Artykuły

Jubileusz 80. urodzin prof. Włodzimierza Pawluczuka

Na pytanie, kim się czuje: religioznawcą, filozofem czy socjologiem, profesor Włodzimierz Pawluczuk odpowiedział cytatem z Edwarda Stachury: "Byli tacy, co rodzili się, byli tacy, co umierali, byli także i tacy, którym to było mało..."

W środę (30.07) w Zmianie Klimatu świętował 80. urodziny. Spotkanie poprowadzili Bartosz Kuźniarz z Instytutu Socjologii UwB i Andrzej Bajguz z Radia Białystok. A jubilata przedstawili - tej potencjalnej garstce, która, o ile to w ogóle możliwe, profesora wcześniej nie znała - jako tego, który "w najczystszy sposób uosabia to, co kojarzymy z Podlasiem: pierwiastek potoczności i transcendencji" - nawiązując do tytułu jednej z jego książek.

I jak to zwykle z Pawluczukiem bywa: toast wyprzedził część oficjalną spotkania; profesor z wdziękiem skakał po dekadach, bo "fakty mu się przestawiają w zależności od ważności, a nie danych kalendarzowych"; a przyjaciele publicznie mówili to, co może i powiedzieć publicznie jest głupio, natomiast jest najprawdziwszą prawdą. Tak właśnie zaczął swoje wyznanie pisarz Jan Kamiński. I zwrócił się wprost do jubilata: - Gdyby nie Ty, to ja bym nic istotnego, z mojego punktu widzenia, nie zrobił. Bez Ciebie paru książek by nie było. No nie dałoby rady.

Autor legendarnego "Wierszalina "

Katarzyna Sztop-Rutkowska z Instytutu Socjologii UwB być na uroczystości nie mogła, ale przekazała list: - Czasami żartobliwie stwierdzam, że jestem Twoją wyznawczynią. () Od zawsze przyciągał mnie Twój codzienny mistycyzm". "Wierszalin. Reportaż o końcu świata" był pierwszą książką o Podlasiu, po którą sięgnęła, gdy przyjechała tu 14 lat temu.

Pierwsze wydanie książki, która dziś jest już legendą, ukazało się w połowie lat 70. I zawdzięczamy je przypadkowi. Po prostu zostało sporo materiałów po napisaniu pracy doktorskiej pt. "Światopogląd jednostki w warunkach rozpadu społeczności tradycyjnej". "Wierszalin..." wydał więc autor jako te pozostałości pracy naukowej, za bardzo poetyckie, metafizyczne, nie przywiązując do nich większej wagi. A tu niespodzianka - książka o proroku Ilji, który zebrał wokół siebie wyznawców w czasach chaosu, książka wydana w niewielkim nakładzie i pisana niezwykłym na owe czasy stylem, stała się wydarzeniem, inspiracją dla artystów.

Podczas środowego jubileuszu profesor napomknął, że w sumie już jako kilkulatka zadręczały go pytania: a skąd ty, a kto? Przyszedł na świat w 1934 roku w Rybołach nad Narwią, mieszkał w drewnianym domku przy krzyżówce na Pawły. W Rybołach skończył sześć klas szkoły powszechnej, do siódmej pieszo chodził do wsi Bogdanki, oddalonej o dziewięć kilometrów. Jako ośmiolatek pełnił "funkcję ozdobną", będąc zastępcą diaka - wychodził na środek cerkwi i czytał psalmy. Mimo pewnej domowej nieufności wobec edukacji, Wołodźka ukończył w trybie zaocznym szkołę średnią w Białymstoku. I mimo "podejrzanego", ośmiohektarowego gospodarstwa ojca - wobec czego na stypendium nie miał co liczyć - uparł się na studia.

- A przez Ryboły przewalały się fronty i ideologie, prorocy i odkrywcy nowych religii - opowiadał w środę.

Słonina, wódka i to, co ważne

Chyba już od tamtych czasów szukał "jakiegoś rozeznania". Z poszukiwań dzięki łutowi szczęścia - tak mówi sam profesor - narodziła się kariera naukowa: od gryzipiórka w Rybołach, dyrektora szkoły w Nowosadach, do wykładowcy uniwersytetu. Profesor mawia też: - Do niczego się nie nadawałem, więc zostałem profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wszystko to wyroki boskie. Nie miałem żadnego pomysłu kariery. A coraz to ktoś zechciał się mną zaopiekować.

Prawda jest taka, że siła jego osobowości od zawsze przyciąga do niego wartościowych ludzi. W 1968 roku Pawluczuka wyrzucili z uczelni i z partii. O spotkaniach, jakie w tym okresie odbywały się u niego oraz u Edwarda Redlińskiego, opowiadał prof. Andrzej Sadowski, były dziekan Wydziału Historyczno-Socjologicznego UwB. Z Pawluczukiem byli wtedy sąsiadami na ul. Zwierzynieckiej. Odbywało się tam ściąganie słoninki z balkonu, popijanie wody ognistej i polegiwanie na tapczanie. U Redlińskiego było natomiast kilka materacy dla "swoich" i jedno krzesło, dla nieproszonego gościa. I wszędzie, i zawsze - rozmowy o tym, co ważne.

- Właśnie wtedy zafrapowały mnie sprawy narodowościowe. Tylko że Ty, Włodku, podkreślałeś ich typowość - że tak to już jest, a ja jednak próbowałem to jakoś zmierzyć - śmiał się prof. Sadowski.

Piórem, nie siekierą

Próbując uporządkować swoje burzliwe dekady, Pawluczuk przyznał, że gdzieś koło trzydziestki zaczęły go na dobre wciągać inne definicje poza etnicznymi. Poniósł go inny rodzaj autoidentyfikacji - najbardziej człowieczy: do czego zmierzam i jaki jest sens?

- Mistyczny współczynnik wszystkich aktów codzienności jest czymś, co wynosi nas do wieczności - mówi profesor. I zdradza, że w druku jest kolejna jego książka pt. "Oblicza wiary".

Dr Bartosz Kuźniarz miał w rękach maszynopis. - Książka jest doskonała - rekomenduje.

Mówi, że nauczył się od profesora tego, że odpowiednio poprowadzona narracja urzeka i wciąga. A profesor jak nikt inny potrafi z najprostszego nawet wątku stworzyć opowieść, historię, bajanie.

Pytany o pisarskie rytuały, Pawluczuk przyznał, że pierwsze książki pisane były ręcznie, ale ostatnie - już oczywiście na laptopie. Żadnej nie pisał "po to, żeby". Zawsze pisał, bo taką miał potrzebę. - Może to niepedagogiczne, co powiem - rozejrzał się, czy na sali są studenci. - Dopiero po fakcie napisania orientowałem się, że może już ktoś coś takiego wymyślił, więc może warto by było zamieścić odsyłacz.

A kiedy wpadają mu do głowy najlepsze pomysły? - Kiedy jest nudno i głupio. Stojąc w kolejce, czekając na coś.

- Pisać i jeszcze raz pisać. O 4 wstawać, a nie o 8, i siadać do laptopa. Mnohaja leta - składał życzenia jubilatowi poseł Aleksander Sosna. - Bo, jak to u nas mówią, co się napisze piórem, to się siekierą nie wyrąbie.

W każdym miejscu i czasie jest owo "dalej"

Przypierany do muru pytaniem "kim się czuje" - profesor kluczył i lawirował. Oddawał ukłon przyjaciołom na sali: - Wiele tu postaci wybitnych z dziedziny filozofii, nie śmiałbym aspirować.

Religioznawca? Tak, na pewno od zawsze frapowały go zjawiska religijne, usiłujące wyjaśnić sens chaosu.

W latach 80. dostał propozycję objęcia stanowiska dyrektora Instytutu Nauk Społecznych na PWST. Po wprowadzeniu stanu wojennego przeszedł do Instytutu Religioznawstwa w Krakowie. I w końcu zatoczył koło - zakładał na Uniwersytecie w Białymstoku Katedrę Religioznawstwa, do późnej naukowej emerytury był jej szefem.

Wtedy zaprzyjaźnił się z prof. Małgorzatą Kowalską, są do dziś sąsiadami, potrafią przegadać wiele godzin. Ale Kowalska dowiedziała się o istnieniu Pawluczuka dużo wcześniej, jako licealistka. W ręce wpadła jej książka, którą odebrała jako filozoficzną - "Żywioł i forma".

- Dowiedziałam się, że ten Pawluczuk jest z Podlasia i wyciągnęłam wnioski, że na Podlasiu też można być filozofem - żartowała, już na poważnie przyznając, że ta lektura pchnęła ją w stronę studiowania filozofii.

Profesora Pawluczuka określa jako ważne ogniwo mediacyjne, czyli człowieka, który dogaduje się ze wszystkimi.

Jakby na potwierdzenie, przy pytaniu "Co dalej?", Pawluczuk osiągnął mistrzostwo:

- Biesiada potrwa co najmniej do północy, dalej to trudno powiedzieć. A z punktu widzenia fenomenologii w każdym czasie i miejscu jest owo dalej, po które nie sięgnąłem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji