Historia niezmyślonej zbrodni
Leży przede mną niewielka książka. Z okładki spogląda czarnowłosa dziewczynka o inteligentnej mizernej twarzyczce. Dziewczynka to autorka owej niezwykłej książki. Przede mną leży angielski jej przekład, książka w oryginale nazywa się "Het Achterbuis", co po holendersku oznacza oficynę. Oficyna pewnego domu w Amsterdamie zawierała strych o zamurowanych na zewnątrz drzwiach i sekretnym wejściu. Na strychu tym kryły się w czacie okupacji hitlerowskiej dwie rodziny żydowskie.
DZIEJE PEWNEJ KSIĄŻKI
Mała dziewczynka na okładce, Anna Frank, była młodszą córeczką jednej z tych rodzin, spędziła w owym zamknięciu dwa lata od roku 1942 do 1944, do owej okropnej chwili, gdy w sierpniu kryjówkę odkryto i wszystkich mieszkańców schronu wywieziono do Bergen-Belsen na śmierć.
Z ogólnego pogromu cudem ocalał ojciec małej Anny, powrócił do starego domu, by podziękować jego gospodarzom za schronienie i opiekę w czasie okupacji. Na tych starych śmieciach, wśród resztek mienia kompletnie rozgrabionego przez gestapowców, znalazł dziennik, w którym mała Anna zapisywała dzień po dniu przeżycia więźniów oficynki. Ten dziennik, będący mieszaniną rzeczy najpowszedniejszych i najbardziej tragicznych, w obliczu śmierci piętnastoletniej autorki, która pisała go przez dwa lata, stał się szczególnie wzruszający.
Nieszczęśliwy ojciec wydał drukiem ów niezwykły dokument ludzkiego cierpienia i bestialstwa w Amsterdamie już w roku 1947. Odtąd książka ta tłumaczona była na niemiecki, francuski, norweski, duński, japoński, hebrajski, szwedzki, włoski, ukazała się po angielsku, zarówno w Anglii, jak w Ameryce.
Wreszcie, dwaj autorowie amerykańscy zrobili z niej sztukę sceniczną, która grana jest bez przerwy na nowojorskim Broadwayu od roku 1955, w zachodnich Niemczech i w innych krajach.
OSIEM OSÓB I... STRACH
Bohaterowie sztuki to osiem osób, mieszkających w tej kryjówce: Otto Frank z żoną i dwiema córeczkami, jego wspólnik Van Daan z żoną i synem, oraz dentysta Dussel przygarnięty przez Franka człowiek samotny. Prócz nich właściciel tego domu Kraler i córka jego Miep, którzy ofiarowali nieszczęśliwym to schronienie i są dla nich jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym.
Ale jest jeszcze jeden bohater tej sztuki, niewidzialny, choć nieustannie obecny, nie opuszczający sceny przez cały czas ani na chwilę. To strach, który przesłania tym ośmiorgu ludziom wszystko cokolwiek przeżywają.
Mała Anna jest dzieckiem wrażliwym, wesołym, z natury pogodnym i pełnym temperamentu. Inscenizatorzy jej dziennika (bo nie jest to, jak moim zdaniem mylnie przetłumaczyli dobrzy zresztą tłumacze, pamiętnik, ale dziennik pisany przecież na gorąco, a nie z perspektywy czasu) - potrafili nie zatracić tych cech dziewczynki nawet w obliczu nieustannego strachu, kierującego postępkami tej gromadki skutych ze sobą ludzi. Potrafili też utrzymać to, co tak wyraziście występuje w owym dzienniku: różnorodność reagowania na ów strach poszczególnych mieszkańców kryjówki.
Na najwyższym poziomie należy tu postawić ojca malej Anny - Ottona Franka, którego żadne najokropniejsze okoliczności nie są w stanie wyprowadzić z nacechowanej wielką kulturą i humanitaryzmem postawy. Również żona jego pani Frank ma piękną postawę i chociaż raz w scenie gdy dochodzi do rozprawy z drugim czyhającym na tych ludzi wrogiem, głodem, traci na chwilę równowagę, potrafi się zaraz opanować.
Całkiem inaczej zachowuje się rodzina Van Daanów: on jest zwykłym tchórzem i żarłokiem, ona bezwartościową, luksusową kobietką, nie umiejącą przystosować się do warunków i nie pojmującą hierarchii rzeczy ważnych i nieważnych. Ich syn Piotr, którego poznajemy jako szesnastoletniego, a żegnamy jako osiemnastoletniego chłopca, stoi znacznie wyżej od swych rodziców pod względem etycznym i kulturalnym. Rodząca się młodociana miłość Piotra i młodziutkiej Anny to jedna z najpiękniejszych i najjaśniejszych stron tej sztuki. Najjaśniejszym na pewno, gdyż temat widowiska uczynił je tragicznymi do ostatecznych granic.
NIE ZAPOMINAĆ O KRZYWDACH!
Widz, patrząc na codzienne powszednie zajęcia, rozmowy, sprzeczki i przyjaźń tych ośmiorga osób nie może ani na chwile zapomnieć, co na nich ciąży i co ich nieuchronnie czeka i to czyni sztukę tak fatalistycznie tragiczną.
Byli tacy wśród widzów, którzy buntowali się mówiąc ,,Po co mamy się tak smucić? Dlaczego nam to pokazują? Wolelibyśmy zapomnieć. Chyba nie mają słuszności. Sztuka jest śmiertelnie tragiczna i smutna, ale pozostanie na zawsze ostrzeżeniem, przypominającym bestialstwa hitlerowskie i krzywdy, o których zapomnieć nie mamy prawa.
CO ZROBIŁ TEATR?
Teatr Wojska Polskiego wystawił ten dramat znakomicie. Reżyser Świderski zaoszczędził widzom wielu szczegółów obrzędowych, specyficznie żydowskich, które grały wielką rolą np. w przedstawieniu nowojorskim na Broadwayu, widzianym przeze mnie niedawno. Uczynił dobrze: obnażył przez to bardziej tragedię garstki tych ludzi, którzy mogliby być ludźmi wszelkiego wyznania i wszelkiej narodowości. Zachował jednak speakerkę, która przeplata akcje czytaniem dalszych partii niezwykłego dziennika. I to także uczynił słusznie. Pełne prostoty zdania dziecięcego, naiwnego dziennika w bardzo ładnym przekładzie Mellera i Puzyny brzmiały przekonywająco i stwarzały ów specyficzny nastrój, towarzyszący krzywdzie ludzkiej.
Z wykonawców należy najpierw pomówić o Janinie Traczykównie, grającej rolę Anny.
Jakże bardzo dojrzała od chwili, gdy widzieliśmy ją na tejże scenie jako Julię w szekspirowskim dramacie. Umiała z prostej roli małej dziewczynki wydobyć wszystko, co było w niej dziecinnego i całe zasoby nieuświadomionej przez Annę poezji, opromieniającej tę tragiczną postać. Była urocza, prosta i bliska nam ogromnie. W niczym nie ustępowała utalentowanej aktorce amerykańskiej 18-letniej Susan Strasberg, która w roli Anny zdobyła sobie sławę.
Krystyna Miecikówna grająca starszą siostrzyczkę Anny, Margot, miała znacznie mniejsze pole do popisu jako milcząca, przepojona cierpieniem i strachem dziewczyna.
Bolesław Płotnicki stworzył śliczną postać pełnego szlachetności i uczciwości Ottona Franka, a Ryszarda Hanin, jako jego żona, troskliwa, kochająca matka, cierpliwa i dobra w stosunku do swych nieznośnych współlokatorów, cierpiąca z powodu tego, że jej mała córka chwilami odwraca się od niej w swej dziecięcej przekorze - grała niesłychanie prawdziwie.
Mniej sympatyczną parę Van Daanów grali Janusz Paluszkiewicz tak jak trzeba brutalnie i nieco wulgarnie i Ewa Krasnodębska, która stworzyła pyszny typ podstarzałego kociaka, nic nie rozumiejącej idiotki.
Oddzielne słowa uznania należą się Romanowi Kłosowskiemu za jego Piotra. Stworzył on sylwetkę, o której nie prędko się zapomni: chłopca zamkniętego w sobie, nieśmiałego, kryjącego namiętne usposobienie, sprawiedliwego i... po raz pierwszy zakochanego. Charakterystycznym dentystą Dusselem był Stanisław Jaworski, wnosił on nutę humoru do ponurej akcji sztuki.
Sympatyczną parę Kralera i Miep grali przyjemnie i ciepło Konrad Morawski i Irena Laskowska.
Poddasze-więzienie z perspektywy niedostępnego dla jego mieszkańców Amsterdamu stworzył pomysłowo Andrzej Sadowski.