Artykuły

Prosimy obejrzeć

Teatr Telewizji przygotował nam na święta prezent nie byle jaki - "Zemstę" Fredry ze Świderskim i Wołłejką w rolach głównych. "Zemsta" ze Świderskim i Wołłejką - tak, ale cóż to znaczy? O "Zemście", jak o zieleni można nieskończenie, toteż napisano o tej najpiękniejszej komedii polskiej całe tomy, najcelniej jednak określił ją chyba Boy: "Pan Tadeusz, który by wstał z półki, oblókł ciało i mówił do nas ze sceny najcudowniejszym polonezowym wierszem, to właśnie "Zemsta" Fredry".

Racja oczywista, w tym jednym zdaniu zawarte są wszystkie nasze związane z "Zemstą" odczucia, tyle, że o uznanie racji najprostszych zwykle bywa najtrudniej. Taki to już los arcydzieł - wokół "Zemsty" narosły całe góry dociekań, odkrywczych spojrzeń, eksperymentów i nie zawsze szczęśliwych reżyserskich pomysłów: od nieporozumień takich, jak słynne przedstawienie Osterwy, gdzie z podniesieniem kurtyny ukazywał się ksiądz z monstrancją, a za nim liczny fraucymer Klary oraz czereda czeladzi Cześnika wracająca z mszy w zamkowej kaplicy, aż po spektakle takie, w których Cześnik chadzał w dziurawej kapocie, zaś Papkin nobilitowany był na ofiarę niesprawiedliwego układu stosunków społeczno-gospodarczych.

Ostatnimi laty największym osiągnięciem w tej konkurencji była "Zemsta" zbrutalizowana i udrapieżniona, gdzie utarczka przy murze stawała się regularną bitwą na biruny, kije, szable, a nawet cegły; dom Cześnika zamieszkiwała zgraja obdartych zabijaków, zaś całość tworzyła coś pośredniego między Kitowiczem, westernem a Kurosawą.

Wszystkie te innowacje, z jakichkolwiek wypływałyby pobudek, mają pewną cechę wspólną: jest nią niewiara w witalność Fredrowskiego tekstu, któremu prawo scenicznego obywatelstwa ma zapewnić... dopiero reżyserski komentarz. Mają też wspólne skutki: odbierają zwykle "Zemście" humor, ciepło i słońce, jakie opromienia to niedościgłe arcydzieło, spychają w cień to, co jest jednym z najwspanialszych klejnotów polszczyzny - wiersz Fredry. Trudno się dziwić owemu widzowi, który w jakiejś ankiecie oświadczył, że chciałby wreszcie zobaczyć "Zemstę" wystawioną ani po nowemu, ani po staremu, ale tak jak ją Fredro napisał.

Toteż nie bez powodu powiedzieliśmy, że Teatr Telewizji przygotował nam na święta niespodziankę nie byle jaką: Jan Świderski, reżyser przedstawienia, zdobył się na czyn niemałej odwagi - zdecydował się mianowicie pokazać "Zemstę" au naturel czyli tak, "jak ją Fredro napisał". Bez inscenizacyjnych przybudówek, bez sztucznie doczepionych krytycznych odnośników, "Zemstę", której bohaterowie nie są jakimiś czcigodnymi pomnikami złotej przeszłości, ale nie są też patologicznymi pokrakami, służącymi do demonstracyjnego oskarżania sarmackiej tradycji. "Zemstę", która skrzy się dzięki temu dowcipem słownym i sytuacyjnym i - przede wszystkim, co jest zaletą niebagatelną, gdy idzie o komedię - naprawdę bawi.

"Znaj proporcję mocium panie" - to hasło tego przedstawienia, a przykład daje sam Świderski w roli Cześnika; nie tuszując bynajmniej przywar tej postaci, dał jej Świderski wiele tonów budzących szczerą sympatię - jak w owej zachwycającej scenie nieporadnych zalotów do Podstoliny, kiedy nieposkromiony raptus plącze się i mięknie wobec kobiecych wdzięków. Jest to Cześnik krewki i zamaszysty, ale przecież w gruncie rzeczy niezbyt groźny, traktowany - jak chciał chyba Fredro - z pobłażliwym uśmiechem.

Obok niego Rejent Wołłejki - prawdziwy poemat cichutkiej lisiej przebiegłości, nieustępliwie zasłaniającej się "wolą nieba"; kreacja, w której w całej pełni objawia się niepospolity talent komediowy tego aktora. Wojciech Pokora jako Papkin dzielnie stara się dotrzymać kroku tak znakomitym partnerom, nie robiąc z Papkina ani kukły, ani karykatury; jest giętki i wesoły i przede wszystkim - co się odtwórcom Papkina zdarza - nie usiłuje grać na naszym współczuciu, nie czyni z Papkina figury żałosnej.

Niezupełnie udała się niestety w tej "Zemście" Podstolina. Emilii Krakowskiej nie brak temperamentu, wdzięku i urody, brak natomiast gracji i elegancji, pewnego "wzięcia", jeśli już nie z wielkich salonów, to przynajmniej z dworskich, szlacheckich saloników. Joanna Jędryka jest poprawną acz nieco bladą Klarą, natomiast poczynania Krzysztofa Kalczyńskiego jako Wacława lepiej pominąć milczeniem. Niech go Fredro Świderskiemu - reżyserowi wybaczy, bo mimo tego zgrzytu jest to przedstawienie wielkiego uroku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji