Artykuły

Nie chcemy cierpieć

Jak każdego widza teatralnego - raduje mnie dobre przedstawienie. Szczególnie cieszę się, kiedy patrzę na przestawienie potrzebne. Potrzebne to znaczy takie, które bierze udział w aktualnych konfliktach społecznych - wychodzi na ulicę.

Spektaklem potrzebnym jest "Pamiętnik Anny Frank".

Rodzina Franków wyemigrowała z hitlerowskich Niemiec i zamieszkała w Amsterdamie. Ukrywają się tam od wybuchu wojny aż do roku 1944, kiedy to kryjówka zostaje zdekonspirowana. Uratował się jedynie Otto Frank. Do momentu areszto­wania na ul. Prinsengracht było wraz z nim osiem osób, w tym jego żona i dwie córki. W 1945 roku z obozu śmierci wraca sam. Pozostali zginęli. W dawnej kryjówce, na strychu, wśród porozrzucanych dro­biazgów i książek znajduje syste­matycznie prowadzony pamiętnik młodszej córki. Po kilku latach de­cyduje się ogłosić go drukiem. "Pa­miętnik Anny Frank" wywołuje na Zachodzie wielki wstrząs. Książka osiąga ogromne nakłady. W Ham­burgu młodzież organizuje zbiórkę na kwiaty dla Anny Frank, powsta­je z inicjatywy społecznej fundusz jej imienia. Wkrótce małżeństwo Frances Goosdrich i Albert Hackett nadają pamiętnikowi formę utworu dramatycznego. Sztuka odnosi suk­cesy w kilkudziesięciu krajach kil­ku kontynentów. Zaczyna się samo­istny żywot "Pamiętnika Anny Frank".

Utwór w ten sposób powstały jest prosty, nie operuje jakąś rewolu­cyjną formą dramaturgiczną. Suro­wymi środkami przedstawia rozwój wypadków na przestrzeni dwu lat w kryjówce ludzi na ulicy Prinsengracht, aż do tragicznego zakończe­nia tej koszmarnej robinsonady w środku pulsującego życiem miasta, w połowie weku XX. Co pewien czas akcja się urywa i słyszymy głos Anny mówiący tekst autentycz­nego pamiętnika.

Konflikt dramatyczny odbywa się jakby w dwu kręgach: jeden ze­wnętrzny to odgłosy życia poza kry­jówką, rózwój wypadków II woj­ny, odwiedziny Kralera i Miep - opiekunów obu rodzin. Krąg ten określa całe życie ośmiu osób - ich nadzieję na wyzwolenie, lęk przed dekonspiracją, wyostrzony in­stynkt samozachowawczy - a tak­że miłość do tego życia poza mura­mi, odrobiny powietrza, słońca, drzew nad kanałem, podwórzowej katarynki. Tu także mieści się świat tęsknot i wyobrażeń Anny... opieku­jącej się niewidocznie z okna ma­łym dzieckiem spacerującym na­brzeżem kanału.

Drugi krąg - wewnętrzny uzależniony i jak sejsmograf reagują­cy na pierwszy - to wzajemne konflikty mieszkańców poddasza, to dramat charakterów. Dramat faktów napisało życie. Dramat charakterów znamy wyłącz­nie z relacji 13-15 letniego dziecka. Na występujące osoby patrzymy oczami Anny...

Czy wrażliwość i pobudliwość autorki tragicznego dokumentu nie kazały jej przerysowywać niektórych osób? Przypuszczam, że tak.

Wchodzimy w sferę, gdzie "Pa­miętnik" przestaje być tylko doku­mentem i nabiera cech literackich, nie tracąc nic z autentyzmu. Przez dwa lata osiem osób skazanych jest tylko na siebie. Zgodne początkowo współżycie zamienia się stopniowo w piekło. Ułomności charakterów przyczajone w każdym człowieku zaostrzają się w nieludzkich warun­kach dwuletniego wegetowania, są bezwstydnie widoczne.

W sztukach i filmach o tematyce wojennej przywykliśmy na ogół do grozy materialnej, fizycznej, gdzie wytrzymałość ludzka mierzona jest fizjologicznymi kategoriami, gdzie pozostaje prawie wyłącznie atawis­tyczny, drapieżny instynkt utrzyma­nia się przy życiu.

"Pamiętnik Anny Frank" rozgry­wa się w zupełnie innej płaszczyź­nie. Nie są to warunki najgorszego kręgu wytrzymałości ludzkiej. Jest to pogranicze normalnego życia z sytuacją więźnia oczekującego eg­zekucji. Jest tego pseudo-życia za dużo aby umrzeć i o wiele za mało aby żyć. Psychiczna męka ludzi, którzy codziennie oglądają tantalowskie jabłko słońca i drzew, lecz ze­rwać go im niewolno. Życie oso­biste laboratoryjne wprost, pozba­wione niezbędnej intymności. Na takie warunki skazane jest dojrzewanie Anny i Piotra - ich pierwsza miłość. Rodzenie się w miejsce dotychczasowej przyjaźni i koleżeństwa czegoś nowego i tajem­iczego.

Pierwszy pocałunek, którego smak pamięta się chyba całe życie, zwie­rzenia dwojga już nie dzieci, a je­szcze nie dorosłych.

Jest w sztuce scena, kiedy Anna wybiera się z wizytą do Piotra. Po raz pierwszy w życiu chce się po­dobać chłopcu.

Upina włosy, kładzie sukienkę starszej siostry, zakłada jej buty o kilka numerów za duże - (trzeba wypchać noski gazetą). Przez cały czas tego "obrządku" przeszkadza jej stetryczały stary kawaler - współlokator Dussel. Wreszcie idzie... Musi jednak przejść przez pokój, gdzie jest matka Piotra - niesym­patyczna pani van Daan. Nie omieszka oczywiście wygłosić pod adresem Anny kilku zjadliwych uwag o rzekomym celu jej wizyty. Pani Frank przypomni (w bardzo zresztą taktowny sposób, ale co z tego!), że o 9 musi być w łóżku. Wreszcie Anna wchodzi do pokoju Piotra. Większość mieszkańców pod­dasza znajduje się w pokoju obok... Nie wiem, czy większy jest liryzm tej sceny, czy jej oskarżycielstwo. Nie dziwmy się, kiedy w innym miejscu Anna rzuca niesprawiedli­we, okrutne oskarżenie dla doros­łych zamkniętych z nią razem: "Margot, i Piotr i ja - nie jesteś­my tacy starzy jak wy. Wy jesteście dorośli, wy już coś wiecie o ży­ciu. A my? Można oszaleć widząc całą potworność tego świata... Nam potrzeba czegoś w rodzaju ideału... a tam wali się wszystko, wszystkie ideały, wszystkie nadzieje!To przecież nie nasza wina, że cały świat diabli biorą! To nie my odpowia­damy za to, do czego doszło. Nie chcemy cierpieć i nie zmuszajcie nas do tego!"

Nie rodziców i nie van Daanów w końcu te słowa przecież tyczą. Kilkunastoletnia dziewczyna oskar­ża XX wiek, z jego największą hańbą - totalizmem i rasizmem.

Autorzy scenariusza zamknęli sztukę klamrą prologu i epilogu. Obie te sceny pokazują powrót Ot­to Franka z obozu, jego rozmowę z Miep, odzyskanie zapisków Anny. O ile prolog spełnia swoje zadanie: odbiera "Pamiętnikowi" jakikol­wiek wątek sensacyjny (przetrwają - nie przetrwają), a jednocześnie dokumentalnie przedstawia najtra­giczniejszą postać - ojca Anny, o tyle epilog jest zbędnym dodat­kiem, rozładowującym, nienajlep­szymi środkami pisarskimi, ciężar gatunkowy zakończenia. Myślę, iż dobrze się stało, że w przedstawie­niu epilog uległ skreśleniu. Kluczem do rozszyfrowania inscenizacji w TW jest dla mnie scena aresztowa­nia. Wydaje mi się, że w swym nie­mym wyrazie mówi ona najwięcej o bohaterach dramatu i rzutuje trafnością na całe przedstawienie. Policja wali w drzwi. Drzwi ustę­pują, słyszymy kroki na schodach. Wszyscy zgromadzeni w jednym po­koju dopędzeni ludzie spokojnie podnoszą się ze swych miejsc, wy­mieniają wcale nie dramatyczne spojrzenia, ktoś całuje drugiego w czoło. Nikt nie płacze, nie ma pa­niki. Stało się to, co stać się mu­siało, czego podświadomie wszyscy oczekiwali.

Niezwykły sukces artystyczny, ja­ki ośmielam się przypisać temu przedstawieniu polega na prawdzie - bezwzględnej i brutalnej w swej wiwisekcyjności. Reżyser nie stara się nikogo idealizować w imię tego, że cierpi. Van Daanowie są odpy­chający, bo takimi widziała ich Anna, lecz jednocześnie jesteśmy z nimi w ich krzyżowej drodze upo­korzenia, gdybyśmy mogli - wszystkim podalibyśmy z widowni pomocną dłoń.

Tę samą prawdę widzimy w pra­wie beztroskim zachowaniu się ak­torów w pierwszym akcie. Jak łat­wo było z nadmiaru pietyzmu dla tematu i dokumentu pokazać ponu­ry grobowiec. Ci ludzie pragną żyć, nie chcą być zamurowani za życia, nie marzą o roli męczenników.

Świderski świadomie unika w przedstawieniu jakiegoś kolorytu ro­dzajowości. Sprawa mogłaby się rozgrywać w gronie Francuzów, Norwegów.

Jednocześnie nie przestajemy na widowni pamiętać, że rzecz się od­bywa w rodzinie żydowskiej. Sze­rokość geograficzna jest w tym wy­padku obojętna...

Koncepcja inscenizacyjna wraz ze scenografią dąży do wydobycia tra­gizmu w płaszczyźnie psychologicz­nej, pokazuje owe dwa kręgi, w jakich obracają się bohaterowie sztuki. Dekoracje Andrzeja Sadow­skiego świetnie pokazują świat ze­wnętrzny kładący się wielkim cie­niem na strwożone poddasze. Ciem­na, ponura rudera na tle umowne­go Amsterdamu - strasznego, a jednocześnie jasnego, "przejrzystego jak powietrze", którego tak brak uwięzionym. Znakomicie skontrastowany makro- i mikroskopijny skrót! Trzeba powiedzieć, że sceno­grafia i reżyseria współgrają w tym przedstawieniu wprost wyjątkowo harmonijnie.

W teatrze interesują mnie zawsze przyczyny, dla których jeden aktor mi się podoba, a inny nie. Trak­tuję to, jak w pewnym sensie, moją sprawę.

Żałuję, że brak miejsca nie po­zwala mi na głębokie potraktowa­nie pracy aktorów z "Pamiętnika Anny Frank". Wycinkowo przynaj­mniej pragnę jednak poruszyć ten temat.

Zastanawiałem się, czemu winienem przypisać ogromne wzruszenie jakiego mi udzielili: Płotnicki i Traczykówna. Środki aktorskie ja­kie stosuje Płotnicki zaliczyłbym do najszlachetniejszych. On, wraz z Traczykówną najpełniej wyrażają myśl inscenizacyjną. Rozgrywają sprawy najboleśniejsze w sposób najprostszy, dla kogoś może aż bez­namiętny. Jaka jednak za tym kryje się siła i powściągliwość. Konwen­cja, którą stosują polega na prze­ciwstawieniu witalności młodej dziewczyny, pełnej temperamentu oraz witalności ojca wyrażającej się zaradnością i panowaniem nad sy­tuacją - grozie ich losu. Walczą z nim, idą pod prąd osaczających ich zdarzeń. Ich witalność gra w ostrym kontraście z rzeczywistością, która ich otacza.

Trzeba zresztą powiedzieć, że suk­ces przedstawienia jest sukcesem kolektywnym całego zespołu ak­torskiego. Sukcesem reżysera i scenografa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji