Pamiętnik Anny Frank
Trzynastoletnia, wrażliwa i inteligentna dziewczyna ukrywa się wraz z rodzicami i kilkoma żydowskimi znajomymi w oficynie jednego z domów Amsterdamu. Przez dwa lata wśród szalejącego terroru, ludzie ci nie opuszczają swej kryjówki: dopiero 4 sierpnia 1944 roku hitlerowcy wpadają na ich trop - Anna i jej towarzysze zostają aresztowani i wywiezieni. W obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen Anna umiera na tyfus, miesiąc przed wyzwoleniem. Zostaje po niej tylko jej pamiętnik...
I "Pamiętnik Anny Frank" ukazuje się w 11 lat po jej śmierci w przeszło dwudziestu krajach, osiągając milionowe nakłady (w Polsce fragmenty jego drukował "Przekrój"). Jego adaptacja sceniczna święci na Broadwayu rzadki sukces - 100 przedstawień. W Niemczech zachodnich piętnaście teatrów umieszcza sztukę w planach repertuarowych. W Polsce gra ją warszawski Teatr Wojska Polskiego - prapremiera krajowa odbyła się 8 marca 1957 roku.
Czym jest pamiętnik Anny Frank? Czym jest jego adaptacja?
Dla nas, Polaków, nie jest niczym nowym, nie jest żadnym szokiem w sensie odsłaniania nowych faktów, czy nowych zbrodni. Znamy to wszystko z własnego doświadczenia i znamy lepiej niż biedna Anna Frank. Mimo wszystko jest jednak utworem głęboko wzruszającym, jakoś przeraźliwie szczerym i przeraźliwie okrutnym; może właśnie dlatego, że wszystko to pisała trzynastoletnia, a potem piętnastoletnia dziewczyna.
Anna Frank jest drobiazgowa. Rzadko używa wielkich słów, zajmuje się drobnymi kłótniami i swarami, jakie wybuchają pomiędzy poszczególnymi mieszkańcami oficyny. Pisze dużo o sobie, o ojcu, o kłopotach swojego wieku. Chce żyć, marzy o pisaniu, obawia się, że nie znajdzie odpowiedzi na wiele pytań, jakie ją bez przerwy dręczą. W jednym ze swoich listów do urojonej przyjaciółki Kitty pisze:
"Muszę wysoko dzierżyć swoje ideały. W czasach, które przyjdą, może jednak będą one wykonalne''. W innym: "Czy w dziesięć lat po wojnie, nie wyda się niewiarygodne, gdy opiszemy, jak my, Żydzi, żyliśmy tutaj, co mówiliśmy, co jedliśmy? Bo choćbym nie wiem ile opowiedziała, znasz zaledwie mały wycinek tego życia". Nie, to nie wydaje się niewiarygodne. Niewiarygodne wydaje się jedynie to, że są ludzie, którzy potrafili o wszystkim zapomnieć.
Oficyna z pięterkiem, z sąsiednimi pokojami, jakby otworzona, przecięta na pół. Tło stanowi abstrakcyjna kompozycja przedstawiająca miasto z wkomponowanymi tu i ówdzie hitlerowskimi chorągwiami. W tej oficynie toczy się życie Anny Frank.
Pomiędzy poszczególnymi odsłonami przez głośnik płyną fragmenty jej pamiętnika. Kurtyna idzie do góry i rozpoczyna się leniwe, pełne strachu i grozy, życie. Od wczesnego ranka do późnego popołudnia nie wolno się poruszać - robotnicy mogliby coś usłyszeć, mogliby donieść. Brakuje chleba. Ludzie mają ciągle do siebie pretensje: trzeba coś robić, ażeby nie wyć z spotęgowanej przerażeniem nudy. Anna jest wesołym, pełnym życia dzieckiem. Ciągle ktoś ma do niej pretensje, ciągle ktoś ją strofuje. Jedynym przyjacielem, któremu może się zwierzyć, jest ojciec: potem rodzi się dziecinne, nieśmiałe uczucie do starszego o kilka lat syna Van Daanów, Piotra.
Na scenie radość łączy się z lękiem, tkliwość z paroksyzmami strachu, uczucia przyjaźni z uczuciem głodu. Całe życie kondensuje się i zagęszcza do ram kilku godzin.
W sztuce są sceny wstrząsające. Mimo że nie zawsze najlepiej grana - szczerze mówiąc - żadnych zastrzeżeń nie mógłbym zgłosić jedynie do Janiny Traczykówny (świetna, niesłychanie dziecinna, a zarazem niezwykle głęboka Anna) i Ryszardy Hanin (pani Frank) - trzymają widzów w nieustannym napięciu nerwów, zmuszają do uwagi i surowego skupienia. Ma w sobie ton autentyku, ton podany przez pamiętnik Anny Frank i utrzymany na scenie.
Tę sztukę trzeba grać! Jest to nie tylko dobra, interesująca sztuka - jest to również sztuka na czasie. W dobie antysemickich pomruków i tu i ówdzie zdarzających się objawów rozwydrzenia, zmusza ona widza do dokonania wyboru. Nie ma dróg pośrednich - albo ktoś jest sercem wraz z ludźmi z oficyny, albo - potencjalnie - należy do tych, którzy pragnęliby ich z kryjówki wywlec.
Te sztukę trzeba grać w całej Polsce, trzeba grać ją w Łodzi, trzeba ją rzucać tym i owym w twarz - jak wyzwanie.
A przy tym jaka to literatura! Anna Frank, trzynastoletnia Anna Frank mogłaby niejednokrotnie służyć za mentora starym koniom-schematystom. Ileż ona widzi, ileż ona wie. Przy całej dziecięcej naiwności ani przez chwilę nie posuwa się do kreślenia czarno-białą farbą. Ludzie z oficyny są żywymi ludźmi, mają swoje wzloty i upadki, słabości i chwile załamania, cechy dobre i złe. Jedynej próbie apoteozy poddana jest postać ojca - ale i tu piękny, żywy człowiek nie zamieni się w papierowego bohatera.
Powie ktoś - cóż, autentyk. Oczywiście. Ale można też powiedzieć, że współczesny czytelnik coraz częściej sięga do autentyków i pamiętników, coraz bardziej nieufny jest wobec fikcji tak podatnej na komendy kaprali.
Powiem może bluźnierstwo, ale gdybym miał wybierać między Adolfem Rudnickim a Anną Frank - wybrałbym tę ostatnią. Ocaliła ona dwa okrutne lata spędzone w oficynie od zapomnienia.