Czarna komedia
Choć czarna w tytule, nie ma nic wspólnego z tzw. czarnym humorem podszytym makabrą. Bawi w niej głównie pomysł sytuacyjny, na którym Peter Shaffer, współczesny dramatopisarz angielski, oparł akcję. Rozgrywa się ona w londyńskim mieszkaniu, w pracowni rzeźbiarza. Kiedy gospodarze oczekują ważnego gościa (czytaj - ewentualnego nabywcy rzeźb), gaśnie światło. Od tego momentu zaczynają się niezliczone komplikacje i perypetie komiczne, które aktorzy - z woli autora - grać muszą na scenie w pełnym świetle, ale w taki sposób, jakby poruszali się w ciemnościach, po omacku. Gdy zaś, na moment tylko, pojawia się w sztuce światło, na scenie jest odwrotnie - zapada kompletna ciemność. Prosty pomysł okazuje się niezmiernie efektowny teatralnie. I nic dziwnego, że choć od prapremiery "Czarnej komedii" minęło sporo lat, teatry chętnie po nią sięgają. W Polsce do repertuaru teatralnego wprowadził ją wybitny reżyser i dyrektor Zygmunt Hubner. A teraz wystawił ją Teatr Powszechny im. Zygmunta Hubnera w Warszawie. Spektakl Marka Sikory już w dniu premiery stał się przebojem Warszawy. I dobrze, ponieważ dostarcza godziwej rozrywki na dobrym artystycznie poziomie. Na specjalne uznanie zasługuje inwencja komiczna aktorów, z których każdy tworzy zabawne i prawdziwe zarazem postaci. A grają: Elżbieta Kępińska, Agnieszka Kotulanka, obie panie w znakomitej formie aktorskiej; także Piotr Machalica i Jerzy Zelnik (w kolejnej już, świetnej roli charakterystycznej) oraz Katarzyna Skrzynecka i Cezary Morawski. Zwróćmy też uwagę na nowy, znakomity przekład Małgorzaty Semil. Tekst brzmi tak jakby był napisany dzisiaj, a to naprawdę wielka sztuka translatorska! Komedia, poza świetną zabawą sytuacyjną, mówi co nieco o istotnych problemach socjologicznych jednoczącej się Europy, o trudnym współżyciu wielu narodowości. I te właśnie niuanse znaczeniowe komedii Shaffera przekład również doskonale oddaje.