Artykuły

Granice przyzwoitości

Wśród autorów dzieł wykorzystywanych na teatralnej scenie są tacy, których za­dowala już zwyczajna "dobra robota". In­ni nie znoszą jednak najsolidniejszej nawet przeciętności, utwory ich ożywają dopie­ro dzięki nietuzinkowym realizacjom. Dla przykładu: można czerpać jaką taką satys­fakcję z porządnej, choć wyzbytej polotu inscenizacji "Hamleta", lecz wystawiony "po bożemu" "Król Edyp" będzie już raczej trudny do zniesienia; szkolne przedsta­wienia fredrowskie były niegdyś chlebem powszednim naszych teatrów, utrzymane na tym samym poziomie inscenizacje ro­mantyków - już tylko ich zakałą... Nawet jeśli zaproponowany podział wyda się ko­muś zbyt subiektywny i trywialny, to da się on zastosować przynajmniej w niektó­rych sytuacjach, np. w przypadku opęta­nego obsesją wielkości Witolda Gombro­wicza. Jego dzieło bez większych skrupu­łów zakwalifikować można do drugiej z wymienionych grup. Potwierdzeniem tej prowizorycznej tezy może być na przykład adaptacja "Trans-Atlantyku" ode­grana przez aktorów Teatru Montownia. Bez wątpienia - to spektakl bardzo przy­zwoity.

W fakcie, że najbardziej prowokacyjną powieść Gombrowicza wystawia najlepiej ułożony młody teatr w Polsce, kryje się być może odrobina perwersji. Powiem więcej - chłopcy i dziewczęta z Montowni zdają sobie sprawę ze swych zbyt do­brych manier, wie o nich również reżyser-pedagog Waldemar Śmigasiewicz. Jednak jedyną konsekwencją tej wiedzy jest prawdziwie gombrowiczowski, choć niezamierzony efekt: przedstawienie staje się tym bardziej grzeczne, im usilniej od owej grzeczności ucieka. "Trans-Atlantyk" Montowni - trochę jak w powieściowym pojedynku - przypomina czasem pukani­nę z nie naładowanych pistoletów.

Trudno się dziwić, że na dalszy plan schodzi w tym spektaklu tak istotny dla po­wieści motyw terroru Narodu i Narodo­wości; Gombrowiczowska krytyka nie wydaje się już dzisiaj aż tak bulwersująca. Żywotności nie traci jednak wcale grote­skowa wizja "polskiego piekła" uosabiana przez Barona, Pyckala i Ciumkałę. Tyle że w realizacji Montowni te postaci w ogóle nie występują, a Związek Kawalerów Ostrogi pojawia się na końcu trochę ni w pięć, ni w dziewięć. Śmigasiewicz ser­wuje w zamian zupełnie niewinne żarty na temat narodowo-ojczyźnianych stereoty­pów: i tak Minister Kosiubidzki (Adam Krawczuk) paraduje po scenie raz w bieliźnie, innym razem w sarmackim kontuszu; Major Kobrzycki (Rafał Rutkowski) czyta z zapamiętaniem wyjątki z "Kordiana", młody Ignaś (Wojciech Solarz) gra zaś na fortepia­nie jakieś Chopinowskie fragmenty...

Niczym innym jak pukaniną jest też kluczowy dla spektaklu pomysł, by rolę narratora-Gombrowicza powierzyć ak­torce. Interpretacja tego zabiegu zależy w dużej mierze od stopnia uprzejmości recenzenta. Recenzent uprzejmy odnaj­dzie w nim aluzję do (rzekomych) seksu­alnych ambiwalencji autora "Ślubu", recen­zent nieuprzejmy nie doszuka się w tym wszystkim choćby krztyny sensu. Ze swej strony dodam jedynie, że charakte­rystyczne emploi Magdaleny Warzechy sprawia, że jej Witold przypomina raczej kogoś w rodzaju Mary Popins. Również Horacy jest w tym przedstawieniu kobie­tą (w tej roli Małgorzata Kalamat) swo­istym alter ego Gonzala - w efekcie osłabia to jedynie dwuznaczność obu boha­terów. Jest to tym bardziej irytujące, że kreujący Gonzala Maciej Wierzbicki two­rzy najciekawszą postać spektaklu. Całe to pomieszanie płci daje odwrotny od za­mierzonego rezultat: zamiast perwersyj­nej homoerotycznej gry znanej z orygina­łu, mamy dziecinne igraszki dziewcząt i chłopiąt. W "Trans-Atlantyku" Montowni nie zaistniał też w żaden sposób konflikt między starością i młodością, Ojczyzną i Synczyzną. Tu wszyscy są młodzi. Jak na Dyplomie w Akademii Teatralnej.

Gwoli sprawiedliwości dodać należy, że w swej pustej przyzwoitości przedstawie­nie Montowni jest też dość przyzwoite od strony warsztatowej. Jest w nim co naj­mniej kilka ciekawie zaaranżowanych mo­mentów, tyle że mają one ledwie etiudowy charakter i nie tworzą żadnej kohe­rentnej całości. Symptomatyczna jest w tym przypadku scena przyjęcia w pała­cu Gonzala, kiedy wszystkie postaci znika­ją na chwilę nurkując w wyimaginowanym basenie. Póki co, cała działalność Montow­ni przypomina mi trochę takie pływanie "na sucho". "Trans-Atlantyk" jest dowodem na to, jak trudno wypuścić się na prawdzi­wie głęboką wodę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji