Ach, ten stary Fredro...
Trzy postacie w tej sztuce traktują rzecz całą tak, jak ją traktować należy: Fruzia, Zuzia i Józia. Dziewczyniska doskonale wiedzą jak okrutnie załgany jest ten mały, otaczający je światek, w którym szermując frazesami o szczęściu, myśli się wyłącznie o pieniądzach. Ich to jednak nie dotyczy, a że wszystkie trzy - jak się można domyślać - pochodzą z ludu, więc sąd mają trzeźwy, spojrzenie bystre i tylko one jedne nie dają się wywieść w pole. Przeciwnie - ze starego Grzegorza robi durnia bez większego nakładu sił i środków. Pozostali - może z wyjątkiem Remby - uczynią identycznie, ale już w odniesieniu do siebie samych tudzież przy pomocy własnej inwencji. W dodatku topornie i bez wdzięku.
Pani Orgonowa będzie jak czołg parła do zdobycia majątku, bez żenady kupcząc swą córką. Dwie słodkie idiotki - pani Dyndalska i panna Aniela - zrobią wszystko, by rajfurzenie się udało. Major z Rotmistrzem łatwiutko uwierzą w to, co połechce ich próżność, a wówczas w kąt pójdą jakiekolwiek zasady. Kapelan - niezguła zdobędzie się jedynie na swoje "nie uchodzi", zaś parze ślamazarnych kochanków nawet przez myśl nie przejdzie sprzeciwiać się mamusi - satrapie. I kto wie, jak by się cała zabawa skończyła, gdyby nie Rembo, który rąbiąc szablą rąbnie przy okazji - acz całkowicie bezwiednie - prawdę w oczy panom oficerom.
I taki jest - nie tylko przecież w "Damach j huzarach" - świat Fredry. Świat, w którym za rzecz zupełnie normalną uważa się swatanie własnej córki za jej rodzonego wuja. Przyznajmy, że dziś - w wieku ponoć rozpasanego zepsucia - nawet by to nam nie przyszło do głowy. Mimo to śmiejemy się na "Damach i huzarach", na "Panu Jowialskim" na "Dożywociu" nie wspominając o "Zemście", która przecież moralnie jest też cokolwiek dwuznaczna. Talent bowiem hrabiego z Beńkowej Wiszni sprawia, iż to co w istocie rzeczy jest ponure, nam zdać się może rozsłonecznione, co wręcz okrutne - nawet zabawne, co głupie - dowcipne. Byle cię zbytnio nie zastanawiać, byle się poddać urokowi starego, dobrego Fredry...
Tak "Damy i huzary" odczytał i tak je nam - na jubileuszowym przedstawieniu kierowanego przez siebie teatru - pokazał Jan Perz. Lekko, pogodnie, z akcentem na anegdotę, z wydobyciem wszystkiego, co krotochwilne w tej w końcu nie za wesołej historii. A że i realizatorów tej swojej koncepcji znalazł odpowiednich, błahą w zasadzie komedyjkę ogląda się z przyjemnością.
Lena Wilczyńska, jako pani Orgonowa, jeszcze raz błysnęła swym talentem, świetnym wyczuciem sceny, znakomitą interpretacją tekstu, gestem tyleż oszczędnym, co wyrazistym. Zabawnie jej sekundowały Sabina Mielczarek (pani Dyndalska) i Maria Niedźwiecka (panna Aniela), Tadeusz Trygubowicz (Major) umiejętnie i z przekonaniem przerzucał się z nastroju w nastrój, każąc nam wierzyć nie tyle w trwałość swych zasad, ile w zmienność uczuć, Euzebiusz Olszewski (Rotmistrz) łamał się bodaj najdłużej, ale i on w końcu z werwą poddał się przewrotnym machinacjom trzech siostrzyczek. Zbigniew Bielski i Janusz Dziubiński byli - jak przystało na zakochanego nieszczęśliwie kapelana - odpowiednio bladzi i stonowani zaś Róża Chrabelska, jakby otumaniona spadającym na nią nieszczęściem, nawet swej miłości do Edmunda przydawała smaczku zdrętwiałej rezygnacji. Stanisław Marian Kamiński (Grzegorz) i Kazimierz Jaworski (Rembo) stworzyli parę starych wiarusów, natomiast trójkę czarujących swa dziewczęcością pokojówek zagrały Ewa Jagiełło, Sonia Ciesielska i Anna Jaros.
Jeszcze tylko na jeden szczegół, drobnostkę zupełną, chciałbym zwrócić uwagę. Otóż Rembo z Grzegorzem trąbią z zapałem walca z operetki Zellera "Sztygar". Ha! "Damy i huzary" napisane zostały i wystawione po raz pierwszy w roku 1825, zaś Carl Zeller żył w latach 1842-1898.