Huzar na urlopie
Z głośną orkiestrą wojskową wkraczają huzarzy do wiejskiej posiadłości Majora. Tu mają zamiar spędzić w swoim, jedynie męskim gronie, zasłużony urlop. W chwilę potem, w milczeniu oznaczającym, że towarzysze wojenni rozumieją się bez słów, zaczynają obrządek urządzania się w nowym miejscu pobytu.
Aliści, dopiero na urlopie huzar staje twarzą w twarz wobec swojego największego zagrożenia. Jest nim - kobieta. Burzy nie tylko wymarzony spokój wiejskiego domku, przeszkadza w męskich rozrywkach, zwaśnia dozgonnych przyjaciół, dybie na wolność kawalerską huzara.
A cóż dopiero, gdy kobiet jest tak jak w komedii Aleksandra Fredry - siedem.
I gdy - tak jak w Teatrze na Woli - wpadają na scenę z niepohamowanym jazgotem, furgotem, z całym dobrodziejstwem żywego i martwego inwentarza, by po paru minutach krzykiem, histerią i intrygami zawojować całe męskie towarzystwo. A są to, zwłaszcza te starsze wiekiem, panie wielce niesympatyczne. Zachowują się i wyglądają tak, że słowo zawarte w tytule: "damy" ma odniesienie, mało powiedzieć, parodystyczne.
Nie pozują na damy, nie udają nienagannych manier, bo ich po prostu nie znają. Nawet wykwintne długie suknie, jakże do nich nie pasujące, noszą tak jakby pierwszy raz je ubrały, są przesadnie niezgrabne w ruchach. I być może uznalibyśmy za zaletę przedstawienia ten ostry zamierzony przecież, kontrast "dam", z męską nieporadnością i łagodnością huzarów, gdyby został zachowany pewien umiar. Dotyczy on również scenicznych sytuacji humorystycznych nie najlepiej służących subtelniejszemu komizmowi Fredry.
Szkoda też, że aktorzy celnie podporządkowali swoje talenty wymogom komedii Fredry w niektórych tylko scenach np. Barbara Horawianka i Eugeniusz Kamiński gdy panna Aniela uwodzi Rotmistrza, Dorota Stalińska i Krzysztof Kołbasiuk gdy Porucznik żegna Zosię, Wacław Kowalski gdy flirtuje z pokojówkami. Brak dyscypliny aktorskiej, a w przypadku Zosi - kontroli nad rolą, sprawił, że nie możemy, mówić o wyrazistych postaciach.
Niebywała popularność komedii Fredry ("Damy i huzary" w 35-leciu grane były blisko 80 razy) zrodziła mniemanie o łatwości przenoszenia ich na scenę. Wbrew pozorom wymagają jednak precyzyjnej reżyserii i są trudnym sprawdzianem dla aktorów. Zbigniew Wróbel, którego spektakle na scenach w Toruniu i Olsztynie wzbudziły uznanie publiczności i krytyki, debiutując na stołecznej scenie nie nadał swoim założeniom interpretacyjnym przekonywającego kształtu artystycznego.
W udaną i dopracowaną do realistycznego szczegółu, scenerię dworku szlacheckiego wprowadził wydarzenia w sposób odbiegający nieco od tradycji scenicznej tej komedii. W tekst zręcznie wplótł piosenki z epoki. I to, powoduje, że mimo niedociągnięć, znane a jednak trochę inne "Damy i huzary" oglądamy z zainteresowaniem.