Artykuły

"Balladyna" i nieporozumienia

Szekspirowska tragedia zbro­dni i władzy? Krwawy dramat wybujałej ambicji? Kronika historyczna z niehistorycznych czasów? Legenda ludowa o wygnanym królu, szlachetnym rycerzu oraz złej córce, siostrze, żonie i królowej zarazem, przykładnie ukaranej wymierzają­cym sprawiedliwość piorunem? Baśń polityczna z aluzjami do całkiem innych czasów? Igra­szka poetycka "z Ariostycznym uśmiechem" mieszająca losy ludzkie, urągająca z sensu i porządku świata i historii?

Wszystkim tym jest po tro­sze "Balladyna", gruntownie już przebadana na wszystkie strony przez historyków lite­ratury, wyłuskana z uroków w lekturach i "rozbiorach" szkol­nych, spowszedniała na niezli­czonych scenach amatorskich, półamatorskich i zawodowych. A przecież - kiedy popatrzeć na nią świeżym spojrzeniem - okazuje się dziełem znakomi­tym. Wszystkie jej różnorodne elementy Słowacki stopił w je­dną całość dramatyczną, anto­logia motywów Szekspirow­skich zamieniła się w polską bajkę ludową, pełną fantazji i niezwykłej poezji.

Wystawiając "Balladynę" nie można zapominać o tej poetyc­kiej jedności, ale trzeba też zdecydować się na wybór jed­nej z interpretacyjnych możli­wości. Jeżeli się chce pokazać wszystko na jednym i tym sa­mym planie, z jednakowym rozłożeniem akcentów, to w istocie nie pokaże się niczego - poza gołym biegiem sensa­cyjnych zresztą wypadków. Tak jest w Teatrze Polskim i w reżyserii Władysława Krzemińskiego. Nie jest to przedsta­wienie nudne, interesuje wido­wnię. "Balladyna" triumfuje mimo wszystko. Można też po­wiedzieć, że aktorzy grają wszyscy (prawie!) dobrze i wszyscy (prawie!) dobrze mó­wią wiersz Słowackiego, co już w naszych warunkach warto z uznaniem podkreślić. Przedsta­wienie toczy się sprawnie i wartko przy szybkich zmianach sceny obrotowej - to także zaleta. A jednak i aktorzy roz­mijają się w różnych stylach gry, i poszczególne sceny są z sobą artystycznie niespójne, i całości brak jednolitej myśli.

Nieporozumienia zaczynają się od scenografii Urszuli Gogulskiej. Dekoracje są zresztą same w sobie ładne, ale nie do tej sztuki, jeszcze gorzej z kostiumami, bo w dodatku nieładne. Ani w scenografii, ani w całym przedstawieniu nie ma tej baśniowej fantazji poetyckiej, którą sam Słowacki kojarzył z ,,lekkimi, tęczowymi, Ariostycznymi" to znów "wietrznymi i różnobarwnymi obłokami". Wszystko tu jest ciężkie jak w jakimś staroświeckim, rea­listycznie potraktowanym, kostiu­mowym dramacie historycznym czy ponurej bajce Grimma. A w takim ujęciu zaskakują nagle nie­spodzianki, jak ironiczne potrak­towanie roli Goplany, której poetyckość ma być pokazana parodystycznie czy zagranie również iro­nicznego epilogu, nadającego się do przedstawienia o innym stylu interpretacyjnym.

Do nieporozumień prowadzi­ła też rola tytułowa. Nina Andrycz jest zbyt wybitną aktor­ką, by można ją zbywać zdaw­kowymi uwagami. Sądzę, że krzywdzi się ją przez obsadza­nie w nieodpowiednich rolach. Dla jej znakomitych warunków pięknej i młodej kobiety nie brak przecież właściwych ról w repertuarze i to nie tylko klasycznym czy historycznym, w którym się nadto zasklepia. Natomiast Balladyna jest na­stolatką, to ma swój wyraźny sens w dramacie i to nie wy­chodzi. Gdyby tak spojrzeć trochę nowatorsko i dać Ninie Andrycz do zagrania np. rolę Matki w "Balladynie". Młoda matka młodych córek - trage­dia Słowackiego nabrałaby po­smaku zupełnie nowego, oczy­wiście w całkiem innym niż to przedstawieniu. Pozostawiając jednak te marzenia, stwierdź­my, że Nina Andrycz jako Bal­ladyna zademonstrowała z no­wej strony swoje umiejętnoś­ci aktorskie, oszczędnie gospo­darowała głosem, unikała nad­miernej ekspresyjności, zwłasz­cza w drugiej części miała sil­ne akcenty dramatyczne, a sce­nę zamordowania Grabca za­grała przejmująco.

Wspaniałą kreację w tym przedstawieniu stworzyła Se­weryna Broniszówna jako Matka. Przypomniała w bardzo piękny sposób swoje wielkie aktorstwo. Jej gra zabrzmiała tu - choć to może paradoks - najbardziej nowocześnie, skupiona, ze spokojnym syntetycznym gestem i tragiczną wymową. Bardzo ładnie zagrała Alinę Alicja Pawlicka, prosto, naturalnie, bez ckliwości.

Jolanta Hanisz jako Goplana zabłysnęła dobrą wymową tekstu, ale nie poradziła sobie z narzuco­nym jej parodiowaniem. Tam gdzie poezja mimo tego narzucenia zwy­ciężała - była najlepsza. Nieźle wypadł Skierka (Maria Ciesielska), gorzej Chochlik (Marianna Gdowska). Kirkorowi Macieja Maciejewskiego zabrakło młodzieńczości, która by tłu­maczyła jego porywy. Władysław Hańcza był pełnym godności królewskiej pustelnikiem. Zygmunt Kęstowicz zabawnie zagrał Grabca. Wacław Szklarski dobrze pokazał romantycznego Filona, nie jego wina, że Filon w tym przedstawieniu błąka się tro­chę bez sensu. I jeszcze wystąpili z powodzeniem: Tadeusz Pluciński (Fon Kostryn), Czesław Kalinowski Władysław Głąbik (dwaj gońcy), Stanisław Żeleński (Kanclerz), Piotr Pawłowski (Wawel) i wielu innych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji