Zemsta
"Nie chcę snuć na kanwie Fredry opowieści takich, jakich nie było. Raczej odwrotnie, zależy mi na kontynuacji tego, co było i co zostało utrwalone w naszej pamięci jako wartości godne zapamiętania. Należy do nich pamięć wielkich kreacji poprzednich pokoleń aktorskich. Sam po raz pierwszy miałem szczęście zagrać w Zemście jako młody aktor. Był rok 1946, a występowałem u boku Jerzego Leszczyńskiego, Józefa Węgrzyna, Władysława Grabowskiego. Do dziś pamiętam, jak oni mówili wiersz Fredry. Bo to zupełnie osobna sztuka." Te słowa Jana Świderskiego jasno opisują jego stosunek do najlepszego polskiego komediopisarza. Zgodnie z deklaracjami swoją inscenizację "Zemsty" w 1972 roku przygotował w sposób bardzo tradycyjny, bez skreśleń i specjalnych pomysłów inscenizacyjnych, a już zwłaszcza interpretacyjnych. Jednym słowem, po Bożemu. Ma to zaletę, bo może młodzieży zastąpić lekturę szkolną, ale i wadę, bo bardziej wymagającego widza przedstawienie tak akuratne po prostu nuży.
Spełnia Świderski inny postulat dotyczący wystawiania Fredry - wielkich aktorskich kreacji. Sam stworzył wyrazistą postać Cześnika, ale jeszcze bardziej frapujący jest Rejent Czesława Wołłejki. Po blisko trzydziestu latach od nagrania broni się także Papkin Wojciecha Pokory.
Zaczyna się ten spektakl od panoramy śmiesznej makiety zamku i dźwięków płynących jakby ze starego fotoplastykonu - to reżyser od początku daje do zrozumienia, że wkraczamy do teatralnego muzeum.