Artykuły

Zabawa w ciuciubabkę

Telewizyjny Teatr Popularny (Łódź). "List" - komedia Aleksandra Fredry. Reżyser - Maryna Broniewska. Scenografia - J. Masłowski. Premiera 29.VI.62

Wszystkiemu chyba winien ten epitet: Popularny. Działa on dziwnie prowokująco, drażni, pobudza do konfrontacji każdego piątkowego widowiska z Łodzi z idealnym "wzorcem popularności", wyhodowanym w wyobraźni krytyka. Faktem jest, że Teatr Popularny od początku swego istnienia wzbudza dyskusje, i to bardzo zasadnicze, dotyczące zarówno repertuaru (klasyka światowa - czy sztuki różnego kalibru, znane i mniej znane, dawne i współczesne), jak formy (adaptacje powieści czy sztuki teatralne), jak wreszcie rozumienia samego terminu: popularny.

I właśnie z tym rozumieniem terminu jest największy kłopot. Jedni rozumieją "popularność" jako rozpowszechnianie utworów o nie podlegającej już dyskusji wartości, inni - po prostu jako zestaw rzeczy "dobrych a przystępnych" (bez zawikłań i dzielenia włosa na czworo); jedni uważają, że teatr tego typu powinien wychowywać widza, inni - że wystarczy, jeśli będzie tylko "godziwą rozrywką".

Wydaje się, że byłoby na pewno rozsądniej nie powracać ciągle do spraw zasadniczych. Pozwólmy Teatrowi Popularnemu spokojnie się rozwijać i poszukiwać własnych dróg. Może - dyskutując o popularności - popadamy mimo woli w pewne schematy, może konkretne realizacje określonego zespołu przyczynią się do wzbogacenia doświadczeń, które dotychczas decydowały o uogólniających sądach? Lepiej chyba poczekać, aż zbierze się trochę więcej materiału do "podsumowania" i mówić za każdym razem o określonym widowisku.

Zapomnijmy więc o tym, że "List" Fredry został wystawiony w Teatrze Popularnym i nie zaczynajmy od pytania: dlaczego właśnie ta komedia, a nie inna, bardziej znana i - ciekawsza, a takich nawet wśród jednoaktówek jest dużo, np. "Nikt mnie nie zna" czy "Ciotunia". Spróbujmy stanąć na stanowisku, że jest rzeczą słuszną przypomnieć czasem mniej znany utwór świetnego autora, zakładając, że większość najcelniejszych jest ogólnie znana. Nastrój poza tym panuje już wakacyjny, trzeba się po prostu rozerwać i - nie filozofować.

Pytanie więc będzie brzmiało inaczej: czy "List" był widowiskiem prawdziwie rozrywkowym, zabawnym, pobudzającym do beztroskiego śmiechu? Autor nazwał swój utwór komedią, ale jest to po prostu farsa, czy krotochwila, żart sceniczny, w którym nie ma ani głębszej problematyki, ani wyraziście zarysowanych charakterów, ani tła obyczajowego. Autor wziął pomysł z jakiejś bliżej nam nie znanej niemieckiej powieści, pomysł rzeczywiście zabawny (list, pisany przez bohaterkę do romansowej powieści, został tutaj potraktowany dosłownie i wzbudził "burzę zazdrości" w sercu męża), naszkicował kilka postaci, ograniczających się do jednego prostego rysu, jak w teatrze marionetek (zazdrosny mąż, sentymentalna dama, zakochany młodzieniec, troskliwy stryj), wplątał je w naiwną, nieprawdopodobną, intrygę - i - jak słusznie podkreśla B.B. w zapowiedzi widowiska ("Radio i Telewizja", nr 26) - kazał im po prostu - błaznować. Nieprawdopodobieństwa sytuacyjne są tutaj tak rażące, że nikt "nabrać się" na nie nie może. Czy ktokolwiek uwierzy, że Zdzisław nie poznał głosu swego stryja? Albo że Orgon - pod koniec sztuki - pomylił Zosię z własną żoną? Wszystko to sprawia wrażenie zabawy w ciuciubabkę, i to takiej trochę "oszukanej", gdy małym dzieciom niedokładnie zawiązuje się chusteczkę, by jednak - mogły podglądać.

W tej błahej historyjce nie ma ani owego "żywiołu swojskości", który zabarwia uroczą atmosferą wiele komedii Fredry, ani ostrza satyry, dzięki której widzimy typy i typki ówczesne w krzywym zwierciadle. Jest to po prostu zabawa na zasadzie umowy z widzem. Otóż wydaje się, że chociaż zespół wykonawców był doskonały i każdemu z osobna nie można w istocie nic zarzucić, cała koncepcja widowiska była trochę - zanadto serio. Najsilniej przykuwał uwagę Janusz Kłosiński jako Orgon, ale chyba włożył w swą rolę za dużo "serca", stworzył wspaniałą kreację zazdrosnego męża, zbyt pogłębioną psychologicznie w swych reakcjach, zanadto przypominającą typy komediowe, a miała to być po prostu rozśmieszająca prymitywnymi odruchami kukiełka. Bohdana Majda jako Celina była także raczej postacią z komedii satyrycznej (ośmieszanie piszących kobiet) niż osobą przebraną dla zabawy - a odegranie takiej przebranej damy wymaga większego dystansu i "przymrużenia oka". Zdzisław (Zbigniew Józefowicz) zanadto przypominał uroczego a romantycznego figlarza - Gustawa ze "Ślubów panieńskich", a poczciwy Wujaszek - tamtego Radosta.

Słowem - całość należało chyba odegrać bardziej groteskowo i umownie, w żywszym tempie, bez dbałości o jakikolwiek "nastrój" i prawdopodobieństwo, bardziej naiwnie. Może zresztą wystarczyłyby nawet niewielkie przesunięcia w samej interpretacji aktorskiej, gdyby sceneria była mniej realistyczna (te liście, szumiące "jak prawdziwe", mroczne ścieżki ogrodu, w którym można się ukryć, ganeczek, wnętrze z naftową lampką...). Czyż nie byłoby zabawniej - i mniej prawdopodobnie - gdyby Radost i Zdzisław "udawali" że się nie widzą poza kilkoma deszczułkami imitującymi altankę?

"List" w Teatrze Popularnym? To nic nie szkodzi, że są utwory Fredry bardziej znamienite, może być i utwór marginesowy, jeśli odkryje nam nowy rys jego twórczości. Ale jeśli tak, to już trzeba wyciągnąć najdalsze konsekwencje. Jak błaznować, to błaznować. Dorośli czasem także lubią zabawić się w ciuciubabkę...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji