fredry? Pozostawmy w tej chwili pytanie bez odpowiedzi.

Prawdą jest, że "Szkoła żon" Jouveta przyjęta była w Warszawie w swoim czasie entuzjastycznie jako demonstracja wielowiekowej kultury teatru francuskiego. Było to przedstawienie tradycyjne? O tak! Piękne, wspaniałe, cudownie tradycyjne!

Dziękuję Krzysztofowi Teodorowi Toeplitzowi za jego znakomity felieton, który w całości rozumiem jako pochwałę celowości wysiłku aktorów, zmierzającego do wiązania dobrych tradycji i przekreślania tradycji złych. Wielka to zachęta dla tych, którzy wytknęli sobie ten niełatwy i niewdzięczny program.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji