Sztuka, która uwrażliwia i oczyszcza
GDY mówimy "masowy mord", "masowy grób" - czy rzeczywiście odczuwamy całą grozę przerwania życia w sposób okrutny setkom, tysiącom osób? Wydaje mi się, że nośność naszego uczucia jest bardzo ograniczona i nie jest w stanie udźwignąć ciężaru tak olbrzymiego ładunku tragizmu. I może dlatego przyjmujemy z pewnym stoicyzmem wielkie cyfry strat poniesionych podczas działań wojennych lub wskutek hitlerowskiego ludobójstwa. Zdajemy sobie sprawę, ale nie odczuwamy wielokrotności nieszczęść, jakie się w nich mieszczą. Dopiero gdy przypominamy sobie bliskiego człowieka, który padł ofiarą - reagujemy na te fakty uczuciowo, gniewnie, z zaciśniętymi pięściami, inaczej mówiąc: odczuwamy w pełni grozę lat okupacyjnych, bestialstwo hitleryzmu poprzez pojedyncze fakty, poprzez osoby nam bliskie, i dopiero od pojedynczego wychodząc - jesteśmy w stanie ogarnąć wstrząsającą wymowę wielkich cyfr.
Rozważania te nasunęła mi notatka prasowa, że wystawienie "Pamiętnika Anny Frank" na scenach zachodnio-niemieckich (dwadzieścia teatrów wystawia tam tę sztukę) poruszyło społeczeństwo NRF, otworzyło oczy na zbrodnię twórców "tysiącletniego Reichu" i spowodowało pielgrzymkę młodzieży do Bergen-Boelsen, do obozu koncentracyjnego, gdzie na miesiąc przed wyzwoleniem zginęła ta urocza, swawolna i niezwykle zdolna 14-letnia dziewczynka żydowska.
Dopiero poprzez dzieje dwóch rodzin żydowskich, przeciętnych rodzin ze wszystkimi przywarami i zaletami zwykłych ludzi, zmuszonych nieustannie obcować ze sobą na zakonspirowanym poddaszu, poprzez nieustanne piekło pogarszającej się sytuacji tych ludzi - przemawia do widza groza lat pogardy. Dopiero poprzez krnąbrną, dowcipną i trochę nieznośną dla otoczenia Annę Frank - wzbudzającej sympatię widza i do siebie, i do swej poczciwej rodziny - widz rozumie całe okrucieństwo i bezsens hitlerowskiego rasizmu i odczuwa wstrząs. To czego nie zrobiły setki artykułów - to uczynił pamiętnik Anny Frank. Wstrząsnął sumieniem młodych Niemców.
Nie jesteśmy w posiadaniu przekładu całego pamiętnika tłumaczonego na dziesiątki języków. Na razie tylko jeden teatr wystawił tę sztukę "dokumentalną", napisaną na podstawie pamiętnika przez amerykańską parę małżeńską - Frances Goodrich i Alberta Hacketta. Na wystawienie "Pamiętnika Anny Frank" zdobył się w Warszawie Teatr Domu Wojsku Polskiego. I cóż? Jest ono wielkim sukcesem artystycznym i repertuarowym tego teatru. Bo ta sztuka dokumentalna jest w każdym calu prawdziwa, wstrząsa swoim autentyzmem, bezpośredniością i wiarą w człowieka.
Jeśli wzrastająca nędza, wady charakteru pani van Daan - jej nieuleczalny snobizm i egoizm, jak i nieumiejętność jej męża panowania nad swoimi instynktami stwarzają atmosferę piekła - to jednak nad wszystkim gorzeje szlachetne serce Ottona Franka, jego żony i córki Anny. Jak snop światła wpada stary Klarer - człowiek pełen troski o los tych nieszczęśliwych ludzi, ukrywających się tylko dlatego, że są Żydami. Wzrusza dobroć i serdeczność jego córki - Miep, jej bezinteresowność w okazywaniu pomocy, wypełnianiu poleceń. I słowa pełne wiary w człowieka wypowiedziane przez młodą Annę brzmią jak najcięższy wyrok na czasy pogardy i ich twórców - hitlerowców.
Zacytujmy ten znamienny ustęp z dziennika:
"To cud, że jeszcze nie poniechałam wszystkich moich nadziei, wydają się bowiem absurdalne i nie do spełnienia. Ale mimo wszystko wierzę w nie, gdyż wciąż jeszcze wierzę w dobro - w człowieka. Nie potrafię budować wszystkiego na fundamentach śmierci, nędzy i chaosu. Widzę jak świat zamienia się zwolna w pustynię, słyszę coraz głośniej nadciągający grzmot, który i nas zabije, współczuję cierpieniu milionów ludzi. A jednak gdy patrzę w niebo, myślę, że w końcu wszystko obróci się na dobre, że i to okrucieństwo będzie miało koniec i że znów pokój i ład zapanują na ziemi".
Tak ocierając się każdej chwili o niedostatek i śmierć, gdyż każdy dzwonek telefonu na dole, każdy odgłos maszerujących podkutych butów ściskał serce tego dziecka śmiertelnym strachem - nie traci jednak wiary w dobro, w zwycięstwo pokoju i ładu na ziemi.
Tak też wierzyli 14 lat temu powstańcy w getcie warszawskim. Nie chcieli się godzić z łatwym zwycięstwem zła, postanowili przeciwko niemu aktywnie wystąpić. Zginęli, tak jak zginęła Anna Frank. I tak jak ona - zwyciężyli.
Niestety, nie każdy z widzów przychodzących na to doskonałe pod względem aktorskim i reżyserskim przedstawienie, potrafi zrozumieć całą grozę sytuacji, rzekomo śmiesznych. A przecież miasto powstania warszawskiego, najbardziej poszkodowane przez najeźdźców teutońskich, to miasto powinno w pełni odczuć wagę cierpienia i może najlepszą sztukę tego sezonu w całym kraju przyjąć z należytym skupieniem.
Bo, "Pamiętnik Anny Frank" nie jest tylko udanym przedstawieniem z doskonałymi kreacjami aktorskimi. Nie! Jest on przede wszystkim ostrzeżeniem, oskarżeniem i... oczyszczeniem. Przekracza swoją wymową wymiary antycznej tragedii.
Ile jeszcze teatrów wystawi "Pamiętnik Anny Frank''? Oby jak najwięcej. Ta szkoła wrażliwości jest nam nie mniej potrzebna niż Niemcom, Amerykanom, Anglikom i Francuzom, gdzie sztuka ta i przetłumaczony pamiętnik cieszą się ogromnym powodzeniem.