Artykuły

Jagna goda po naszymu

- Czy rola Jagny była trudna? Zacznijmy odpowiedź od wspomnienia - pierwszą nagrodą, jaką otrzymałam w konkursie recytatorskim w Poznaniu w kategorii młodzieżowej, była powieść "Chłopi" Reymonta. I tak ten Reymont jest ze mną od najwcześniejszych lat - aktorka EMILIA KRAKOWSKA opowiada o swojej najsłynniejszej roli filmowej, polskiej tradycji i burzliwej młodości w Poznaniu.

W Kołaczkowie w dworku, w którym niegdyś mieszkał Władysław Reymont, była Pani gościem specjalnym inauguracji Wielkiego wspólnego czytanie dzieł tego pisarza.

- Przede wszystkim cieszę się, że mogłam uczestniczyć w tym wydarzeniu razem ze wspaniałą młodzieżą z tamtejszego gimnazjum i ich niezwykłą nauczycielką, która też czytała fragment "Chłopów". Takie działania jak wspólne czytanie powinny być przykładem dla innych. Widać, że w Kołaczkowie pracuje się nad i z młodzieżą, aby wychować ich na rozumnych, mądrych, świadomych ludzi, bo to przecież przyszłość naszego narodu. A moim zadaniem jest, aby w tym pomagać i po to zaproszona przez Przemysława Basińskiego, dyrektora projektu Verba Sacra pojechałam do Kołaczkowa. Cieszyłam się z tego spotkania i z dyskusji, jaka wyniknęła przy okazji. Cieszę się, że mogłam rozmawiać też z przedstawicielkami Biblioteki Raczyńskich, bo właśnie ta instytucja jest pomnikiem kultury, a jej założyciel Edward Raczyński jest zarazem przykładem tego jak się powinien zachowywać ten, który posiada fundusze, jest mecenasem sztuki i oddaje coś ze swych dóbr społeczeństwu.

Udział Pani w czytaniu to nie przypadek, bo przecież Jagna z "Chłopów" Reymonta to jedna z najważniejszych Pani ról. Jak ją Pani wspomina?

- Rola Jagny jest ze mną i we mnie, ponieważ wrażliwość Reymonta jest taka sama jak moje odczuwanie świata. Trudno jednak powiedzieć, że żyję tym na co dzień, bo mam taki zawód, iż zawsze pracuję nad nowymi tekstami, nad nowymi rolami. Ale "Chłopi" to biblia naszych obyczajów. Jak każde wielkie dzieło jest uniwersalna i odnosi się do każdej epoki. Nie można powiedzieć, że osobowości i wynikające z nich zachowania mieszkańców Lipiec to przeszłość. Nasza kultura, nasza mentalność ma już ponad tysiąc lat. Widoczne są w niej różne wpływy - nie tylko kontakty, ale i przyroda, i geografia, i historia. Dlatego tak, a nie inaczej postrzegamy świat - w rytmie czterech pór roku, w rytmie roku liturgicznego. To wszystko Reymont zawarł i zaakcentował w swej powieści.

Rola Jagny była trudna?

- Zacznijmy odpowiedź od wspomnienia - pierwszą nagrodą, jaką otrzymałam w konkursie recytatorskim w Poznaniu w kategorii młodzieżowej, była powieść "Chłopi" Reymonta. A towarzystwo w tym konkursie miałam przednie. Byli to Józef Szmeterling, wojskowy (ojciec Anny Jantar - przyp. red.) o pięknym głosie, i znakomita polska aktorka Bronisława Frejtażanka. I tak ten Reymont jest ze mną od najwcześniejszych lat. Potem grałam w Teatrze Ziemi Mazowieckiej . Gdy zostałam zaproszona na jego dziesięciolecie, Jagnę zagrałam sto razy przy jednej dekoracji. Było to dla mnie niezwykle ważne doświadczenie. Grałam ze wspaniałą aktorką przedwojenną Ireną Skwierczyńską pod kierownictwem Wandy Wróblewskiej i Krystyny Berwińskiej. Do tej pory przyjaźnię się z tymi, którzy w tym teatrze pracowali na różnych stanowiskach. Wciąż wspominamy, czego sobie życzyłam i jak zagrałam. Chciałam boso chodzić po scenie. Wiedziałam, że Hinduski malują sobie pięty i jest to bardzo ważny element zmysłowości i ja sobie pięty też malowałam i to zapamiętali.

W Poznaniu nabywała Pani zupełnie innych umiejętności.

- Całe życie człowiek się uczy. W Poznaniu byłam w szkole tańca Marceli Hildebrandt-Pruskiej, gdzie uczyliśmy się tańców różnych narodów To w moim zawodzie bardzo mi pomagało i cieszyłam się, że mogę potem tę wiedzę spożytkować. U Hildebrandt-Pruskiej nauczyłam się wiele także i dlatego, że obok miał swoją pracownię człowiek renesansu - Józef Kaliszan, wspaniały rzeźbiarz, który współtworzył z Hildebrandt-Pruską zespół tańca starodawnego, który niestety potem upadł. Kaliszan był przyjacielem mojego wujka Alojzego Krakowskiego, grafika, który na każde święta przygotowywał stronę graficzną "Głosu Wielkopolskiego".

No właśnie, przecież Pani urodziła się w Poznaniu. Czuje się Pani poznanianką?

- Tak. Oczywiście. Przeszłość jest w nas, nie można jej odrzucić, zatracić swoich korzeni, swojej tożsamości.

Mówi Pani gwarą poznańską?

- Oczywiście. To język ulicy. W moim domu nie mówiło się po poznańsku, dlatego że w latach 20. minionego wieku Józef Piłsudski nakazał, jaki język ma obowiązywać w Polsce, która przecież wyszła spod trzech zaborów. Miał to być śpiewny język kresowy, a ponieważ my, Wielkopolanie, byliśmy pod zaborem pruskim, znani jesteśmy ze swej karności i zdyscyplinowania, poznaniaka przed wojną poznawano po tym wschodnim akcencie i źle skrojonym garniturze.

Dlaczego po garniturze?

- Bo tutejsi krawcy najwięcej szyli dla wojska pruskiego, garnitury nie były najlepsze.

A jaki był Pani Poznań?

- Był najpiękniejszym miastem.

Miała Pani ulubione miejsca?

- Będę zaraz płakać, a nie lubię płakać... Były baseny na Sołaczu, których już nie ma. Teraz tam są stawy rybne, a kiedyś przychodził tam kwiat Poznania. Spotkać tam można było Józefa Żużu Zembrzuskiego i baletmistrza Juliusza Stańdę. Nieraz podwozili mnie do stołówki, ale bywało też, że choć jeszcze nie znałam osobiście Żużu, gdy szłam do basenu, prosiłam, aby on popilnował mi sandałków.

Gdzie mieszkaliście w Poznaniu?

- Na Kościelnej 4 m. 10, a potem na Wildzie przy Chwiałkowskiego 23 vis a vis piekarni.

Czy w Poznaniu poznała Pani pierwszą miłość?

- Oooo tak! To był kolega Paweł, którego poznałam na koloniach. Był pięknym chłopcem. Chodziłam do szkoły przy Dąbrowskiego. Po wojnie było tak, że duże mieszkanie mojej matki podzielono na wiele mieszkań i w jednym z nich zaczął mieszkać zalkoholizowany konfident, nie było to miłe. Tacy ludzie budzili strach, a jeśli był uzależniony i bił swoją żonę i pasierbicę, tym bardziej był niebezpieczny. Dlatego moja mama stwierdziła, że najważniejsze jest wychowanie dziecka i zamieniłyśmy mieszkanie. Gdy już rozstawałam się z Jeżycami, Paweł zapytał, czy się z nim umówię i czy może do mnie przyjść. Zgodziłam się. Nakręciłam sobie wtedy włosy tak, że powiedziałam, iż drzwi nie otworzę.

Była Pani ponoć bardzo dzielną kobietą.

- Wtedy obowiązywało hasło: Kobiety na traktory. Mają być dzielne. Wiedziałam, że ja dodatkowo muszę być dzielna, bo przecież jestem Emilia, Emilia Plater, dziewica bohater. No i sama bardzo chciałam być dzielna. Imponować. Chodziłam więc na basen. Zapatrzyłam się na pływaczki Beje Cedro i Alicję Klemińską. One stały się moimi idolkami. Skoczyłam też z wieży spadochronowej w parku Sołackim. Mama co chwilę mdlała, bo nie wiedziała, co ja jeszcze wymyślę. Któregoś dnia przyszłam do domu z zaproszeniem na szybowce i wtedy mama powiedziała: "Nie! Mam cię jedną i musisz żyć".

A dlaczego maturę zdawała Pani w Drezdenku?

- Bo mnie wywalili ze szkoły.

Z której?!

- Z Dąbrówki.

Za co?

- Uczestniczyłam w zajęciach Teatru Kuźnica prowadzonego przez niezapomnianego Lucjana Rabskiego. Z tego amatorskiego teatru wyszli tacy wspaniali aktorzy i reżyserzy jak Tadeusz Malak, Zdzisław Wardejn, Romuald Szejd czy Andrzej Antkowiak. Próby odbywały się nocą. Grałam m.in. w "Konradzie Wallenrodzie" Mickiewicza czy "Marii" Malczewskiego. Profesor Czesław Latawiec rozpoznał mnie po nogach, gdy grałam rolę pazia. Świadczyło to o tym, że idę złą drogą. Ale ja jestem cierpliwa - po roli Jagny szkoła urządziła mi wielką fetę i miałam spotkanie z uczniami. Ale przypominam, że z Lipiec Reymontowskich też mnie wywalili. Na taczce gnoju, a potem zostałam pierwszym honorowym obywatelem tej miejscowości.

Pani córki są aktorkami?

- Tak. Uprawiają duże aktorstwo. Jedna jest śpiewaczką operową, ale czeka na operę, która ją zaangażuje, bo wszędzie jest bezrobocie, ale ja pracuję, więc mogę ją utrzymywać.

A jakie ma Pani plany zawodowe. W czym Panią zobaczymy?

- Proszę zapytać w Telewizji. Ja po prostu nagrywam kolejne odcinki "Barw szczęścia". Jestem tam, gdzie mnie pragną i potrzebują. Jeżdżę także po Polsce i gram w trzech sztukach w Teatrze Komedia we Wrocławiu - to "Czysta komercja" Katarzyny Wojtaszak, "Przyjazne dusze" Pama Valentine'a i "Z rączki do rączki" Michaela Clooneya.

Zaczęliśmy rozmowę od "Chłopów", więc i "Chłopami" skończymy. Ta ekranizacja była serialem. Lubi Pani seriale?

- Lubię, bo dzięki temu ludzie wiedzą, że żyję i pracuję, a ja mam na czynsz.

Na zdjęciu: Emilia Krakowska w "Wakacjuszce"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji