Artykuły

Publiczność śmieje się...

Na "DAMACH I HUZA­RACH" w Teatrze Powszech­nym publiczność śmieje się głośno i często, niemal bez przerwy. Właściwie to stwier­dzenie mogłoby starczyć za recenzję. Bo czegóż więcej wy­magać od przedstawienia ko­medii i to w dodatku skłania­jącej się, jak w tym wypadku, ku farsie? Publiczność śmieje się z Fredry. "Damy i huzary'' to prawdziwy klejnot kome­diowy z nie przyćmionym do dzisiaj blaskiem humoru, z mistrzowskim szlifem scen i postaci. Wymaga tylko odpo­wiedniej oprawy: wielkich aktorów, co w historii sce­nicznej tej komedii nieraz by­wało i lekkiej, wyczulonej na wszystkie smaczki reżyserii, co już zdarzało się nieporów­nanie rzadziej.

Publiczność śmieje się w Teatrze Powszechnym także z Hanuszkiewicza. To znaczy nie z niego, ale z tego, co z kome­dii Fredry zrobił na scenie. Publiczność lubi śpiewki i mu­zykę, przepada za operetką. Hanuszkiewicz dał operetkę: "Damy (od Maxima) i huzary (węgierskie)'' - coś niemal z Kalmana czy Lehara, choć za­pewne nie to było jego zamie­rzeniem i w tekstach - wy­chodząc poza komedię - nie wyszedł poza Fredrę.

Przedstawienie - powtarzam to - jest bardzo zabawne. Ale ma bezstylowość i bezczasowość ope­retki. Postacie straciły swoje obli­cza, pozbawione wszelkiej charakterystyczności zamieniły się w kukiełki. Logika przestała obo­wiązywać. W operetce wszystko wolno. Więc trzy ciotki, określo­ne przez Fredrę jako "jedna starsza i grubsza od drugiej", są młode i ponętne (Elżbieta Wie­czorkowska, Małgorzata Lorentowicz i Janina Nowicka), by mogły w pląsach, tiulach i szczebiotach fruwać na scenie; ,,stare huzary" wyglądają jak młodzi ordynansi (Eugeniusz Robaczewski i Ta­deusz Janczar); milkliwy Kapelan ze swoim słynnym; "nie uchodzi" jest gadatliwy i energiczny (Jó­zef Pieracki); służące nie różnią się niczym w stroju od swych pań itd. Że to się kłóci z tek­stem i psuje różne sytuacje - mniejsza o to. I tak dojdą do tego dziesiątki pomysłów reży­serskich, bardzo dobrych i mniej dobrych, ale zawsze efektownych i niezawodnie śmiesznych. Huza­rzy wychodzą z pokoju oknem, Kapelan wywraca się ze stołka, ciocie rozmawiają siedząc na pod­łodze a innym razem na huk wy­strzału padają na ziemię odsła­niając trykoty; Porucznik (Andrzej Zaorski) w baletowych przyklękach oświadcza się Zofii (Barbara Młynarska); rozgrywają się duety, tercety, chórem po­wtarzane sceny itd. Wszystko to razem ma szybkie tempo i za­wrotną plątaninę, wszystko się kręci w nieustannym ruchu, cią­głej zabawie. W tej "nowocze­snej" grotesce i happeningu, w tym krzyku i hałasie gubi się Fredro. Zwycięża jednak mimo wszystko w kilku scenach, praw­dziwych majstersztykach komediopisarstwa jak w zalotach Ma­jora (doskonały Mariusz Dmo­chowski) do Zofii czy Rotmistrza (zabawny Gustaw Lutkiewicz) do panny Anieli. Operetka toczy się na tle bardzo ładnych dekoracji Xymeny Zaniewskiej: całe wnę­trze w jednym, naturalnym tonie jasnego drzewa z błękitnymi prześwitami. Na scenie przygry­wa zespół "Hagaw" w mundu­rach orkiestry wojskowej...

Ktoś po przedstawieniu po­wiedział: To pewne, że takie widowisko przyciągnie do Fre­dry przynajmniej młodzież, której on w tradycyjnym uję­ciu już nie bawi. Nie umiem powiedzieć, czy to prawda. Osobiście wolę szukać innych dróg do Fredry, takich np. jak Kreczmara w "Panu Jowialskim". Ale recenzent, podob­no, nie powinien mieć osobi­stych gustów. Więc kapitu­luję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji